poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Krwawy trop" - Steven Erikson

Krwawy trop to niezależna książka ze świata Malazańskiej księgi poległych-najlepszej epickiej serii fantasy ostatnich lat. Stanowiąca idealny wstęp dla tych, którzy sagi Eriksona nie znają, a także doskonałą lekturę dla miłośników cyklu.

Polecam szczerze i serdecznie moim zdaniem jest to najlepszy obecnie cykl fantasy wychodzący w Polsce, a może i na świecie.
Eryk Rzmirezowicz - Magazyn Esencja

Pełen magii i tajemnic, lecz w pełni logiczny; epicko rozbuchany, lecz bogaty w przemyślne szczegóły; wykorzystujący tradycję fantasy, lecz przecież oryginalny; obejmujący kilka kontynentów, a zarazem historią swych kultur sięgający setki tysięcy lat wstecz; krwawy, kolorowy i fascynujący - taki jest świat Stevena Eriksona.
Jacek Dukaj

[Wydawnictwo MAG, 2004]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4613/krwawy-trop-pierwsza-z-opowiesci-o-bauchelainie-i-korbalu-broachu]

AGA:

Steven Erikson, kanadyjski pisarz z Winnipeg, jest znany na całym świecie ze swojego cyklu „Malazańska Księga Poległych”. Pierwszy tom tej sagi leży w poczekalni na swoją kolej, jakoś zawsze bardzo długo decyduję się na czytanie wielotomowej historii z obawy, że zacznę, a nie będę miała czasu skończyć. W Polsce pierwszy tom „Ogrody Księżyca” pojawił się rok po premierze, czyli w 2000 roku, dwa lata po publikacji „Gry o Tron”, a w roku, w którym ukazało się „Starcie królów” George R.R. Martina. Właśnie te dwa cykle fantasy na długi czas wiodły prym na zagranicznym i polskim rynku wydawniczym. Mało jednak kto wie, że pomysł na Malazański cykl nie powstał wyłącznie w głowie Stevena Eriksona, niejaki Ian Cameron Esselmont wykreował ten świat z Eriksonem na potrzeby gry RPG. Był rok 1982, a w 1991 powstał scenariusz filmowy. W końcu Steven Erikson przekształcił scenariusz w powieść, lecz początkowo nie miał szczęścia, i dopiero po kilku latach została ona wydana. Esselmont, który umówił się na symultaniczne pisanie powieści w ramach Malazańskiej sagi, dotrzymał obietnicy dopiero w 2004 roku, wydając „Knives of Night” (pol. „Noc noży, 2007), będącej prequelem do cyklu, do roku 2014 wydał jeszcze pięć tomów.

„Krwawy trop” (Blood Follows, 2001) w Europie, w Wielkiej Brytanii został wydany w limitowanej edycji 300 kopii w twardej oprawie i 500 kopii w miękkiej, wszystkie podpisane przez Stevena Eriksona i opatrzone wstępem Stephena R. Donaldsona – autor cyklu Skoków i Kronik Thomasa Covenanta. Polscy czytelnicy niestety muszą zadowolić się na razie trzema z pięciu tomów „Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu”, które wydane są w miękkiej okładce i na lichym papierze, ale przynajmniej z autorskim wstępem. „Krwawy trop” rozpoczyna osobny cykl, który jest swoistym hołdem dla twórczości pisarzy, których Erikson czytywał; dla Fritza Leibera, Roberta E. Howarda i Karla Edwarda Wagnera.

Akcja „krwawego tropu” dzieje się w Laluni – irytującym, choć poprawnym, tłumaczeniu oryginalnej nazwy Lamentable Moll, oznaczającej Smętną/Żałosną/Opłakaną Lalunię – mieście portowym, gdzie panuje strach, rzucony na mieszkańców przez seryjnego mordercę. Sierżant Guld przy współpracy królewskiego maga, próbuje odnaleźć rzeźnika, który pozostawia poćwiartowane zwłoki po całym mieście. W tym samym czasie inny bohater, Emancipor Rees, ponownie pechowo traci pracę, ponownie w przykrych okolicznościach, ponieważ ponownie jego pracodawca traci życie, w sumie to już trzeci z kolei. Szczęśliwie na drodze pożałowania godnego lokaja, stają dwaj tajemniczy podróżnicy, Bauchelain i wiecznie nieobecny Korbal Broach. Śledztwo się toczy, intryga snuje, a zakończenie cudownie wywraca wszystko do góry nogami.

Cała historia nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Fabuła książki podzielona została na dwa wątki; w pierwszym, kryminalnym dominuje postać sierżanta Gulda tropiącego mordercę, w drugim bezrobotny lokaj Emancipor, który próbuje sprostać wymaganiom niewdzięcznej rodziny, a następnie fanaberiom nowych pracodawców. W tle majaczy miasto portowe, które nigdy nie śpi, i w którym zawsze jest duży ruch. Opowieść zgodnie z założeniami Eriksona przypomina opowiadania Fritza Leibera, gdzie główne skrzypce odgrywali Fafryd i Szary Kocur. U Eriksona bohaterowie nawet noszą w podobny sposób stworzone imiona, czyli jedno- i dwuczłonowe. Panuje atmosfera tajemniczości i strachu, a za każdym rokiem czai się nieznana i złowróżebna magia. Niestety są również spore różnice, niektóre na korzyść Eriksona, niektóre na korzyść Leibera. A mianowicie świat u Eriksona jest płaski, mało charakterystyczny i mało oryginalny, autor nie pofatygował się nawet do szczegółowego nakreślenia tła, bardzo możliwe, że założył a priori, że wszyscy są zorientowani w realiach po przeczytaniu całej sagi. Użycza również postaciom wielokrotnie nowoczesnej mowy, która jest odrobinę zbyt potoczna. Wszystko to powoduje, że nowela przypomina wprowadzenie mistrza gry do typowej gry fabularnej. To tyle jeśli o przewagę Leibera, który w znacznie większym stopniu przyłożył się do wykreowania świata w swoich opowiadaniach. Na korzyść Eriksona przemawia fakt, że bez dwóch zdań posiada on niebagatelny i rozbrajający dar do ukazywania komizmu sytuacji lub wypowiedzi przez pryzmat czarnego humoru, a samo zakończenie wywołuje ciarki, a jego przewrotność nasuwa podejrzenie, że autor śmiał się w kułak z czytelników, kwitując całą historię soczystym - „Mam Was!”.

Zdecydowanie ta krótka nowelka nie należy do arcydzieł. Widać wyraźnie, że Erikson pisał ją wyłącznie dla własnej przyjemności, chcąc złożyć pewnego rodzaju hołd, albo ofiarę, ku pamięci twórczości autorów klasycznej dark fantasy. W związku z powyższym jest to nowelka przyjemna i krótka, ale nie wprowadzająca do kanonu fantasy nic nowego.


Ocena: 6/10
Przesłanie: „Czasem lepiej pozostawić utwory pisane do szuflady w spokoju”.





niedziela, 21 grudnia 2014

"Marsjanin" - Andy Weir


Mark Watney kilka dni temu był jednym z pierwszych ludzi, którzy stanęli na Marsie.


Teraz jest pewien, że będzie pierwszym, który tam umrze!

Straszliwa burza piaskowa sprawia, że marsjańska ekspedycja,   w której skład wchodzi Mark Watney, musi ratować się ucieczką z Czerwonej Planety. Kiedy ciężko ranny Mark odzyskuje przytomność, stwierdza, że został na Marsie sam w zdewastowanym przez wichurę obozie, z minimalnymi zapasami powietrza i żywności, a na dodatek bez łączności z Ziemią. Co gorsza, zarówno pozostali członkowie ekspedycji, jak i sztab w Houston uważają go za martwego, nikt więc nie zorganizuje wyprawy ratunkowej; zresztą, nawet gdyby wyruszyli po niego niemal natychmiast, dotarliby na Marsa długo po tym, jak zabraknie mu powietrza, wody i żywności. Czyżby to był koniec? Nic z tego. Mark rozpoczyna heroiczną walkę o przetrwanie, w której równie ważną rolę, co naukowa wiedza, zdolności techniczne i pomysłowość, odgrywają niezłomna determinacja i umiejętność zachowania dystansu wobec siebie i świata, który nie zawsze gra fair…

Realizowany na podstawie tej książki film reżyseruje Ridley Scott, a główną rolę gra Matt Damon.


[Wydawnictwo Akurat, 2014]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/235716/marsjanin]

AGA:


Pierwszy raz „Marsjanina” zobaczyłam w zapowiedziach książkowych księgarni internetowej, spojrzałam i nie zainteresowałam się nim w ogóle. „Nie oceniaj książki po okładce”, a ja na przekór, zrobiłam odwrotnie; spojrzałam na wiszącego w powietrzu(?), raczej w atmosferze, astronautę w kombinezonie, otulonego czerwonym pyłem, i co? Automatycznie skojarzyłam projekt Erica White'a, wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak nazywa się autor okładki, ze wszystkimi filmami z przełomu wieków, takimi jak „Misja na Marsa”, czy „Czerwona planeta” i odrzuciłam tę powieść z powodu domniemań. A fe, tak się nie powinno robić. Niedługo po tym na Facebooku jeden ze znajomych zamieścił link do audiobooka tejże książki na YouTube (ang.) https://www.youtube.com/watch?v=3TiyohYgako, zachwalając go jako kawał dobrej fantastyki naukowej. Krok po kroczku zbliżałam się do złapania się na haczyk marketingu, choć nie nachalnego. Następnym etapem był krótki teaser filmu wyświetlony przed seansem „Interstellara”, zresztą genialnego, który to teaser dopiero po pewnym czasie skojarzyłam z powieścią Andy'ego Weira. Ostatnim gwoździem do trumny, no nie to złe wyrażenie, jeszcze raz, ostatnim krokiem do decyzji o przeczytaniu tej książki okazała się nagroda 2014 Goodreads Choice Awards. Rzadko decyduję się na czytanie książek na topie, zazwyczaj niestety okazują się rozczarowaniem, ten jeden raz nie czuje się winna temu, że uległam masowemu zachwytowi.

Andy Weir nie jest znany szerzej na rynku wydawniczym, nigdy niczego nie wydał przed „Marsjaninem”, prowadzi bloga, na którym publikował swoje opowiadania, i na którym po raz pierwszy pojawiła się seria literackich odcinków o Marku Watney'u. Powieść została najpierw wydana jako e-book na Kindla, a po odniesieniu niespodziewanego sukcesu, wydana w formie papierowej. O dziwo, zanim pojawiła się papierowa publikacja w lutym 2014 roku, w marcu 2013 wydano audiobook (nagrodzony Audie Award 2014), i nawet pomimo wcześniejszych wydań, książka i tak osiągnęła sukces. W Polsce „Marsjanin” został wydany przez imprint Wydawnictwa MUZA, a mianowicie przez Wydawnictwo Akurat, którego redaktorem naczelnym jest Arkadiusz Nakoniecznik, który, jak wiadomo, był przez dwa lata redaktorem miesięcznika „Nowa Fantastyka” i tłumaczem literatury fantastycznej.

Powieść „Marsjanin” to historia astronauty, którego misja na Marsie zostaje nagle przerwana w wyniku nasilającej się burzy piaskowej. W trakcie ewakuacji niestety nie dociera do MAVu, czyli Mars Ascent Vehicle, który miał go wynieść na orbitę czerwonej planety i dalej do Hermesa, którym załoga miała powrócić na Ziemię. Od tego momentu rozpoczyna się „przygoda” Marka Watney'a, który będąc botanikiem i inżynierem, ale przede wszystkim człowiekiem o niezaprzeczalnie ścisłym i logicznym umyśle, walczy o przetrwanie na niegościnnej planecie.

Fabuła dość prosta w swojej konstrukcji, ot taki marsjański Piętaszek skrzyżowany z misją Apolla 13, próbuje nie umrzeć z głodu i skontaktować się z NASA, a wszystko to podparte przez naukowe obliczenia i rozwiązania. Czy wszystkie dane podawane przez autora w powieści są prawdziwe, nie wiem, założyłam a priori, że programista komputerowy i syn fizyka, postara się przybliżyć przynajmniej do rzeczywistych danych. Cała książka byłaby niesamowicie nudnym zbiorem naukowych rozważań, gdyby nie sposób narracji. Przez większość powieści wykorzystana jest narracja pierwszoosobowa w formie dziennika, rejestrująca kolejne dni pobytu Marka Watney'a na Marsie. Sam bohater charakteryzuje się poczuciem humoru i jego autoironiczne wypowiedzi spisane potocznym językiem, są kwintesencją tego, co spowodowało taką popularność tej książki. Autor stworzył bohatera, którego czytelnik nie może nie lubić, któremu dopinguje i przeżywa z nim każdy sukces i niepowodzenie. Sposób opisania całego zdarzenia i kłopotów, w które popadł Mark przestają być tylko zlepkiem naukowych wywodów, a stają się interesującymi monologami.

Szczerze zastanawiałam się, czy jest możliwe przeniesienie tej powieści na szklany ekran, hmm, chyba trzeba zmienić to wyrażenie, jest lekko przestarzałe, na plazmowy/ciekłokrystaliczny ekran, jest możliwe tak, by nie zanudzić widza. Do połowy powieści uważałam, że nie, a głównym powodem był język i narracja, której finezji i niuansów nie przekazałby Matt Damon, ani żaden aktor. Jednak akcja powieści z czasem wychodzi poza obręb wyłącznie dbania o egzystencję i robi się na tyle ciekawie, że Hollywood z pewnością znajdzie spore pole do popisu. Czy wybór Matta Damona na Marka Watney'a jest trafny, to się dopiero okaże, na razie podchodzę do tego projektu sceptycznie, pamiętam Matta Damona z „Interstellara”, gdzie również grał rozbitka na nieznanej planecie, ale o całkowicie odmiennym charakterze niż bohater Weira - bezwzględny, egoistyczny, ponury i brrr... po prostu szumowina jakich mało.

Andy Weir wykorzystał od dawna istniejące w kulturze motywy Piętaszka, dodał do nich elementy dramatyzmu astronautycznego Apolla 13, ale ubrał te znane i oklepane motywy w wyjątkowo autoironiczne szaty. Polecam tę książkę zarówno tym, co zakochani są w fantastyce, jak i tym, którzy po prostu chcą przeczytać dobrą literaturę.

Ocena: 8,5/10
Przesłanie: „Fantastyka naukowa też może być odprężającym doświadczeniem”.




wtorek, 9 grudnia 2014

"Uczeń skrytobójcy" - Robin Hobb


Uczeń skrytobójcy to zadziwiający świeżością debiut w gatunku fantasy. Jest w nim magia i zły urok, jest bohaterstwo i podłość, pasja i przygoda.

Młody Bastard to nieprawy syn Księcia Rycerskiego. Dorasta na dworze w Królestwie Sześciu Księstw, wychowywany przez szorstkiego koniuszego swego ojca. Ignoruje go cała rodzina królewska oprócz chwiejnego w swoich sądach Króla Roztropnego, który każe uczyć chłopca sekretnej sztuki skrytobójstwa. W żyłach Bastarda płynie błękitna krew, ma więc zdolność do korzystania z Mocy.


[Prószyński i S-ka, 1995]
[Opis i okładka:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/192216/uczen-skrytobojcy]


AGA: 

Do serii „Nowa Fantastyka” Wydawnictwa Prószyński i S-ka mam wielki sentyment, zapewne przyczynił się do tego fakt, że mój nadal trwający romans z fantastyką, rozwijał się właśnie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to wydawnictwo publikowało jedne z ciekawszych, wtedy na polskim rynku, tytułów. Nie zawsze udane, ale z pewnością oryginalne, ilustracje na okładkach, autorstwa Piotra Łukaszewskiego, będą kojarzyły mi się z konkretnymi tytułami, i z tego powodu sentymentalnie nigdy inne wydania nie będą dla mnie odpowiednie. Z twórczością Robin Hobb zetknęłam się tylko raz, a mianowicie podczas lektury „Legend II” - antologii pod redakcją Roberta Silverberga- gdzie zamieszczone zostało opowiadanie pod tytułem „Powrót do domu”, będące prequelem do trylogii o „Kupcach i ich żywostatkach”. Jednak, tak jak już wspominałam o tym przy czytaniu „Rycerza Siedmiu Królestw”, zapoznawanie się z tym zbiorem mija się z celem, jeśli wcześniej nie spotkało się z książkami, do których nawiązują opowiadania, wyrwane z kontekstu w ogóle do czytelnika nie przemawiają. Pamiętam, że „Powrót do domu” zanudził mnie prawie na śmierć, w wyniku czego nie sięgnęłam po obszerniejszą twórczość tej autorki.... aż do teraz.

„Uczeń Skrytobójcy” to pierwszy tom cyklu „Skrytobójca” (tytuł oryginalny cyklu „Farseer”, czyli Dalekowidzący) wydany pierwszy raz przez Prószyńskiego i S-kę w 1997 roku, zaledwie dwa lata po premierze, a wznowiony przez MAGa w 2005 i 2014 roku. W tych latach tworzyły również inne pisarki, popularne również w Polsce, a mianowicie Lois McMaster Bujold, Mercedes Lackey, Anne McCaffrey, dlaczego o nich wspominam? Dlatego, że literatura fantastyczna, w szczególności fantasy, lat dziewięćdziesiątych była pisana w sposób charakterystyczny. Powieści tamtych lat były uładzone, światy poukładane, nazwane, opatrzone nawet mapkami, ale nie posiadały cech rzeczywistego świata, przypominały trochę filmy z lat sześćdziesiątych, gdzie bohaterowie niby walczyli, niby byli ranni i taplali się w błocie, ale zawsze byli piękni, czyści i tacy szlachetni. Świat Robin Hobb jest bardzo podobny; Kozia Twierdza, jako miasto portowe jawi się zbyt czysto, zbyt porządnie, owszem są pijacy (o matko!!) i biedniejsi ludzie niż ci mieszkający na dworze, ale nic poza tym. Wszystkie dobrze urodzone dramatis personae są nazwane imionami znamionującymi cechy charakteru, dlatego w sumie żadne z ich poczynań nie jest tajemnicą. Pomimo tego jednak bohaterowie są zaskakiwani na przykład przez żądzę władzy księcia Władczego lub irytują się na króla Roztropnego, że nie podejmuje szybkich lub pochopnych decyzji. Kolejną cechą powieści z tamtych lat jest widoczny podział na tych dobrych i na tych złych, co ciekawe ci dobrzy zazwyczaj są nieskazitelni, ale często naiwni lub przyjmują rolę męczenników, za to ci źli mają po prostu złe intencje. Nawet postaci dwuznaczne, takie jak król Roztropny, czy „szef wywiadu” Cierń, pomimo podejmowania decyzji moralnie złych, są przedstawieni pozytywnie i rozgrzeszani ze swych niecnych poczynań w imię wyższego dobra. Niestety bohaterom złym pozostaje być po prostu złym, nie są ani okrutni, ani barbarzyńscy, a co gorsza nawet nie są za bardzo przebiegli. Powieściom lat dziewięćdziesiątych brakowało zdecydowanie realności, mechaniki świata przedstawionego, bohaterów, którzy byliby z krwi i kości, a nie wyciągnięci spomiędzy bajek.

„Uczeń Skrytobójcy” to historia bękarta następcy tronu, księcia Rycerskiego, zostaje on oddany do zamku, ponieważ dotychczasowy opiekun, właściwie dziadek, nie chce dalej łożyć na jego utrzymanie. Tu się zatrzymam, ponieważ absurdalnym wydaje mi się, aby najpierw odżywić dzieciaka do wieku lat sześciu, a potem go oddać, zanim tak naprawdę mógłby być pożyteczny dla gospodarstwa. Oczywiście jak to w bajkach bywa, przyjęto chłopca pod dach książęcy na piękną buźkę, bo do ojca podobny. Bastard trafia najpierw pod opiekę koniuszego; konwencja książki lat dziewięćdziesiątych nie pozwala go brutalnie usunąć ze sceny politycznej, a znowu autorka chciała być choć trochę poprawna i wysłała go do stajni, a nie od razu do komnat. Ot, taki motyw Kopciuszka. Tam bohater zdobywa niezbędne umiejętności koniuszego i psiarczyka - niezbędne dla kogo? Oczywiście książka nie byłaby interesująca, gdyby nie było motywu dobrej wróżki, która za pomocą czarodziejskiej różdżki, nie obdarzyłaby bohatera zapomnianego przez wszystkich, dobrodziejstwami. Król Roztropny alias dobra wróżka, obdarowuje Bastarda komnatą, atencją, dobrym wiktem, dostępem do edukacji, w zamian chce bezwzględnej lojalności i bycia karzącą ręką króla. Tak Bastard trafia pod opiekę truciciela, szpiega i skrytobójcy, Ciernia, który zamienia się z Brusem (królewski koniuszym) miejscami bycia najlepszym przyjacielem chłopca. Książka fantasy nie obyłaby się bez magii, dlatego bohater trafia na naukę do Konsyliarza, który jako jedyny ze wszystkich wykazuje drobne cechy okrucieństwa, które niestety nie wynikają z bezwzględnego charakteru, ale raczej z zakompleksienia – znów czarny charakter nie jest tak czarny, jakbyśmy chcieli, tylko godny politowania. Nadal jednak za mało jest autorce szkoleniowców młodego książęcego bękarta, więc pisarka dołożyła w międzyczasie mało atrakcyjnego Krzewiciela, który próbował kusić wycieczkami w poszukiwaniu ziółek. Och, iluż ich było, tych ludzi, którzy wokół Bastarda tańczyli, a jak jeden się pojawiał, to poprzedni znikał lub się obrażał. Można by rzec, że młody człowiek często szuka mentorów i zmienia autorytety, jak rękawiczki, ale bez przesady, cała ta kawalkada wyglądała jak orszak panny młodej. Wszystkie zabiegi edukacyjne dążyły do stworzenia w efekcie szarej eminencji dyplomacji, skrytobójcy doskonałego i truciciela, który w wieku lat dziesięciu miał podejmować działania ratujące królestwo od problemów. Aż trudno uwierzyć, aby chłopiec, który rozeznać się nie może w intrygach pałacowych, miał podejmować decyzje wagi państwowej. Nie wspominając już o fakcie, że nikt o jego profesji nie miał poza królem i Cierniem wiedzieć, a tu proszę podczas jednej z wypraw dyplomatycznych przywitano go wprost: „Witamy słynnego truciciela”. Błagam!!! Największym zarzutem wobec fabuły jest stworzenie środka ciężkości wokół głównego bohatera i jego dorastania, przez co jedyny ciekawy wątek, zamorskich najeźdźców oraz dziwnej choroby zwanej kuźnicą, został zepchnięty na daleki plan. Nawet zaręczyny księcia Szczerego okazały się bardziej absorbujące, niż tajemnicze rajdy szkarłatnych okrętów z Wysp Zewnętrznych.

Cóż można powiedzieć; żałuję, że nie przeczytałam tej powieści w latach dziewięćdziesiątych, gdy mój gust był bardziej naiwny, gdy zawsze kibicowałam bohaterowi, gdy taki styl pisania był na topie. „Uczeń Skrytobójcy” napisany jest sprawnie, dobrym językiem, który ułatwia „wgryzienie się” w świat. Niestety kreacja świata przedstawionego jest naiwna, fabuła mało oryginalna, a bohater w stylu Kopciuszka.

„Ucznia Skrytobójcy” mogę z czystym sercem polecić dwunasto- trzynastolatkom, którzy z pewnością odnajdą w powieści to, co ja zagubiłam wiele lat temu – naiwność.

Moja ocena: 6/10
Przesłanie:”Reminiscencje z lat młodości, gdy człek naiwny i bezkrytyczny”.



środa, 12 listopada 2014

"Paskuda & Co." - Magdalena Kozak

Za górami, za lasami, w niedostępnej krainie król srogi córę swą nadobną w brylantowej wieży z kości słoniowej uwięzić kazał. Niezwyciężonego rycerza, o czarnym sercu, dla ochrony przed chmarą zalotników jej przydał i smoka srogiego przy wieży ulokował. Jednak piękny i mężny królewicz niczego się nie uląkł...

Tyle można przeczytać w oficjalnych kronikach, ale wiemy przecież kto płaci kronikarzom.
Naprawdę było tak:

Król, owszem srogi, córa... o całkiem miłej aparycji, wieża – średni standard niedofinansowanego dewelopera, niezbyt kwalifikowany strażnik, a smok... A smok był faktycznie srogi. I paskudny…

Dowcipne i pełne ciepła opowieści o Księżniczce, Strażniku i smoku, którzy – skazani na swoje towarzystwo – muszą odkryć siebie i innych na nowo.       O rodzącej się solidarności, przyjaźni i, oczywiście, miłości.


[Fabryka słów, 2012]
[Opis z okładki z: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/146232/paskuda-co]

AGA:


Na „Paskudę & Co.” sadziłam się już od dawna, tylko jakoś tak nie było po drodze; albo nie było kasy, albo jak już kasa była, to nie było książki w księgarniach. W końcu wszystko w czasie się zgrało i Paskuda w ręce moje, i przed moje oblicze trafiła. Książeczka niepozorna, krótka, zaledwie trzysta stron, z zabawną okładką, przypominającą tuwimowskiego Rycerza Krzykalskiego, spod kredki Olgi Siemaszko. Wiele opinii zarzuca książce, że jest aż tak lekka w odbiorze, że zaraz po przeczytaniu wypada z pamięci, że najwięcej emocji dostarcza życiorys autorki, niż sama książka, a przede wszystkim, że czytelnik spodziewa się Shreka w wersji dla dorosłych, a dostaje w sumie prostą w odbiorze historyjkę bez dwuznaczności i insynuacji. Najgorsze jest to, że z większością tych opinii muszę się zgodzić, choć nie są to zarzuty dyskredytujące tę pozycję.

Paskuda & Co to zbiór trzynastu mniej bądź bardziej powiązanych ze sobą opowiadań o Księżniczce zamkniętej w wieży, czekającej na cnego rycerza, który pokona Strażnika i smoka, aby potem mogli żyć długo i szczęśliwie. Powiedzmy, że to założenie ogólne i jak to bywa z teorią, w praktyce sprawy mają się troszeczkę inaczej. Rzeczywiście Księżniczka zamknięta została przez swojego tatuśka, Książę Pana, w Wieży tylko dlatego, że nikt jej nie chciał, ni to z powodu urody, ni to z powodu ojczulka, srogiego i potężnego, jest też Strażnik pilnujący uwięzionej, który marzy o stanie rycerskim, ale niestety pochodzi z gminu. Jest oczywiście straszliwa bestyja w postaci... Pasi, czyli Paskudy, najgłupszego smoka z miotu, która nie umie sensownie umrzeć. A nie zapomnijmy o Strażniku, któremu śni się na jawie kariera w elitarnej jednostce Czarnych Mścicieli. Trójka całkowicie lojalnych względem siebie przyjaciół mierzy się z wieloma trudnościami dnia codziennego; a to przyjedzie rycerz, który chce spełnić swój zacny obowiązek i uwolnić Księżniczkę, a to przybędzie niepokonany rycerz Czarna Chmura, z którym już nikt nie chce walczyć, dlatego skończyć chce ze sobą w paszczy smoka, a to elitarna jednostka Czarnych Mścicieli wpadnie na popas, albo Zielone Demony, szpiedzy Pana Księcia zrobią sobie szkolenie z podchodów w okolicy, albo jakiś smok lub wiedźma wpadną z wizytą, albo albo albo....

„Paskuda & Co.” jest lekką i przyjemną lekturą, której potencjał wydaje się być nie do końca wykorzystany, pomimo tego opowiadania zawierają w sobie humor i dostarczają sporo lekkiej rozrywki, trzeba tylko przymknąć oko na pogodny, ale słodkawy finał. Historie o trójce przyjaciół są jakby prześmiewczymi didaskaliami do wszystkich bajek i baśni o uwięzionych księżniczkach, są przeciwwagą dla słodkawych i mdłych opowieści o pięknych i nadobnych panienkach czekających na księcia z dalekich rubieży, są dokładnie tym, co myśli sobie tysiące rodziców podczas czytania ckliwych bajeczek. Pomimo może niezbyt głębokiego dowcipu i jednak mdłego zakończenia, w „Paskudzie & Co.” można odnaleźć sporo prawd, którymi rządzi się świat, że pieniądz i władza są ponad honor i umiejętności, że szukamy zawsze tego co dla nas najważniejsze gdzieś daleko, nie rozglądając się dookoła, że miłość chadza własnymi ścieżkami, itp.

„Paskudę & Co.” przeczytałam w trasie jadąc znad morza w góry i to jest właśnie taka lektura, która gładko wchodzi, gdy nie ma idealnych warunków do czytania, którą przeczyta się za jednym posiedzeniem i pozostawi miłe wspomnienie, choć szczegóły od razu się zacierają. Miły, lekki przerywnik pomiędzy ambitniejszymi pozycjami.

Moja ocena: 6/10
Przesłanie: „Kto przeczyta ten zrozumie – Mniaaam.”



czwartek, 9 października 2014

"Ambasadoria" - China Miéville


Ambasadoria to miasto sprzeczności położone na krańcach zbadanego wszechświata. Avice Benner Cho jest nawigatorką na statku podróżującym w „wiecznym nurcie”, morzu czasoprzestrzeni rozciągającym się pod dnem codziennej rzeczywistości. Po wielu latach powraca na swoją rodzinną planetę. Ludzie nie są tu jedyną inteligentną rasą, a Avice nawiązuje niewytłumaczalną więź z Gospodarzami – tajemniczymi istotami niezdolnymi do kłamstwa. Jedynie niewielka grupka genetycznie zmodyfikowanych Ambasadorów włada ich językiem, umożliwiając kontakt pomiędzy dwoma społecznościami. Jednak gdy na planetę przebywa nowy Ambasador, krucha równowaga zawisa na włosku. By zapobiec tragedii i nieuchronnej wojnie ras, Avice musi osobiście porozumieć się z Ariekenami, dobrze wiedząc, że to niemożliwe…



„Kafkowski pisarz wybiera się w podróż na krańce wszechświata, tworząc swój najnowszy thriller SF. W Ambasadorii, niezmordowanie przesuwając granice własnej twórczości, Mieville poszerza jednocześnie granice samego gatunku, tworząc niezwykłą opowieść o kontakcie i wojnie z obcymi”.

„Entertainment Weekly”


[ Wydawnictwo Zysk i S-ka ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/175428/ambasadoria ]

AGA:
Od China Miéville'a nie spodziewałam się niczego dobrego, tym bardziej będąc świeżo po przeczytaniu jego antologii „W poszukiwaniu Jake'a i innych opowiadań”, która nie tyle mnie rozczarowała, co wymęczyła. „Ambasadorię” chciałam przeczytać zachęcona pozytywną opinią z bloga Oceansoul (http://oceansoul.waw.pl/ambasadoria-china-mieville), choć głównym przyczynkiem był fakt, że powieść traktuje o JĘZYKU.
Początek powieści niestety nie dawał żadnej nadziei. Książka rozpoczyna się Prologiem, koszmarem każdego czytelnika rzuconego przez autora na głęboką wodę; narracja pierwszoosobowa, nielinearna z liczną ilością retrospekcji, świat przedstawiony autorytatywnie narzucony przez autora, liczne nie tłumaczone na bieżąco neologizmy (abflora, tridy, rwacz, altborsuk, zelle). Wstęp jest z jednej strony skrótem młodzieńczego życia głównej bohaterki, z drugiej szkicem świata przedstawionego, a dla czytelnika jest zdecydowanie salą tortur.
Ambasadoria to miasto, jedyne ludzkie polis, na obcej planecie Ariece, należącej do protektoratu Bremen, a współdzielonej z owadziopodobną, uskrzydloną, inteligentną rasą Ariekenów, przez amabasadorian zwanych Gospodarzami. Kooperacja dwóch gatunków przebiega w warunkach pokojowych, opierająca się na wymianie handlowej; ludzie otrzymują biodyfikowane narzędzia, a Gospodarze elementy techniki, której nie potrafią wytworzyć. Jednak to nie wszystko, ten świat rządzony jest przez JĘZYK, który stanowi podstawę komunikacji z Gospodarzami, który jest na tyle nietypowy i wyjątkowy, że wymaga specjalnych genetycznych hodowli Ambasadorów, ludzi wyhodowanych, bo ciężko to nazwać inaczej, wychowanych i przygotowanych specjalnie do roli łącznika pomiędzy ludźmi a ariekenami. Ambasadorzy to dwójka ludzi mówiących jednocześnie dwa różne wyrazy, ale myślących jednakowo w chwili wypowiadania tekstu. I w tym momencie, gdy dotrzemy po Prologu do tego właśnie punktu, powieść tak naprawdę zaczyna być ciekawa. Dlaczego?
Po pierwsze świat ludzi i ariekenów zostaje ukazany w przełomowym dla nich momencie, gdy ich świat zostaje wywrócony wielokrotnie do góry nogami i staje na skraju zagłady. Przez społeczność ludzko-ariekeńską przewalają się wielokrotnie rewolucje, wywołane grą polityczną Bremen, jak i specyfiką jestestwa ariekenów, uwarunkowanych przez JĘZYK. Po drugie dlatego, że Miéville ustanowił kwestię języka punktem ciężkości powieści.
Koncepcja JĘZYKA przedstawiona przez Miéville'a nie jest nowatorska, ani odkrywcza, opiera się on bowiem, sam wymienia ich z imienia i nazwiska, na koncepcjach George'a Lakoffa i Paula Ricoeur, choć tak naprawdę najwięcej można odnaleźć z dzieł szwajcarskiego językoznawcy Ferdinanda de Saussure'a i jego teorii znaku językowego, składającego się z dwóch elementów: znaczonego i znaczącego (tu skrót i skręt, autor chyba nie chciał być zbyt dosłowny, albo liczył na ignorancję czytelnika, mając nadzieję bycia postrzeganym jako erudyta), gdzie pierwszy to abstrakcyjne pojęcie, a drugi to jego akustyczna reprezentacja. Można by się nawet pokusić, że jego pomysł na stworzenie takiego systemu językowego, wypłynęła bezpośrednio z teorii de Saussure'a, który twierdził, że język nie może być wytworem jednego człowieka (stąd jego twór ambasadora, jednostki w dwóch osobach) oraz że język jest abstrakcją, która urzeczywistnia się w indywidualnych aktach werbalnych (stąd porównania). 

Autor idzie trochę dalej, modyfikuje JĘZYK w kierunku psycho- i socjo- lingwistyki, gdzie język ma cechy ujednoznaczniające, gdzie „słowo stanowi jedynie otwór – rodzaj drzwi, przez które ukazuje się myśl o desygnacie tego słowa”. W początkowej fazie książki komunikacja pomiędzy ludźmi a Gospodarzami jest dostępna wyłącznie dla wybranych, a władza jest oligarchiczna. JĘZYK w tej fazie stanowi podstawę komunikacji uprawdziwiającej, gdzie „dla Gospodarzy mowa i myśl stanowiły jedno. Z ich punktu widzenia absurdem była sama idea, że mówca mógłby świadomie powiedzieć nieprawdę.” Wszystko się zmienia, gdy okazuje się, że przysłany z Bremen ambasador, może mieć wpływ na stan umysłu ariekenów do tego stopnia, że dochodzi do językowej narkokracji, wywołanej przez rezonans psychiki i fonetyki. Dochodzi do rewolucji, świat ludzi i ariekenów, chyli się ku upadkowi i tylko dzięki ambitnej grupce „kłamców” wybijającej się spośród oracjentów (uzależnionych od mowy oratora), którzy sami „chcą decydować o tym, czego słuchać, jak żyć, co mówić, jak nadawać znaczenie słowom i czemu być posłusznym. Chcemy, by Język służył nam.”, udaje się wyprowadzić społeczeństwo z chaosu, i o paradoksie, dzięki nauce tworzenia porównań, metafor, a w konsekwencji kłamstw. A wszystko relacjonuje nam główna bohaterka Avice Benner Cho, będąca z jednej strony zanurzaczką i outsiderką, z drugiej strony szarą eminencją i porównaniem.
Można się zastanawiać, czy rzeczywiście stworzenie i oparcie całej fabuły o psycholingwistyczną koncepcję, nie jest aby przesadą, bo jakby nie spojrzeć postronnego czytelnika, który nie interesuje się zagadnieniami semiologicznymi, może ta książka znudzić. Moja odpowiedź brzmi nie. Na tym właśnie polega fantastyka naukowa, choć tutaj bardzie socjopsycholingwistyczna, aby poruszać pewne kwestie, odkrywać składowe naszego świata na nowo. Interesujące dla mnie jest to, że walka w świecie przyszłości została ukazana na polu wewnętrznym, z ideowego założenia wręcz niegroźna, bo odbywająca się w sferze humanistycznej, a nie na polu bitwy, czy w kosmosie, jak to ma rzecz w space operze. Gdyby się jeszcze głębiej przyjrzeć, mając na uwadze kim i co porabia autor, można spokojnie wysnuć, że cała ta walka na języki, jest tylko i wyłącznie pretekstem do podjęcia głębszych rozważań na tematy społeczne. Przemianę bowiem przechodzą oba społeczeństwa od ludzkiej oligarchii i ariekeńskiej wegetatywnej utopii totalitarnej, przez doktrynę rewolucyjną i anarchię, aż po może i nawet socjaldemokrację (używa zresztą wielu słów w naszej kulturze kojarzącej się jednoznacznie). W powieści są mocno zarysowane poglądy China Miéville'a, opierające się na ideologii trockistowskiej, n. p. to, że rewolucja na Ariece dokonana została, pomimo niewielkiej prowokacji sił zewnętrznych niesprzyjających (Bremen), przez ludność samą w sobie, działającą w większości i dla większości.
Ostatnio miałam okazję zapoznać się z książką Lois Lowry pt. „Dawca”, gdzie ludzie dążyli do ujednolicenia i ujednoznacznienia języka, tak aby nie pobudzał ich wyobraźni, by nie zostawiał furtki dla niedomówień, był wyznacznikiem systemu totalitarnego, ludności zniewolonej, choć na własne życzenie. U Miéville'a społeczeństwo idzie w odwrotną stronę, dążąc do uwolnienia języka, do samostanowienia i samoświadomości wyrażanej werbalnie, do zwiększenia potencjalności wyobrażeniowej. To, co smuci w „Dawcy”, ta ubogość ducha, bezbarwność, występuje również na początku u Gospodarzy, którzy sami przyznawali, że zabawy słowem, peryfrazy kreowane na poczet Festiwalu Kłamstw, nie znane im były, dopóki nie spotkali Ziemian. Nasuwa się automatycznie kolejne pytanie, którego niejako symbolem jest postać Scile'a, czy wolność słowa i wyrażania samego siebie jest aż tyle warte, by zniszczyć kulturę, która nie znała nawet cienia idei kłamstwa?

Osobiście nie przepadam za twórczością tego autora, jego warsztat pisarski jest, jak już wspominałam przy okazji antologii, toporny i chaotyczny, jednak przyznać muszę, że ta powieść stanowi dla mnie pozytywne doświadczenie. Mam świadomość tego, że nie każdemu przypadnie do gustu ze względu na tematykę i niejaką flegmatyczność, jednak niesie w sobie spory potencjał intelektualny i pozwala nacieszyć się lingwistycznym obrazem fantastycznego świata.

Ocena: 5/10
Przesłanie: „Wolność języka, to samostanowienie werbalne świadomości”.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

PATI: 
Już naprawdę dawno nie czytałam książki, która aż tak mnie zmęczyła, zanudziła i zabiła moją radość z czytania. Nawet „grzybobranie”nie było tak złe ta ta pozycja. Przez tą książkę na prawie dwa miesiące straciłam radość z czytania i nie ruszyłam prawie żadnej pozycji co w moim przypadku jest ewenementem. Męczyłam tą powieść ponad trzy tygodnie i gdyby nie była to tak zwana lektura już po pierwszych kilkudziesięciu kartkach dałabym sobie spokój. Dałam jej duży kredyt zaufania jako że Mieville jest uznawany ostatnio za gwiazdę i nowatora. Ja się kurcze pytam naprawdę szczerze dlaczego? Bo napisał jedną z najnudniejszych i bezwartościowych książek o niczym jakie czytałam chyba od czasów liceum? Po co wydawać coś takiego na papierze, gdzie giną przy tym biedne drzewka? Po co ma nam to zabierać miejsce na półce? PO CO?!

Książka jest nudna jak flaki z olejem jeżeli nie jesteście fanami językoznawstwa i nie posiadacie na ten temat żadnych informacji, a sam temat obchodzi Was tyle co zeszłoroczny śnieg. Ja w tej książce nie znalazłam żadnych plusów poza tym, że się wreszcie skończyła. Po prostu ubijcie mnie na miejscu następnym razie jak wpadnie mi do głowy chwycenie jeszcze raz za Chinę Mievilla. Dopisuję go do listy autorów omijać szerokim łukiem i ignorować jego istnienie i nie dać się skusić okładce. Nigdy, nigdy, nigdy - tak mi dopomóż Boże.

Och na pewno znajdą się i koneserzy sztuki, którzy im bardziej dzieło jest niezrozumiałe, enigmatyczne i pokręcone tym większą wartość będą w tym widzieć. Ja jego książkę porównuję do właśnie tych artystów co na swoją wystawę przychodzą w starym szlafroku, robią przy wszystkich gościach kupę i spuszczając wodę oznajmiają, że jest to ich komentarz do cen chleba w Gwatemali. Krytycy zachwyceni, koneserzy mdleją z głębi przesłania, a normalni ludzie pukają się w czoło i mają go za zwykłego czuba. Obrażajcie się teraz na mnie ile wlezie, pomstujcie - przyjmę to na klatę dzielnie, a zdania nie zmienię.

Dlaczego uznają tą książkę za toksyczną i bezwartościową? Bo jak już pisałam przez nią przestałam czytać tak mnie zmęczyła. A poza tym nie wyniosłam z niej nic, bo za gwałtem na zwojach mózgowych przez ciągłe pytanie się w trakcie czytania ale „o co Ci chodzi?” Może za głupia jestem, czy za mało wykształcona, bo choć książkę zrozumiałam w sensie słownictwa to za cholerę pod względem przesłania – nie znalazłam tam żadnego. I to ciągłe przeskakiwanie akcji, gdzie w znudzony czytelnik już nie wie co się kiedy zdarzyło i w o jakim czasie aktualnie czyta. Impreza powitalna ciągnie się przez pół książki, gdzie w międzyczasie poznajemy historię „dziewczynki, którą skrzywdzono w ciemności i która zjadła to, co jej dano” i stała się częścią języka jakiś chrząszczopodobnych istot. Gdyby to jeszcze było ciekawe, interesujące czy napisane z jakimś polotem... nieeeeee to było nuuuudneeee jak cholera. W końcu w tracie czytanie przestawiłam się na tryb, ale „co mnie to wszystko obchodzi” i „po cholerę o tym piszesz? Znowu bezsensu?”. Najzabawniejsze jednak, że epitafium do tej książki napisał sobie sam autor na kartach tej powieści:

Przyznaję się do porażki. Próbowałam nadać tym wydarzeniom jakiś kształt, strukturę, ale tak naprawdę nie mam pojęcia jak do tego doszło. Może dlatego, ze nie uważałam, może dlatego, ze te wydarzenia nie miały prostej narracji, ale z jakiegoś powodu cała ta historia nie układa się, tak, jakbym chciała”.
Voila - dla mnie to strzał w stopę. Jedyny fragment, który ma sens w tej książce i z którym całkowicie się zgadzam i ma moją aprobatę w 100%, bo skoro sam autor to tak podsumowuje to kim ja jestem żeby się z nim sprzeczać :D

Zostaje mi się teraz już tylko użalać nad sobą samą, nad straconym czasem i nad krzywdą, którą mi ta książka zrobiła. Mieville – mam nadzieję, że pewnego dnia zmądrzejesz i odkryjesz, że twoim powołaniem jest np. kopanie rowów czy ogrodnictwo, a nie pisarstwo.

Ocena: - 10
Przesłanie: „Tylko dla Polonistów i pochodnych.”





środa, 10 września 2014

"Dawca" - Lois Lowry

W społeczności, w której żyje Jonasz, wszystko jest idealne. Specjalnie dobrane kobiety rodzą dzieci, które trafiają potem do odpowiednich jednostek zwanych komórkami rodzinnymi. Każdy ma przypisanych rodziców i pracę. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, by zadawać pytania. Wszyscy są posłuszni. Nie ma konfliktów, nierówności, rozwodów, bezrobocia, niesprawiedliwości… ani możliwości wyboru.Wszyscy są tacy sami.Z wyjątkiem Jonasza.Podczas ceremonii dwunastolatków dzieci z dumą przyjmują przydzielone im życiowe role. Ale dla Jonasza wybrano coś specjalnego. Ma rozpocząć szkolenie u tajemniczego starca zwanego Dawcą Pamięci. Jonasz stopniowo uczy się, że moc tkwi w uczuciach. Ale kiedy jego własna siła zostaje wystawiona na próbę – kiedy musi uratować kogoś, kogo kocha – może nie być gotowy. Czy jest za wcześnie? Czy za późno?

[Galeria Książki,2014]
[Opis i okładka z: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/231318/dawca]


AGA:
„Dawcę” Lois Lowry wpisałam kilka lat temu na listę „chcę przeczytać”, głównie zachęcona dobrymi opiniami i oczywiście tematyką z pogranicza utopii i fantastyki. Jednak, jak to często mole książkowe mają, ciągle nie miałam na nią czasu, wybierając ciekawsze pozycje. I oto pojawił się film, i to w ambitnej obsadzie z Meryl Streep i Jeffem Bridgesem, i stwierdziłam, że szybciutko trzeba przeczytać książkę i pójść do kina. I jak to czasem bywa....

wtorek, 19 sierpnia 2014

"W poszukiwaniu Jake’a i inne opowiadania" - China Miéville

Odwiedźmy Londyn, w którym grasują nieziemskie istoty, całkowicie obce, a zarazem przerażająco znajome. W mikropowieści Chiny Miéville'a Lustra poznajemy motywy pchające najeźdźców do straszliwej zemsty. Kilka opowiadań pojawia się w tym zbiorze po raz pierwszy. Akcja jednego z nich rozgrywa się Nowym Crobuzon, podobnie jak seria znanych powieści, rozpoczynająca się Dworcem Perdido. Inne ma postać komiksu, narysowanego przez znanego rysownika Liama Sharpa. Zbiór dowodzi nadzwyczajnej potęgi wyobraźni Chiny Miéville'a.

*

W poszukiwaniu Jake'a to piąta książka Chiny Miéville'a i jego pierwszy zbiór opowiadań. Akcja większości z trzynastu opowiadań oraz jednej mikropowieści rozgrywa się w Londynie, ale niemal zawsze zmienionym w jakiś niezwykły, często trudny do zdefiniowania sposób, co stwarza niesamowitą atmosferę przesycającą wszystkie zawarte w zbiorze utwory.


[ Wydawnictwo Zysk i S-ka ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/62722/w-poszukiwaniu-jake-a-i-inne-opowiadania ]

AGA:
Czasem trzeba popełnić błąd, by utwierdzić się w swoim przekonaniu. Zdarza się pisarz tak niekompatybilny w swej twórczości z czytelnika wyobraźnią, że nie ma możliwości przeskoczenia tego niezrozumienia. China Miéville był na mojej liście „pisarzy nie-do-przebrnięcia” od czasu „Dworca Perdido”, gdzie po przeczytaniu zaledwie kilku stron, stwierdziłam, że to nie moja bajka. Po wielu latach odważyłam się, a szkoda, sięgnąć po coś krótszego tego autora, tak by się przekonać, czy może jednak stworzył coś, co pozwoli mi wyrobić sobie o nim lepsze zdanie. Niestety utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że światy Miéville'a, nie należą do tych, które chciałabym odwiedzać.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

"Kłamstwa Locke'a Lamory" - Scott Lynch

Powiadają, że Cierń Camorry to niezwyciężony fechmistrz, złodziej nad złodziejami, duch, który przenika ściany. Pół miasta wierzy, że jest legendarnym bohaterem i obrońcą biedaków; druga połowa uważa, że opowieści o nim to mit dla głupców. Jedni i drudzy się mylą. Drobny i słabo władający rapierem Locke Lamora rzeczywiście jest (ku swemu utrapieniu) Cierniem Camorry. Z pewnością nie cieszy się z plotek towarzyszących jego wyczynom – a specjalizuje się w najbardziej złożonych oszustwach. Istotnie, okrada bogatych (kogóż innego warto okradać?), ale biedni nie oglądają ani grosza z jego zdobyczy. Wszystko, co zdobędzie, przeznacza na użytek swój i swojego nielicznego gangu złodziei: Niecnych Dżentelmenów. Wielobarwny i kapryśny światek przestępczy wiekowej Camorry jest ich jedynym domem. Niestety, w ostatnich czasach nad miastem zawisło widmo tajemnicy, która grozi wybuchem wojny gangów i rozdarciem półświatka na strzępy. Locke’a i jego przyjaciół, wplątanych w śmiertelną rozgrywkę, czeka niezwykle trudna próba pomysłowości i lojalności. Jeśli chcą żyć, muszą z niej wyjść zwycięsko.


[ Wydawnictwo MAG ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/194748/klamstwa-locke-a-lamory ]

AGA:
„Kłamstwa Locke'a Lamory” to jedna z niewielu książek, którą kupiłam pod wpływem pozytywnych recenzji i opinii znajomych, i pomimo mojej awersji do rozreklamowanych powieści, sięgnęłam po pierwszy tom cyklu „Niecnych Dżentelmenów”.

sobota, 28 czerwca 2014

"Imię wiatru" - Patrick Rothfuss

Pierwszy tom Kronik Królobójcy.

Kvothe to człowiek legenda. Wielki mag, geniusz muzyki, bohater i złoczyńca - namówiony przez Kronikarza - wspomina swe barwne życie. Od dzieciństwa spędzonego w trupie wędrownych aktorów poprzez lata chłopięce spędzone w półświatku mrocznego miasta po szaloną, ale udaną próbę wstąpienia na Uniwersytet. Powoduje nim pragnienie władania magią i zemsty na demonach, które zabiły jego rodziców i cały jego świat obróciły w perzynę.
Niezwykle żywo i naturalnie snuta opowieść na homerycką skalę. Intrygująca i poruszająca odyseja Kvothe'a doskonale harmonizuje z nienachalnym klimatem fantasy. Ten debiut literacki zdobył kilka prestiżowych nagród, m.in. Quill Award oraz Onion AV Club. Prawa do wydania sprzedano już do ponad 20 krajów.

"To niezwykle rzadka przyjemność trafić na autora piszącego z precyzją niezbędną do tworzenia nie tylko fantasy, w którego słowach brzmi prawdziwa muzyka" - Ursula K. Le Guin


[ Wydawnictwo REBIS ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/7024/imie-wiatru ]

AGA:
"Książka ma wszystko, co lubią czytelnicy fantasy: magię, tajemnice, starożytne zło. Ale jest także zabawna i przerażająca, a na dodatek przekonująca. Wzorem najlepszych książek gatunku to nie elementy fantasy czynią ją niezwykłą, ale to, co autor ma do powiedzenia o codziennych sprawach, zwykłym życiu, ambicjach i upadkach, sztuce, miłości i stracie" - Tad WilliamsPatrick Rothfuss to pisarz znany na razie wyłącznie z monumentalnego – należy czytać obszernego, nie wiekopomnego – dzieła, a mianowicie z cyklu „Kronik Królobójcy”. Na polskim rynku nakładem wydawnictwa Rebis ukazały się dotychczas dwa z trzech tomów, gdzie drugi tom został podzielony na dwa woluminy, zapewne z dbałości o zdrowie czytelników, którzy w innym wypadku zmuszeni byliby trzymać w ręce kilogram ciężkiej literatury. Jak sam pisarz powiedział w wywiadzie ( http://imiewiatru.pl/wywiad.html): „Początkowo sądziłem, że powstanie tylko jedna książka, lecz po jakimś czasie zaczęła się robić coraz dłuższa i dłuższa... W końcu zdałem sobie sprawę, że jest bardzo, bardzo długa i że muszą powstać kolejne tomy.” Samo to stwierdzenie powinno dać potencjalnemu czytelnikowi do myślenia, gdy planuje sięgnąć po tę pozycję.

środa, 11 czerwca 2014

Rycerz Siedmiu Królestw - George R. R. Martin


Rycerz Siedmiu Królestw to prawdziwa gratka dla wszystkich miłośników George’a R.R. Martina i jego Gry o tron. Osadzone w świecie cyklu Pieśń Lodu i Ognia trzy minipowieści (Wędrowny rycerz, Zaprzysiężony miecz, Tajemniczy rycerz) prezentują wszystko to, co przyniosło autorowi światową sławę – fascynującą „rycerską” fabułę, nakreślone wiarygodnie psychologicznie postaci, rubaszny humor i niespodziewane zwroty akcji, a wszystko to okraszone odrobiną unoszącej się nad krainami Westeros smoczej magii.
Rycerskie turnieje, zhańbione damy, dworskie intrygi – to codzienne życie młodzieńca imieniem Dunk, który po śmierci swego rycerza wyrusza na turniej w poszukiwaniu sławy oraz honoru, nie wiedząc, że świat nie jest gotowy na przyjęcie kogoś, kto dotrzymuje przysiąg. W kolejnych częściach Dunk oraz jego kumpel Jajo (późniejszy Aegon V Targaryen, książę Westeros, król i obrońca królestwa) wmieszają się w konflikt ser Eustace’a Osgreya ze Standfast z lady Webber z Zimnej Fosy, a także przybędą na ślub lorda Ambrose’a Butterwella z Białych Murów, gdzie Dunk stanie do turnieju jako Tajemniczy Rycerz, nieświadomy prawdziwego charakteru rozgrywających się wydarzeń…




[ Wydawnictwo Zysk i S-ka. 2014 ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/204787/rycerz-siedmiu-krolestw ]


AGA:

Sięgając z niechęcią po „Rycerza Siedmiu Królestw” prawdopodobnie byłam jedną z niewielu, która nadal nie przeczytała „Gry o Tron” i również nie oglądnęła serialu. Dlaczego z niechęcią zabrałam się za opowiadania wielkiego Martina? Ponieważ spory czas temu czytałam „Wierny miecz” (The Sworn Sward) w antologii „Legendy II (Rebis, 2004) i nie spodobało mi się, było po prostu nudne, przynajmniej tak je zapamiętałam. Sięgając po „Rycerza Siemiu Królestw” uznałam, że wszyscy się wycwanili, zarówno Martin, jak również wydawnictwa, i odcinają kupony z sagi „Pieśni Lodu i Ognia”, i wydają już na mus wszystko, nawet po raz drugi, trzeci, itd. Podejrzenia moje nie są bezpodstawne, wydawnictwa kombinują jak mogą i spotkałam już antologie, które różniły się między sobą wyłącznie jednym opowiadaniem - Ted Chiang „Historia twojego życia” (Solaris, 2006) vs. „Siedemdziesiąt dwie litery” (Solaris, 2010). Również z „Rycerzem...” jest podobnie: „Wędrowny rycerz” („Hedge Knight”, 1998 r.) wydany został w „Retrospektywa. Wędrowny rycerz” (Zysk i S-ka, 2008 r.) i w „Legendach” ( Rebis, 1999), „Zaprzysiężony miecz” (The Sworn Sward”, 2003 r.) w „Legendy II” (pod tyt. „Wierny miecz”, Rebis, 2004), a „Tajemniczy rycerz” („The Mystery Knight”, 2010) jest tym jedynym dodatkiem. Ale, tak istnieje ale, w tym wypadku wydanie tych trzech opowiadań pod jednym tytułem było dobrym posunięciem, czego najlepszym przykładem jestem ja. Dlaczego, czytajcie dalej.

wtorek, 20 maja 2014

Nomen Omen - Marta Kisiel

Przygoda czai się za rogiem. A imię jej Salomea!
Salomea Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie. Gdy okazuje się, że jej stancja przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, prowadzona jest przez trzy siostry w dość podeszłym wieku i papugę, a w telefonie słychać głosy, Salka zaczyna zastanawiać się, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się młodszego brata jedynie komplikuje i tak niełatwą już sytuację – zwłaszcza, gdy pewnego dnia próbuje utopić siostrę w Odrze. 



[ Uroboros, 2014 ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/203740/nomen-omen ]




PATI: 
Nomen Omen Marty Kisiel to przezabawna historia kryminalno – paranormalna z nieprzesłodzonym wątkiem romantycznym. To po prostu idealna lektura na wieczór, którą przeczytałam w jakieś 3h. I to w sumie mój jedyny zarzut – zdecydowanie zbyt dobrze i szybko się ją czyta. Skończyło się i pozostał jakiś niedosyt choć wszystkie wątki ładnie zostały wyjaśnione i zakończone to chciałoby się dalej. Nie wiem za bardzo co, ale chcę więcej i dłużej – niech trwa i trwa.

poniedziałek, 19 maja 2014

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe - Robert M. Wegner

Topór i skała — oto skarby Północy. Wiedzą o tym nieustraszeni żołnierze Szóstej Kompanii, górskiego oddziału, strzegącego północnych granic Imperium Meekhańskiego. A jeśli istnieją starcia nie do wygrania? Jedyne, na co może wtedy liczyć Górska Straż, to honor górali.
Miecz i żar — tylko tyle pozostało zamaskowanemu wojownikowi z pustynnego Południa. Kiedyś, zgodnie ze zwyczajem, zasłaniał twarz, by nikt nie wykradł mu duszy. Dziś nie ma już duszy, którą mógłby chronić. Czy z bogami można walczyć za pomocą mieczy? Tak, jeśli jesteś Issarem i nie masz nic do stracenia.

"Opowieści z meekhańskiego pogranicza" to książka o wojnach bogów i wojnach ludzi. Poznaj plemiona, które trwają na pustyni od trzech tysięcy pięciuset lat, Aspektowaną Moc, mogącą okiełznać żywioły i ludzi, którym, gdy wszystko zawodzi, zostaje jeszcze miecz i topór w dłoni, a w sercu duma, honor i wytrwałość. 


[ Wydawnictwo Powergraph, 2012 ]
[ Opis i okładka z: http://www.powergraph.pl/ ]

AGA:
Nigdy nie przypuszczałam, że przeczytam książkę polskiego pisarza fantasy, i powiem, że naprawdę mi się podobała, że chcę przeczytać więcej. Od czasu do czasu i raczej z przypadku, miewałam przelotne romanse z polską literaturą fantasy; przeczytałam Jarosława Grzędowicza Pana Lodowego Ogrodu, Jacka Piekary Sługę Bożego, Feliksa W. Kresa Prawo sępówi Serce gór . Mało i wybrednie, i wszystko napisane poprawnie, ale nic nie zachwyciło, niektóre przeraziły, a inne zanudziły. A jednak romans czasem przeradza się w prawdziwe uczucie i cuda się zdarzają, choćby w osobie Roberta M. Wegnera. Nie będę oczywiście pisała peanów na część pisarza i jego talentu, ale muszę przyznać, że szczerze i mile zostałam zaskoczona.

sobota, 12 kwietnia 2014

Shriek: Posłowie - Jeff VanderMeer


Shriek: Posłowie jest tragikomiczną historią rodzinną rozgrywającą się w stworzonym przez Jeffa VanderMeera legendarnym fikcyjnym mieście Ambergris.



To opowiedziana z ekstrawagancką pasją przez niegdysiejszą bywalczynię salonów, Janice Shriek, pełna barwnych i fascynujących postaci oraz tajemniczych zdarzeń historia przygód brata Janice, Duncana, historyka opętanego przez skazany na niepowodzenie romans i mroczny sekret, który może go zabić lub przemienić.

To także opowieść o wojnie pomiędzy konkurencyjnymi wydawnictwami, która na zawsze zmieni Ambergris, oraz o rywalizacji z zepchniętą na margines rasą znaną jako "szare kapelusze", która, uzbrojona w zaawansowaną grzybową technologię, czeka pod ziemią na szansę odzyskania miasta, które kiedyś do niej należało.

"W tej opowieści o zmiennych ludzkich losach i związkach wyczuwa się delikatne wpływy Borgesa i Nabokova, a także H.P. Lovecrafta... oraz awangardową, surrealistyczną wrażliwość".

[MAG, 2010]
[Opis i okładka z: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/51231/shriek-poslowie ]

AGA:
Rozpoczynając tragiczną i krótką przygodę z twórczością Jeffa VanderMeera oraz kontynuując dobrą i długą znajomość z Ucztą Wyobraźni, miałam nadzieję na lekturę czegoś wyjątkowego, że Shriek: Posłowie, przez większość recenzentów określanym mianem bardziej zjadliwego utworu niż Miasto szaleńców i świętych, olśni mnie, zaskoczy i wpisze się w kanon moich lubionych książek. Cóż, ludzką rzeczą jest błądzić, a Jeffa VanderMeera trwać w błędzie.