niedziela, 21 stycznia 2018

Brulion zabaw na Święta i Brulion zabaw w podróży


To zeszyt, dzięki któremu ani się obejrzysz, a święta same przyjdą. Przestań liczyć pierogi i zerkać nerwowo pod choinkę, weź brulion, skrzyknij rodzinkę i zagrajcie w: Łapki, Poszukiwany Mikołaj, Memory sylwestrowe, Zawieś bombkę i inne ponadczasowe gry na papier i długopis!
Przekonaj się, jak niewiele potrzeba, żeby dobrze się bawić!
[Wydawnictwo Wilga, 2017]
[Opis: http://www.empik.com/brulion-zabaw-teczka-opracowanie-zbiorowe,p1158157341,ksiazka-p]
Książka udostępniona dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.

AGA:
Jaka zabawna bywa historia. W dzieciństwie szare i nijakie zeszyty opatrzone nazwą brulion, były kwintesencją lat pereelowskiej rzeczywistości. Aktualnie zeszyty opatrzone nazwą „Brulion”, nawiązują owszem formą i grafiką do tamtych, ale poza swoją funkcją, czyli notesów służących do notatek, pisania na brudno, będących również zbiorem prostych rysunków i szkiców, nie mają z nimi nic więcej wspólnego. Wydawnictwo Wilga w 2016 roku podjęło się wydawania serii notatników z gotowymi szablonami zabaw dla wszystkich dzieci spragnionych dobrej zabawy.


Tuż przed świętami ukazała się niezwykła edycja, a mianowicie „Brulion zabaw na święta”, który odróżniał się od pozostałych kilkoma ważnymi elementami. Na pierwszy rzut oka widać, że jest większy, nie jest to wersja podróżna, raczej świąteczna, do zabaw w domu. Zeszyt jest opatrzony w typową świąteczną grafikę, więc znaleźć można w nim renifery, choinki, prezenty, bombki, gwiazdeczki, bałwanki i śnieżynki. Jednak zawiera on klasyczne zabawy zeszytowe znane z poprzednich brulionów, a mianowicie: sąsiadów, łapki, kartofla, smoka, boisko, czy państwa i miasta. Zeszyt pozwala zarówno na zabawę indywidualną, jak i na wspólne spędzenie czasu dzieci z rodzicami lub kolegami. Perforowane karty pozwalają również na podzielenie się dobrą zabawą z innymi, a jest to świetna opcja, gdy przybędą goście, z którymi można spędzić właśnie w ten sposób czas. Większy format może też przypaść bardziej do gustu mniejszym dzieciom, które skorzystają z tego, że przy większych elementach nie będą musiały dbać tak bardzo o precyzję, jak przy mniejszym formacie, a bardziej skupić się na dobrej zabawie. Pomimo tego, że Święta Bożego Narodzenia już dawno za nami, jednak wiele z tych zabaw nadal może cieszyć, pomimo świątecznej grafiki.

Część dzieci rozpoczęła już ferie zimowe, niektóre natomiast oczekują ich z utęsknieniem. Dlatego w podróż polecam zabrać mniejszych rozmiarów „Brulion zabaw w podróży”. Każdy rodzic wybierający się ze swoimi pociechami z pewnością doceni ten zeszyt, gdy cel odległy feryjnych podróży. Mniejszy format łatwiej zapakować do plecaka.

Oba bruliony oraz pozostałe edycje to po prostu gotowe zeszyty pełne pomysłowych zabaw, które uprzyjemnią czas wolny lub taki, w którym trzeba zapewnić dziecku rozrywkę, gdy inna forma aktywności nie jest w danym momencie dostępna.

Ocena: 8/10

piątek, 19 stycznia 2018

Opowieści dziadka

Historia rodzinna opowiedziana przez babcię lub dziadka wnukom. Album, w którym znajdują się pytania: między innymi o ich dziadków, rodziców, dzieciństwo, młodość. Miejsce na fotografie/ilustracje.

[Wydawnictwo Wilga, 2018]

[Opis i okładka: http://www.empik.com/historie-rodzinne-dla-wnukow-opowiesci-dziadka-opracowanie-zbiorowe,p1178061200,ksiazka-p]

AGA:

Obecny styl życia i pęd dnia codziennego powoduje, że coraz bardziej rozluźniają się więzy rodzinne.  Mam to szczęście, że należę do rodziny, w której co roku organizuje się wielkie zjazdy rodzinne i powstała wielka księga całego rodu, ale generalnie jest to wielka praca pojedynczych, silnych osobowości, które sklejają wszystkich razem. Wspaniale jest, gdy w szkołach dba się o tworzenie drzew genealogicznych i nakłania dzieci, by rozmawiały w domach o przodkach. Cudownie jest czytać książki Musierowicz  o rodzinie Borejków, dzień w dzień przesiadujących na kanapie i czytających wspólnie książki. Jednak rzeczywistość zazwyczaj wygląda inaczej i pęd dnia codziennego często nie pozwala nawet na wspólne posiłki , co powoduje, że zatrzymujemy się i zastanawiamy nad przeszłością i tradycjami rodzinnymi  podczas  świąt, i  rodzinnych uroczystości.



A już niedługo, 21 stycznia uroczystość  Dnia Babci, a dzień później Dnia Dziadka. Z tej okazji Wydawnictwo Wilga wydało dwa albumy z serii Historie rodzinne dla wnuków.  Oba albumy są podobne,  poniżej prezentuję „Opowieści dziadka”, które wydają się idealnym prezentem dla każdego dziadka, który w zaciszu domu, wieczorami, mógłby uzupełniać tę specjalnie dla niego przygotowaną książeczkę, by jego wspomnienia nie przepadły. Poza podstawowymi informacjami  o szacownym antenacie, album zawiera dwustronicowe drzewo genealogiczne, pola dotyczące rodziców dziadka , jego rodzeństwa i dzieci. Jednak książeczka to nie tylko faktografia, najważniejsze to, to, co można opisać z serca i z zakamarków wspomnień, czyli  jak spędzał czas ze swoimi rodzicami, z czego lubił się śmiać, co lubił robić. A wspomnienia z lat szkolnych, czyli jak wyglądała nauka za jego czasów, czy wyjeżdżało się na wycieczki i obozy, czy miał ulubione przedmioty, albo czy miał nauczyciela, którego nie znosił, tylko przybliżają jego osobę wnukom.

Takie albumy może nie każdemu dziadkowi przypadną do gustu, aczkolwiek dla znamienitej większości mogą być niezwykłą terapią i wypełnieniem czasu na emeryturze. Najważniejsze jest, aby dziadkowie spróbowali i rozpoczęli pracę z książeczką, a mogą stworzyć coś wspaniałego, odnaleźć w sobie zapomniane historie. Wnukowie natomiast odkryją, że ich dziadkowie, kiedyś byli takimi samymi dziećmi jak oni, że mieli niesamowite marzenia, a może zaskoczy ich  jakaś tajemnica rodzinna.


Każdy sposób, by zachować od zapomnienia wspomnienia i wiedzę o naszej przeszłości jest dobry, dlatego tego rodzaju albumy powinny pojawiać się, a od nas tylko zależy, czy stworzymy z nich małe, rodzinne cudeńka. Może każdorazowo powielają one utarte, standardowe pytania i wiadomo, że jest to jednorazowy prezent, ale wielu osobom pomagają otworzyć się i zrobić pierwszy krok tam, gdzie nigdy nie zrobiłyby nic w kierunku zachowania wiedzy często o samych sobie.

Ocena: 8/10

czwartek, 4 stycznia 2018

"Natarcie" - Marko Kloos

Obcy gromadzą się na obrzeżach Układu Słonecznego, umacniają podbitego Marsa i zaczynają spoglądać w stronę Ziemi.

Odległej lodowatej kolonii Nowy Svalbard, odciętej od reszty galaktyki grozi chaos i śmierć głodowa. Dla zmęczonego walką sierżanta sztabowego Andrew Graysona i zdziesiątkowanych oddziałów Wspólnoty Północnoamerykańskiej, wojna o przetrwanie wkracza właśnie w katastroficzną nową fazę.

Po zawarciu niepewnego sojuszu z dotychczasowymi chińsko-rosyjskimi wrogami WPA organizuje ryzykowną misję przebicia się przez blokadę obcych i odzyskania kontaktu z Ziemią. Tym razem walka o przyszłość ludzkości może zakończyć się wyłącznie pełnym zwycięstwem lub unicestwieniem.

[Fabryka Słów, 2017]
[Opis i okładka: http://fabrykaslow.com.pl/autorzy/marko-kloos/natarcie-frontlines-t-1-marko-kloos/]

Książka udostępniona dzięki uprzejmości Fabryki Słów.

AGA:

Gdy w 2016 roku Fabryka Słów rozpoczęła wydawanie serii Frontlines, zupełnie nieznanego autora Marko Kloosa, obawiałam się, że na polu space opery i fantastyki militarnej generalnie nie można nic nowego za bardzo osiągnąć. Polski rynek przecież już był pełen książek takich wielkich nazwisk jak Weber, Heinlein, Haldeman, Scalzi, a przecież były też pomniejsze jak Currie, Campbell, Douglas, czy Nagata. Jednak to właśnie ten cykl pochłaniam z wielką przyjemnością i to ten pisarz ma wielki dar utrzymywania czytelnika przy sobie.

Jeśli czytaliście „Ewakuację”, drugi tom cyklu, to doznaliście nieprzyjemnego doświadczenia, jakim jest wredne zawieszenie fabuły przez autora w momencie, w którym chciałoby się natychmiast sięgnąć po następny tom. Ludzkość, a przynajmniej ta jej cząstka, która została wraz z Andrew Graysonem, na Nowym Svalbardzie, w systemie Fomalhaut, dowiedziała się, że Dryblasy, czyli agresywny i mocno ekspansywny gatunek, przedostał się do Układu Słonecznego. Nikt nie wie, co się dzieje z Ziemią, poza tym, że zapewne nikomu dużo czasu nie zostało, ani ludziom na Nowym Svalbardzie, którzy umrą z głodu, jeśli będą musieli wyżywić nadprogramową ilość przybyłej armii, ani ludzkości, jeśli resztki sił zbrojnych szybko nie przedostaną się do rodzimego układu i nie wesprą swoich w walce o utrzymanie macierzystej planety. Nic jednak u Marko Kloosa nie jest takie proste, a przecież jest jeszcze Andrew Grayson, który, gdzie się pojawi jest w epicentrum wszelakiego.... zamętu, delikatnie mówiąc.

Sięgając po „Natarcie” byłam przekonana o tym, o czym będzie ten tom. Chyba nadal zbyt sztampowo traktując Marko Kloosa, pomyliłam się. A tom trzeci, choć jest tomem przejściowym i lekko wydłuża cały cykl, to w ogóle, ale to w ogóle, nie daje tego odczuć czytelnikowi, że musi pozamykać kilka wątków, aby móc, zapewne w następnym tomie, pójść dalej z fabułą. Zdecydowanie należy docenić talent pisarza, który potrafi nie wydłużać niepotrzebnie fabuły, tworzyć każdorazowo oryginalnie nową koncepcję dla każdego tomu i prowadzić narrację tak, że czytelnik nie ma, ale to wcale, ochoty odrywać się od lektury. Jakby nie patrząc autor bazuje na bardzo sztampowych elementach: źli kosmici atakują Ziemię, trzeba ją obronić, a całą narrację skupia wokół głównego bohatera, który dzięki łutowi szczęścia zawsze wychodzi z opresji, ale żeby nie wychodził na supermena, najlepiej, aby miał zwykłe cechy, czyli dobrych przyjaciół, dylematy moralne, dobrą kobietę, a i niech od czasu do czasu lubi się napić. Niby bardzo prosta recepta, którą wielu próbuje wykorzystać, ale jednak niewielu umie tak, jak Marko Kloos tchnąć w ten pomysł naprawdę żywą i ciekawą duszę. Nic jednak samo nie przychodzi, w Podziękowaniach „skromny padawan” dziękuje za cenne uwagi i pomoc właśnie wyżej wymienionemu Johnowi Scalzi'emu i Elizabeth Bear, co oznacza, że pisarz, wie, od kogo należy się uczyć.


Szczerze polecam cały cykl Frontlines i z niecierpliwością będę oczekiwała tomu czwartego „Chains of Command”.

Ocena: 9/10.

środa, 3 stycznia 2018

"Daleka droga do małej, gniewnej planety" - Becky Chambers

Pełna przygód kosmiczna wyprawa, w trakcie której zuchwała młoda
podróżniczka wraz z barwną załogą stawiają czoło niezwykłym wydarzeniom w odległych zakątkach wszechświata.

Kiedy Rosemary Harper dołącza do załogi starzejącego się "Wędrowca", nie spodziewa się wiele. Połatany statek, który okres świetności ma już za sobą, daje jej wszystko, czego mogłaby zapragnąć: małe, spokojne miejsce, które przez jakiś czas może nazywać domem, przygodę w odległych zakątkach galaktyki oraz możliwość ucieczki od niespokojnej przeszłości. Szybko okazuje się, że Rosemary nie jest jedyną osobą na pokładzie statku, która ma coś do ukrycia, a załoga wkrótce się przekona, że przestrzeń kosmiczna może i jest ogromna, lecz statki kosmiczne są bardzo małe...
Załoga "Wędrowca" to mieszanina ras i osobowości, poczynając od Sissix, przyjaznej gadziej pilotki, a kończąc na Kizzy i Jenksie, wciąż kłócących się inżynierach, dzięki którym statek jest na chodzie. Życie na pokładzie statku jest chaotyczne, lecz mniej więcej spokojne - dokładnie takie, jakiego pragnie Rosemary.
Do czasu, kiedy załoga otrzymuje wymarzoną pracę: okazję zbudowania tunelu czasoprzestrzennego prowadzącego do odległej planety. Jej członkowie zarobią dość pieniędzy, by przez kilka lat wygodnie żyć... jeśli przetrwają długą podróż przez rozdzieraną wojną przestrzeń międzygwiezdną, nie zagrażając przy okazji kruchym sojuszom, dzięki którym w galaktyce panuje spokój. 

[Zysk i S-ka, 2017]
[Opis i okładka: http://www.sklep.zysk.com.pl/daleka-droga-do-malej-gniewnej-planety.html]

Książka udostępniona dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka i zrecenzowana dla Secretum.pl.

AGA:

Becky Chambers w „Podziękowaniach” napisała: „Miałam dwumiesięczną przerwę między płatnymi występami i zaczęło się wydawać, że skończenie książki i utrzymanie dachu nad głową wzajemnie się wykluczają. Miałam dwie możliwości: odłożyć książkę na bok i wykorzystać ten czas na szukanie pracy albo znaleźć sposób na utrzymanie książki (i siebie). Wybrałam możliwość B i zwróciłam się do Kickstartera.” Dzięki Bogu za plany B, za kreatywnych ludzi, którzy stworzyli Kickstartera, autorce, że się nie poddała i pięćdziesięciu trzem fundatorom, którzy ją wsparli. Gdyby „Daleko droga do małej, gniewnej planety” nie wypłynęła na szeroki przestwór oceanu na skrzydłach społecznego wsparcia, to wielkie rzesze fanów piekielnie zawadiackiej space opery utraciłoby kawałek rewelacyjnej, pełnej lekkiego humoru powieści.

A o czym jest ta piekielnie zawadiacka space opera? Jak tytuł dobitnie i jednoznacznie sugeruje... o dalekiej drodze do małej, gniewnej planety. Ale może zacznę od początku. Akcja powieści rozpoczyna się, gdy na statek zajmujący się budową korytarzy międzyprzestrzennych, przybywa nowy członek załogi, Rosmary Harper, która ma się zająć bardzo odpowiedzialną pracą, a mianowicie uporządkowaniem dokumentacji oraz wsparciem administracyjnym jednostki. Kapitan, Ashby, właściciel statku, w niedługim czasie uzyskuje lukratywne zadanie zbudowania tunelu łączącego Przestrzeń Centralną Wspólnoty Galaktycznej z Hedrą Ka, stołeczną planetą terytorium toremich Ka. Zadanie lukratywne, ponieważ tunel ma przypieczętować nowo nawiązaną współpracę z Toremi. Jak to jednak bywa z lukratywnymi zleceniami, mają one czasem haczyki, czasem nawet haki, a ten tutaj tkwi w tym, że Hedra Ka, jest właśnie tą małą, gniewną planetą. A podczas długiej drogi do celu załogę „Wędrowca”, spotka naprawdę wiele przygód.

Lektura powieści Becky Chambers jest po prostu czystą przyjemnością, z wielkim entuzjazmem towarzyszy się załodze „Wędrowca” w jej podróży, bo w tej książce nie cel, lecz podróż jest najważniejsza. I mogłabym takim pięknym zdaniem po prostu zakończyć swoją recenzję. Ale jak tu miałabym nie wspomnieć o krwi i duszy całej tej książce, czyli o załodze „Wędrowca”, która swoją różnorodnością i lekkością bytów po prostu uskrzydla czytelnika i wynosi na wyżyny lepszego humoru; o świrniętej Kizzy, mechtechu, która zawiesza zasłony w meduzy w kajutach i ma wystrzałowych tatków, Jenksie, drugim mechtechu, który nie grzeszy wzrostem, za to miłości ma w sobie tyle, że aż przelał ją na SI, Andrissce Sissix, napisałabym, że jaszczurkowatej członkini zespołu, gdyby nie było to gatunkistowskie, więc powiem, że najbardziej fizycznie otwartej na uczucia osobie na pokładzie, a fachowo zajmującej się pilotażem, oczywiście jest jeszcze doktor Kucharz, należący do wymierającego gatunku, algelolog Corbin, bardzo ciekawy typ, choć jeszcze bardziej zrzędliwy, a i jeszcze jest sianacki duet Ohan, nawigator, rozkosznie kudłaty,niestety nie do głaskania. Czym byłby jednak statek bez kapitana Ashby'ego, zakochany beznadziejnie w przedstawicielce najpiękniejszego gatunku galaktyki, Aeulonce Pei, i SI Lovey. Zespół marzeń na klekoczącym statku przebijającym się w kierunku najbardziej agresywnej cywilizacji, jaką znała galaktyka. Ale jazda.

Generalnie z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach, z TĄ chcielibyście zamieszkać!

Ocena: 9/10