piątek, 29 kwietnia 2016

"Ostatnia arystokratka" i "Arystokratka w ukropie" - Evžen Boček


Książka nominowana w Plebiscycie Książka Roku 2015 lubimyczytać.pl w kategori Literatura piękna.


Rodzina Kostków powraca z Ameryki do Czech, by przejąć dawną siedzibę rodu – zamek Kostka. W zamku zastają dotychczasowych pracowników: kasztelana, ogrodnika oraz kucharkę. Jak nowi właściciele poradzą sobie w nowej rzeczywistości? Jak odnajdą się w rolach dotychczas nieodgrywanych?
[Stara Szkoła, 2015]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/246517/ostatnia-arystokratka]





AGA:

To będzie nietypowa recenzja, ponieważ nic nie napiszę o tym, jak trafiłam na książki Evžena Bočka, ani o tym, kim jest Evžen Boček, ani nie przeprowadzę żadnej analizy jego książek. Jedynie wspomnę o tym, że „Ostatnia arystokratka” otrzymała w Czechach nagrodę za najśmieszniejszą powieść roku i stała się jednym z największych bestsellerów ostatnich lat. I prawdę powiedziawszy to jest najśmieszniejsza powieść, jaką czytałam od wielu lat.

Rodzina Kostków w wyniku zmian politycznych w Czechach nagle odzyskuje swoje rodowe włości. Głowa rodziny Frank Kostka, jego żona Vivien, córka Mary i kocica Caryca, podejmują heroiczne wyzwanie, porzucają swoje dotychczasowe amerykańskie życie i przenoszą się na zamek w Kostce. Zanim jednak dotrą na kontynent europejski zmuszeni zostają do uśpienia kota, przewiezienia prochów przodków w paczkach po fistaszkach i przedefiniowania stanu swojego konta bankowego. A to dopiero początek. Zanim dotrą na zamek zdążą się zadłużyć, by po przybyciu odkryć, że wraz z posiadłością odziedziczyli w spadku Józefa, kasztelana, który nie cierpi zmian, hałasu, ludzi, w szczególności muflonów, czyli turystów; panią Cichą, czyli sprzątaczkę, kucharkę i gospodynię w jednej osobie, wielką fankę Heleny Vondraczkowej, która pędzi autorską orzechówkę (orzechówka będzie grała wraz z prozakiem główną rolę napędową powieści) i pana Spocka, ogrodnika, muzyka, hipochondryka o aparycji pana Spocka z serialu Star Trek. W nowych realiach hrabia Franciszek będzie próbował wydusić każdy grosz z muflonów, hrabina Vivien będzie próbowała z hrabiego wydusić każdy grosz, by tylko zrealizować swoje wielkie arystokratyczne ambicje, hrabianka Maria, postara się dożyć dwudziestu lat, jako pierwsza w swoim rodzie ( dwie poprzednie Marie wysadziły się w powietrze lub zostały żywcem pochowane w grobowcu). A to nadal jest początek. W trakcie aklimatyzacji i próby wiązania końca z końcem, na podupadający dwór kostkowy wpadnie Milada, menadżerka mająca na celu zaprzęgnięcie całej rodziny celem zbicia kokosów na muflonach; Deniska, córka wierzyciela, anorektyczka po odwyku; Olek i Leoś, pardon Orlando i Leonardo, czyli hrabiowskie rodowodowe dogi, a także stado owiec, koni i kóz. A cały teatr rozgrywany będzie ku uciesze turystów.

Ciężki żywot recenzenta, który zmuszony jest pod szyldem zgryźliwości pisać o książkach, które bliskie są doskonałości. Jak tu krytykować coś, co mnie bawiło, rozśmieszało do łez, irytowało wszystkich wkoło, wywoływało ekstatyczne napady radości i wprawiało w podejrzanie dobry humor? Dziennik hrabianki Marii III, która kontynuuje wielowiekową tradycję spisywania życia rodzinnego, pozostanie na długo w mojej pamięci. „Ostatnią arystokratkę” i „Arystokratkę w ukropie” traktuję jako jedną całość, ponieważ tom drugi jest bezpośrednią kontynuacją tomu pierwszego, od razu nadmienię, jeżeli przekonam was do tej lektury, od razu zaopatrzcie się w oba tomy. Pierwsza część zdecydowanie jest śmieszniejsza, przestrzegam przed czytaniem jej w miejscach publicznych, wywołuje niekontrolowane wybuchy śmiechu, chyba, że ubóstwiacie tak jak ja, irytować starsze panie w kolejce do lekarza. Scena na lotnisku, w której celniczka wyciąga za ogon uśpioną Carycę, pozostanie ze mną na zawsze, by bawić mnie i rozśmieszać w chwilach ponurej rzeczywistości. Evžen Boček cudownie przerysował postaci, by osiągnąć właściwy efekt, a skandaliczne i zatrważające zachowania bohaterów, doprowadzają do przerażającej konkluzji, że kiedyś każdy z nas takich Kostków spotkał w swoim życiu. W tomie drugim powoli wkrada się gorzka prawda o hrabiowskiej rodzinie, w której każdy walczy o swoje, nie dbając o innych członków rodziny. Głowa rodu okazuje się apodyktycznym skąpcem, matka lekkoduchem, ogrodnik łysiejącym hipochondrykiem, kasztelan leniem, a kucharka rozpija całe towarzystwo orzechówką, a to wszystko okraszone sucie świetnym humorem i nieocenionym w trudnych sytuacjach prozakiem.

Dylogię rodziny Kostków polecam w ciemno każdemu, kto chce poprawić sobie humor i fantastycznie spędzić czas. Lektura jest lekka, przyjemna, zabawna, zgryźliwa, uszczypliwa i złośliwa.


PS. Poza hipotetycznymi duchami, oba diariusze z fantastyką nie mają nic wspólnego.

Ocena tom 1: 9/10
Ocena tom 2: 8/10

Przesłanie: "Zdecydowanie nie należy czytać w miejscach publicznych."

czwartek, 28 kwietnia 2016

"Kroniki Atopii" - Matthew Mather


Książka nominowana w Plebiscycie Książka Roku 2015 lubimyczytać.pl w kategorii Sci-fi. 
Wyobraź sobie, że pracujesz wydajniej, nie chodząc tak często do pracy. Chcesz wrócić do formy? Twój nowy sobowtór zabierze cię na przebieżkę, gdy ty będziesz opalał się przy basenie. Wyglądaj jak chcesz, kiedy chcesz i gdzie chcesz – i żyj przy tym dłużej. Sam stwórz potrzebną ci rzeczywistość. Zapisz się od razu! Za darmo!

U schyłku XXI wieku świat dochodzi do siebie po Wojnach Pogodowych. Na Atopii, wyspie-raju, prowadzi się tajne testy nowej technologii, która daje ludziom możliwość kreowania alternatywnych rzeczywistości, idealnych światów, a także przenoszenia się do nich i zatracania w nich, podczas gdy ich sobowtór zajmuje się ich realnym ciałem.

Ale Atopia, która miała być ratunkiem dla ludzkości, staje się pułapką, w której nic nie jest do końca ani rzeczywiste, ani złudne.

Ludzie tracą kontrolę nad technologią, którą stworzyli.
Piękny sen zamienia się w koszmar.

[Czwarta Strona, 2015]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/255240/kroniki-atopii]

AGA:

„Kroniki Atopii” Matthew Mathera wybrałam do czytania z powodu okładki. Tak, poddałam się marketingowi, czasem wszyscy tak mamy, choć „prawdziwi czytelnicy” nigdy do tego jawnie się nie chcą przyznać. A ja jednak pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych wszystkie książki w pierwszej kolejności oceniałam po okładce. Kiedy nie było powszechnego dostępu do Internetu, nie było stron społecznościowych, bardziej oczytani czytelnicy wybierali książki wiedząc już kogo czytać z doświadczenia lub recenzji krytyczno-literackich w prasie, a takie podlotki, jakim ja byłam w tamtym czasie, kierowały się głównie okładką. A okładki w tamtych czasach były naprawdę, oczywiście nie wszystkie, piękne i pobudzające wyobraźnie, a to, że nie zawsze były zgodne z treścią, to już całkiem inna historia. „Kroniki Atopii” na rynku wydawniczym pojawiły się, ale jakoś tak po cichu. Wydawnictwo chyba nie postawiło na tę książkę, bo przeszła ona jakoś bez echa, pojawiały się jakieś krótkie wzmianki i reklamy, ale nic szczególnego. Powieścią zainteresowałam się dopiero, gdy Dark Crayon na koniec roku zrobił plebiscyt popularności okładek, które stworzył i dopiero wtedy pofatygowałam się, by dowiedzieć się czegoś więcej o książce. Nawiasem mówiąc okładka polskiego wydania jest znacznie bardziej ambitna i złowróżebna, niż jej oryginalny odpowiednik, nie wiem tylko, czy aby właśnie nie nazbyt ambitna dla przeciętnego „oceniacza książek po okładce”.

Matthew Mather wiedząc, że nie porusza zbyt oryginalnego tematu postawił na formę, książkę podzielił na pięć części, gdzie ostatnia miała być klamrą spinającą całość. Każdy obszerniejszy rozdział dotyczył jednego bohatera, a akcja wszystkich rozdziałów odbywała się w tym samym czasie, tylko każdorazowo z innego punktu widzenia. Początkowo ta forma podobała mi się, mogłam czytać książkę „z doskoku” i nie tracić wątku. Niestety przy trzeciej części koncepcja ta staje się nużąca i drażniąca, co więcej zdałam sobie sprawę, że powtarzane sytuacje tak naprawdę nie wnoszą nic nowego do fabuły i są tylko przerostem formy nad treścią. Wydaje mi się, że idea ukazywania tej samej sytuacji z różnych punktów widzenia była świetnym pomysłem, niestety przerosła debiutującego pisarza.

A o czym w ogóle jest powieść? Jest to historia ludzkości, którą powoli wyniszczają wojny klimatyczne, walki pomiędzy państwami i mocarstwami o najlepsze ziemie, o wodę, o możliwość przeżycia. Świat jest pustoszony przez gwałtowne zjawiska atmosferyczne, a nierzadko przez samego człowieka. W tym chylącym się powoli ku upadkowi świecie, tu trzeba nadmienić, że o wojnach klimatycznych niewiele autor wspomina, co więcej o desperackiej sytuacji ludzkości wszyscy mówią, ale nie jest to w książce przedstawione, pojawia się światełko nadziei – Atopia. Wyspa bezpaństwowa, niezależna, dryfująca na oceanie, która jest cudem technologii, a zarazem zaawansowaną utopią, pozwalającą na życie w wirtualnym świecie, w którym nie ma nieszczęść, głodu, biedy. Na Atopii wybrani testują jednoczesne życie w świecie realnym i wirtualnym jednocześnie. Pomysł Matthew Mathera jest w swoim założeniu pomostem między filmem „Incepcją”, a „Matrixem”. Bohaterów spotykamy w momencie przed wielkim skokiem społęczno-technologicznym, który ma zapewnić ludzkości przetrwanie poprzez powszechne udostępnienie psis, czyli polisyntetycznego interfejsu sensorycznego. Idea życia w świecie realnym z nakładką wirtualną ma odwrócić ludzkość od konsumpcjonizmu, a celem jest zmniejszenie eksploatacji środowiska. Oczywiście wprowadzanie tak śmiałego pomysłu i wynalazku wiąże się z trudnościami natury politycznej i społecznej, z którymi mniejsi i więksi gracze tej ekologicznej rozgrywki, będą musieli sobie poradzić.

Powieść Matthew Mathera, gdyby nie jej forma, byłaby całkiem niezłą pozycją z gatunku fantastyki ekologicznej. Pomysł ratowania ludzkości przed jej konsumpcyjno-destruktywnymi zachowaniami poprzez stworzenie nakładki wirtualnej na rzeczywistość, jest całkiem nowatorskim podejściem do ochrony środowiska. Oczywiście jest to zwalczanie ognia ogniem, ale jednak jest to bardziej realne podejście niż wiara, że ludzie zrezygnują z kolejnego samochodu, czy kolejnej nowej komórki, tylko dlatego, by uchronić naturę, której przecież i tak nie widzą, żyjąc wielkich miastach.

W „Kronikach Atopii”, jeśli się dłużej zastanowić jest o wiele więcej ciekawych tematów, zwłaszcza z zakresu socjologii i filozofii. Na pierwszy rzut oka, a raczej po pierwszej lekturze tej książki, nie zwraca się na nie za bardzo uwagi. A wszystko zaczyna się od pytania, co to jest atopia? W pierwszej chwili przychodzą na myśl medyczne terminy atopowość lub idiopatyczność, ale trzeba sięgnąć głębiej. Cytując za prof. dr. hab. Adamem Dziadkiem „Grecki rzeczownik atopia (gr. άτόπία) oznacza „niedorzeczność”, „osobliwość”, „niezwykłość”, a także „obcość”, „nieprawość” i „grzech”. O pierając się na innych słownikach można dodać kilka określeń synonimicznych, a nawet rozszerzyć nieco pole znaczeniowe tego słowa: „dziwaczność”, „absurdalność”, „niegodziwość”, „nikczem ność” czy „przestępstw o” (zwracam tu uwagę zwłaszcza. Semantykę rozszerza znacznie άτοπος (atopos) jako przysłówek: „niezwykły, nadzwyczajny, osobliwy, obcy, paradoksalny, dziwny, nienaturalny, obrzydliwy, wstrętny, podły niegodziwy, grzeszny, nieprzestrzenny, też w rozszerzeniu „niedorzecznie, niewłaściwie”. I jest to świetna ilustracja tego, czym jest Atopia Mathera, jest to dziwna i obca wyspa, z niedorzecznym pomysłem na ratowanie ludzkości, traktowana przez jej przeciwników jako obcy, nieprawy i nikczemny twór. Co ważniejsze powieść Matthew Mathera dotyka problemów społecznych na niższym i wyższym poziomie, i tak wspomina o wpływie wszechobecnych reklam na życie człowieka (znerwicowana Olympia Onassiss), o wyobcowaniu i rozpadzie małżeństwa, które w krańcowych przypadkach kończy się odrzeczywistnionym samobójstwem (Cindy Strong, która zamknęła się w swoim świecie z symulakami – to symulakry dzieci- tutaj należy przypomnieć o podobnym pomyśle w „Incepcji” w osobie Mal granej przez Marion Cotillard), czy o nieumiejętności pogodzenia się ze śmiercią bliskich i obcowaniu z ich prokurami (prokury to bilogiczno-cyfrowe istoty symbiotyczne inaczej cyfrowe bliźniaki, a dotyczy Bobby Baxtera i prokury jego brata, Martina) i wiele wiele innych. Do tych wszystkich problemów dochodzą jeszcze działania wielkich koncernów, przeciwników polityki antykonsupcyjnej, czy kłopoty z czymś tak podstawowym, jak czynnik ludzki w osobie Jimmiego Scaddena. Niezrównoważonej jednostki posiadającej zbyt wielką władzę.

„Kroniki Atopii” pozwalają zrozumieć współczesne mechanizmy, które prowadzą do doświadczania atopii, czyli alienacji i wyobcowania. Powieść Matthew Mathera cudownie wpasowuje się w stwierdzenie profesora Adama Dziadka „Doświadczenie atopii wynika czy wyłania się też z obserwacji codzienności, która często jest absurdalna i niedorzeczna, przepełniona na wskroś symulakram i, zalewana substytucją. Traci swoją przejrzystość, wyrazistość i jasność, co gorsza - budzi czasami niechęć czy wręcz obrzydzenie. Świadome przyjęcie postawy atopicznej ma być wyrazem buntu przeciw takiem u światu”. Do czytelnika natomiast należy zadecydowanie, czy bardziej nierzeczywisty i obcy jest świat psis, czy wręcz przeciwnie ten boleśnie realny.


* cytaty z pracy prof. Adama Dziadka z: "Atopia: stadność i jednostkowość"

Ocena: 7/10
Przesłanie: "Mix Matrixa z Incepcją o zabarwieniu ekologicznym."