środa, 17 sierpnia 2016

"Hayden War: Narodziny Walkirii" - Evan Currie


Dwa lata po inwazji na Świecie Haydena oddziały partyzantki i nieprzyjaciela znalazły się w impasie, ale żadna ze stron nie zamierza tak pozostawić stanu rzeczy.
Sojusz obcych rzuca do walki kolejne siły, na Haydena przybywają Strażnicy, kórzy specjalizują się w rozwiązywaniu problemów. Ludzie na planecie zwierają szeregi, ale czy będą w stanie oprzeć się superpotężnej broni obcych? 
Zjednoczona Flota Solarna wysyła z pomocą Task Force 5, grupę bojową składającą się z najnowocześniejszych okrętów skonstruowanych kiedykolwiek przez człowieka. Na Świat Haydena powraca Sorilla Aida, która nie może się już doczekać kolejnej konfrontacji z obcymi. W dżungli czai się zło i ktoś musi wreszcie zrobić z tym porządek.
Ostatecznie pewne rzeczy rozstrzygną się na niebie, ale o innych można zadecydować tylko na ziemi.


[Drageus Publishing House, 2016]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/300558/hayden-war-2-narodziny-walkirii]

AGA:

„Narodziny Walkirii” to drugi tom serii Hayden War wydawanej przez Drageus Publishing House. O pierwszym tomie pisałam tutaj, że jest to klasyczna militarna fantastyka w realiach space opery i jeśli chodzi o tom drugi, nic pod tym względem się nie zmienia, a „Narodziny Walkirii”, to po prostu bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z tomu pierwszego.

Sorilla Aida opuszcza planetę, na której z zaangażowaniem szkoliła tubylców i tworzyła oddziały partyzanckie. Wojna z obcymi przyjmuje nowe oblicze, gdy do gry wkracza Task Force Pięć, zwane potocznie Walkirią, a także, gdy na Haydenie pojawiają się doborowe jednostki wojskowe obcych. Siły lądowe pozostawione na Haydenie wraz z lokalną partyzantką wpadają w kłopoty, gdy przybysze okazują się świetnie wyszkolonymi oddziałami Strażników. Sorilla Aida przechodzi rekonwalescencję po aktualizowaniu wojskowych implantów. Czy zdąży pomóc swoim przyjaciołom z Haydena, zanim wróg przejmie absolutną kontrolę nad światem?

„Narodziny Walkirii” są bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z pierwszego tomu. Trzeba przyznać, że Evan Currie utrzymał ten sam, choć nadal niezbyt wysoki, poziom. W powieści utrzymany został klimat fantastyki militarnej, nawet bardziej niż w pierwszym tomie, i choć autor wielokrotnie robi krótkie, a w porównaniu z Weberem, nawet króciuteńkie, wykłady na temat charakterystyki poszczególnych typów wojsk, to jest ich na tyle mało, że nie zdążą zirytować. Niestety większą część powieści stanowi jakby prolog do właściwej akcji, który ukazuje przygotowania sił Sojuszu do stawienia czoła zagrożeniu, które niosą ze sobą obcy. Prawdziwa akcja zawiązuje się dopiero po 60% książki i jak już się ją naprawdę dobrze czyta, to równie szybko się kończy. Ciekawym akcentem jest wprowadzenie nowego typu obcych, którzy są odpowiednikami Wojsk Specjalnych, a także ukazanie całego konfliktu z ich punktu widzenia.

„Narodziny Walkirii” nadal pozostają lekką, nie pozbawioną słabych fragmentów powieścią na tzw. jeden wieczór. Niezaprzeczalnymi atutami książki jest może wolniejsza niż w pierwszym tomie akcja, ale nadal wciągająca i wartka, a także nieskomplikowana fabuła pozwalająca czytać książkę w każdych warunkach. Niestety sporą wadą jest jednowymiarowość postaci, w szczególności głównej bohaterki, przewidywalność wydarzeń, a także nierówne tempo akcji. Jednak pomimo wielu wad, nadal planuję przygodę z sierżant Aidą, ciekawi mnie dokąd zmierza ta wojna, a że poszczególne tomy są napisane zwięźle, nie żal mi czasu na ten bezrefleksyjny relaks.

Ocena: 5/10
Przesłanie: "Zwięzłość i bezrefleksyjna rozrywka."


czwartek, 11 sierpnia 2016

"Szeptucha" - Katarzyna Berenika Miszczuk


A wszystko przez to, że Mieszko I zdecydował się nie przyjąć chrztu…

Gosława Brzózka, zwana Gosią, po ukończeniu medyny wybiera się do świętokrzyskiej wsi Bieliny na obowiązkową praktykę u szeptuchy, wiejskiej znachorki. Problem polega na tym, że Gosia – kobieta nowoczesna, przyzwyczajona do życia w wielkim mieście – nie cierpi wsi, przyrody i panicznie boi się kleszczy. W dodatku nie wierzy w te wszystkie słowiańskie zabobony. Bogowie nie istnieją, koniec, kropka!
Pobyt w Bielinach wywróci jednak do góry nogami jej dotychczasowe życie. Na Gosię czeka bowiem miłość. Czy jednak Mieszko, najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego do tej pory widziała, naprawdę jest tym, za kogo go uważa? I co się stanie, gdy słowiańscy bogowie postanowią sprawić, by w nich uwierzyła?
Słowiańskie bóstwa, pradawne obrzędy, romans, a przede wszystkim – solidna dawka humoru!


[W.A.B., 2016]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/262011/szeptucha]

AGA:

Tuż przed wakacjami stwierdziłam, że potrzebuję dobrze zaakcentować tą radosną chwilę, jakąś przyjemną, niegłupią, ale lekką lekturą. Szczęśliwie mój wybór padł na „Szeptuchę”, która zaintrygowała mnie pomysłem Polski pogańskiej, tym bardziej, że akurat byłam po lekturze Elżbiety Cherezińskiej „Koronie śniegu i krwi”. Z Katarzyną Bereniką Miszczuk dotąd literackich dróg nie skrzyżowałam, choć jej „Gwiezdny Wojownik” nadal czeka na półce gdzieś pomiędzy Nealem Stephensonem, a Danem Simmonsem – nie powiem, zacne i przyciężkawe towarzystwo. Sięgając po powieść spodziewałam się Polski nasiąkniętej słowiańskimi wierzeniami, pełnej magii i mitycznych istot. A jak było naprawdę?

„Szeptucha” to historia Gosławy Brzózki, lekarki, no prawie lekarki. Gosia skończyła studia i właśnie odebrała dyplom ze swojej uczelni, a także skierowanie na praktykę, na daleką prowincję, gdzieś, gdzie według Gosi nie dotarła jeszcze cywilizacja. Dziwnym trafem okazuje się, że zostaje skierowana do matczynej, rodzinnej miejscowości w Kielecczyźnie, do Bielin, pod skrzydła lokalnej szeptuchy. Gosia do Kielc trafia wraz ze swoją przyjaciółką Sławą, po czym udaje się na praktykę do Jarogniewy, po drodze spotyka przystojnego Mieszka, który na dobre zagości w jej życiu, ratując ją z wielu opresji, a czasem jeszcze głębiej ją w nie wpakowując. Biedna Gosława, która jest ateistką, wierzy w prawdziwą, naukową medycynę, cierpi na fobię czystości, zmuszona zostanie do zweryfikowania swojej wiedzy o otaczającym ją świecie, co zresztą będzie robiła z godnym podziwu oportunizmem i beztroską ignorancją. Bielińska przygoda rozpoczyna się na dobre, a na drodze głównej bohaterki staną słowiańscy bogowie, żercy, rusałki, utopce i wiele wiele innych mitycznych postaci. Cytując za główną bohaterką: „Jakimś tajemniczym sposobem ja- pragmatyczna hipochondryczka – wpadłam w sidła przygody. Nie podobało mi się to. Supełnie mi się to nie podobało, chociaż w bonuie dostałam seksownego władcę, którego kręcą koronki”.

Nie ma co się łudzić, „Szeptucha”, to stereotypowa powieść z typu, napisałabym, urban fantasy, ale akcja toczy się na prowincji, to może country fantasy (?), z elementami słowiańskich wierzeń i romansu. Przyznam, że zauroczył mnie motyw Polski słowiańskiej, zacnej i potężnej, gdzie nadal wierzy się w Swarożyca i Peruna. Niestety pomysł nie został wykorzystany prawie w żadnym stopniu. Autorka sprytnie wybrnęła przed koniecznością mocnego zarysowania świata przedstawiona dzięki faktowi, że Gosława tak naprawdę jest ateistką. Dzięki takiemu zabiegowi elementy zostały wrzucone do fabuły, a nie fabuła została mocno osadzona w świecie. W fabuke z resztą też nic nadzwyczajnego się nie dzieje; główna bohaterka staje się centralnym punktem, wokół którego toczą się wszystkie wydarzenia, pojawia się oczywiście zagrożenie, pomocnicy i rycerz na białym koniu. Wszystko boleśnie przewidywalne. To dlaczego mi się podobało i szczerze polecam tę książkę? Ponieważ powiela ona dobrze znane i lubiane motywy, które okraszone może prostym, ale lekkim, humorem, naprawdę daje dużo przyjemności podczas czytania. Gdybym miała porównywać „Szeptuchę” do innych książek z tego gatunku, to wspomniałabym o cyklu Patricii Briggs o Mercedes Thompson, z którą wspólny ma pomysł na wykorzystanie lokalnych wierzeń, czy o Aleksandrze Rudej i Oldze Gromyko, do których podobna jest w poczuciu humoru. Niestety zabrakło ambicji Anny Brzezińskiej, z cyklu o Wilżyńskiej Dolinie, która potrafiła solidnie zakorzenić akcję książki w lokalnym folklorze, dzięki przaśnemu językowi i barwnym charakterom ludzkim.


„Szeptucha” Katarzyny Bereniki Miszczuk, to fantastyczna, lekka lektura na letnie wieczory. Trzeba pogodzić się, że nie stworzono w niej naprawdę słowiańskiej atmosfery i że pomysł na prawdziwą polską magię został zaprzepaszczony. Pomimo tego z utęsknieniem wypatruje jesieni, na którą ma się pojawić drugi tom - „Noc Kupały”.

Ocena: 7/10
Przesłanie: "Sięgając po książkę nie rozczarujemy się, gdy wiemy czego się spodziewać lub gdy przymkniemy oko na ewidentny brak ambicji".