Pan odszedł i serce świata przestało bić. Królestwo, oparte na solidnej podstawie niebiańskiej hierarchii, musi trwać.
Daimon, jeszcze niedawno wyrzutek i szaleniec, pragnący zniszczyć świat, znów stał się szanowanym, choć niezbyt lubianym Świetlistym, Abaddonem Niszczycielem, w służbie Królestwu. Odwieczna, ulubiona banda uskrzydlonych drani, zabójców i intrygantów na nowo przygarnęła go do swoich wielkich, gorących serc. Alleluja!
Świetlista z dobrego rodu, imieniem Sereda – podróżnik, kartograf, odkrywca – która właśnie wróciła z kolejnej wyprawy, przyniosła Razjelowi, Panu Tajemnic dobrą nowinę. Znane jest miejsce bytności Pana.
Królestwo organizuje ekspedycję badawczą w dzikie i nieznane Strefy Poza Czasem, by rzucić się w wir najbardziej szalonych niebezpieczeństw czyhających gdzieś na najparszywszym zadupiu wszechświata i odnaleźć emanację Światłości.
Dowódcą wyprawy zostaje Tańczący Na Zgliszczach ze śmiercionośną Gwiazdą Zagłady.
Uważajcie na marzenia, skrzydlaci. Czasem spełniają się, jak klątwa.
[Fabryka Śłów, 2017]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3940100/bramy-swiatlosci-tom-1]
Książka otrzymana dzięki uprzejmości Fabryki Słów.
AGA:
AGA:
Lektura „Bram Światłości”, to
był eksperyment czytelniczy. Nie zapoznałam się wcześniej z
czterema poprzednimi tomami Zastępów Anielskich. Co więcej, nigdy
nie czytałam tekstów Mai Lidii Kossakowskiej, jej „Grillbar
Galaktyka” nadal czeka na półce aż nastaną lepsze czasy.
Maja Lidia Kossakowska to weteranka
polskiej literatury fantasy, która swoją pisarską działalność
rozpoczęła w 1997 roku, ale dopiero po publikacjach „Soli na
niebiańskich pastwiskach” (1999r.), „Beznogiego tancerza”
(2000 r.) i pierwszej antologii angelologicznej „Obrońców
Królestwa” (2003 r.), zdobyła prawdziwą popularność. Po
sześciu latach autorka wraca do tematyki anielskiej z piątą już
książką Zastępów Anielskich, a mianowicie z „Bramami
Światłości”, wydanymi przez Fabrykę Słów na początku
stycznia 2017 roku.
Do Królestwa przybywa „stara”
uczennica Razjela, Sereda, słynna z książek naukowych
podróżniczka, taka Elżbieta Dzikowska i Martyna Wojciechowska w
jednej osobie. Przynosi wesołą nowinę, a mianowicie podczas jednej
z wypraw doznała emanacji Światłości. Oczywiście wszyscy bardzo
się „ucieszyli”, najpierw podejrzewając Seredę o postradanie
zmysłów, a następnie, gdy okazało się, że jednak uczona nie
popadła w osłabienie intelektualne, wpadli w panikę. Chaos jednak
został szybko opanowany, a jego niszczycielskie moce ukierunkowano
poza granice Królestwa, organizując monstrualnie wielką ekspedycję
naukową do Stref Poza Czasem. A, jest jeszcze Otchłań i
podejrzliwy Lucek, który wraz ze Zgniłym Chłopcem cały czas
trzymają rękę na pulsie.
Zdaję sobie sprawę, że jako
nowicjusz czytelniczy Zastępów Anielskich, nie jestem w stanie
zrecenzować „Bram Światłości” z uwzględnieniem tła
fabularnego, ponieważ moja przygoda z Królestwem rozpoczęła się
niejako od środka. Wydaje mi się jednak, że ma to swoje plusy, z
pewnością nie miałam żadnych wymagań względem tej książki, a
co za tym idzie, nie rozczarowała mnie ona, nie spełniając
ewentualnych wyobrażeń o tym, co powinno się w niej znaleźć.
Styl pisania pani Kossakowskiej, jak najbardziej wskazuje na duże
doświadczenie. Powieść, bowiem napisana jest lekko, widać, że w
zaplanowany sposób, na tyle płynnie, że czyta się ją swobodnie i
z przyjemnością. Muszę przyznać, że sam początek, ta część
związana z przybyciem Seredy do Razjela i przygotowaniami do
wyprawy, różni się w stylu od tej związanej z opisem ekspedycji.
Pierwsza część zdecydowanie jest bardziej zabawna. Z jednej strony
jest to humor ujawniający się z pełna mocą w powiedzonkach, jak:
„Jest równie romantyczny, co baran ze stada patriarchy Abrahama”
lub w porównaniach, jak: „Asmodeusz obdarzył go krzywym
uśmieszkiem, złym i zajadłym jak pocałunek czarownicy”, z
drugiej strony ujawnia się on w przerysowanych, kwiecistych opisach
pełnych patosu, jak: „Słowa po prostu same wyrywały się na
wolność, niby woda w przepełnionym kanale. Albo raczej ostre,
kolczaste drobiny, diamentowy pył porażki. Sypały się niczym
opiłki, twarde, lśniące, o gniewnym pobłysku żelaza”, czy „Jego przystojną twarz okalały grube, złote pukle godne cherubina z
kościelnych obrazów, a oczy, niebieskie niby emalia, były pełne
pogardy i chłodne. Chłodne jak nagrobne płyty”. Oczy jak
nagrobne płyty! Pozostaje jedynie się śmiać z tak rozkosznego
romantycznego patetetyzmu i barokowego kwietyzmu. Niestety, choć
akurat nie żałuję zarzucenia tej kwiecistej maniery, w drugiej
części książki, tej związanej z podróżą, zabrakło całkowicie
poczucia humoru. Ekspedycja opisywana jest w sposób bardzo obrazowy,
nasycona jest elementami świata rodem z hinduistycznych mitologii,
ale niestety w sposób sztampowy. Czytając wyprawę Abbadona i
Seredy w poszukiwaniu Pana, miałam przed oczami przygody Allana
Quatermaina, Tomka Wilmowskiego, czy Philesa Fogga. Fabuła niczym
nie odstaje od powieści awanturniczych, w których damy są
porywane, dzielni bohaterowie wychodzą ze wszystkich opresji cało,
a nawet pojawia się rzekomy trójkąt, może nie miłosny, ale
emocjonalny. Trzeba nadmienić, że taki efekt właśnie chciała
uzyskać autorka, cytując jej wypowiedź z wywiadu
„Bramy Światłości” miały być: „historią inspirowaną
książkami przygodowymi, awanturniczymi. Będzie to w pewnym sensie
„awantura orientalna”.” I jest to najlepsze podsumowanie
powieści. Niestety jak dla mnie stworzenie powieści na kształt
powieści przygodowej w stylu kolonialnego ekspansjonizmu jest
odtwórcze, a bez elementów humorystycznych i ironicznych, powieść
straciła pazura.
Należałoby wspomnieć jeszcze o
bohaterach, którzy są bardzo dobrze zarysowani, jak sama pisarka
wspominała są z krwi i kości, aniołowie na wskroś ludzcy. Jestem
osobiście zachwycona Luckiem i Asmodeuszem oraz Neferem Widmowym
Kotem, ale słynny Abaddon, oj ten mnie rozczarował, jego boska
bestia, by nie rzec krótko wierzchowiec, Piołun, ma w sobie więcej
mocy niż Tańczący na Zgliszczach, a i tak obie postaci są dość
słabe i mdłe. Piołun to super towarzysz super bohatera, który
wszystko potrafi, nawet uprawiać alpinistykę, a Daimon Frey na
odmianę tak naprawdę posiada świetny rynsztunek w postaci Gwiazdy
Zagłady, rewelacyjnego towarzysza w osobie Piołuna, genialnych
przyjaciół w niebiańskich braciach rzemieślnikach Ribhukszanach,
ale sam prawdę mówiąc nie zachwyca, najpierw działa, potem myśli,
a jak sknoci, to go konik uratuje. Pewnie gromy z jasnego nieba
polecą na mnie za taką opinię na temat ulubionego bohatera, ale
trudno, bohater się wypalił.
Podsumowując;
Maja Lidia Kossakowska w „Bramach Światłości” czerpała
pełnymi garściami z tradycyjnej powieści przygodowej, nasycając
ją orientalnymi krajobrazami z pogranicza baśni i mitów,
wprowadzając do literatury fantasy element kultury hinduistycznej,
dotąd mało wykorzystywany w szczególności w polskiej fantastyce.
Bogactwo opisów miejsc, czasami zabawnych (Ocean Masła, Ocean
Mleka, Ocean Alkoholu), różnorodność mitycznej fauny i flory,
zachwyca i wprowadza w nostalgiczny nastrój tęsknoty za
baśniowością. Szkoda, że autorka poszła w stronę baśni
dziecięcej, że brak w niej tak naprawdę okrucieństwa, takiego
pierwotnego i dzikiego. A fabuła niestety również okazała się
przewidywalna i sztampowa, aczkolwiek jak najbardziej wierna
klasycznej powieści awanturniczej.
Ocena: 6/10