piątek, 12 kwietnia 2019

"Monstressa. Tom 2 : Krew" - Marjorie Liu, Sana Takeda

Monstressa powraca. Drugi tom niesamowicie wciągającej i oszałamiającej wizualnym mariażem art-deco, steampunku i mangi sagi autorstwa Marjorie Liu i Sany Takedy. Zdecydowanie jedna z najoryginalniejszych i najodważniejszych nowych serii komiksowych. Jej status potwierdzają liczne nominacje do Eisnerów i Nagroda Hugo dla najlepszej powieści graficznej roku 2017. Rekomenduje sam Neil Gaiman.

[Non Stop Comics, 2018]









AGA:

Dwa lata z rzędu Marjorie Liu i Sana Takeda zdobywały Nagrodę Hugo za najlepszą powieść graficzną (The Best Graphic Story); w 2017 za tom pierwszy Monstressy pt. Przebudzenie i w 2018 roku za tom drugi – Krew. Pierwszy tom był dla mnie niebywałym odkryciem. Był to tak naprawdę pierwszy „dorosły” komiks, który w dodatku okazał się strzałem w dziesiątkę.

Jeżeli nie czytaliście tomu pierwszego, musicie nadgonić zaległości. Świat wykreowany przez Marjorie Liu jest tak rozbudowany, że nie można w niego wskoczyć ot tak, tym bardziej, że “Monsterssa: Krew” kontynuuje wątek fabularny z tomu pierwszego. 
Po ucieczce chyżem Corvina, Maiko Półwilk, Ren i Kippa udają się do nadmorskiego miasta Thyrii. Tam zatrzymują się w domu Maiko, w którym przebywała kiedyś krótko z matką przed wyprawą na pustynię. Dzięki lisiczce dziewczyna odnajduje kościany klucz, który Moriko przywiozła z jednej z wypraw. Zaopatrzona w tajemniczy kościany artefakt, w towarzystwie Rena i Kippy odwiedza starych przyjaciół braci Imura. Seizi, jeden z dwóch braci, udostępnia swój najlepszy okręt – „Wesołego Łupieżcę”, by Maiko mogła udać się śladami swojej matki na przeklętą Wyspę Kości. Ścigana przez Królowe Krwi trafia na wyspę, na której nic nie jest tym, czym się wydaje, a na której będzie musiała zmierzyć się nie tylko z uwięzionymi duchami, ale także z Krwawym Lisem.

Gdyby Hayao Miyazaki tworzył mroczne animacje, to zapewne byłyby one właśnie Monstressą. Świat Maiko to świat przesycony duchami, demonami, bogami i widmami, rodem z japońskich wierzeń, które na myśl przywodzą yōkai. Pradawni, Starzy Bogowie, koty, lisy, Arkanijczycy, morskie istoty, anielscy przedstawiciele Dworu Zmierzchu, zantropomorfizowane tygrysy i rekiny, jest tego wszystkiego taki nadmiar, że można nie tylko się pogubić, ale również doznać przesytu. Jednak w tym całe sedno tego cyklu. To męczące piękno i bogactwo, przytłacza i wprowadza czytelnika w stan niepokoju, który wynika nie tyle z samej fabuły, co ze skrajnej odmienności tego świata. Sana Takeda postarała się, aby czytelnik cały czas był wizualnie pobudzony. Ten mroczny styl z pogranicza steampunku i mangi, secesyjna ornamentyka i bogactwo linii, mami i wabi swym pięknem, ukazując nawet najgorsze okrucieństwo. Pod względem fabularnym “Krew” jest nieco spokojniejsza od “Przebudzenia”.
Akcent marynistyczny wprowadza wątek przygodowy, retardacje w postaci wykładów szacownej profesor Tam Tam i retrospektywne fragmenty z dzieciństwa Maiko, przyniosły mniej zwrotów akcji i jeszcze mniej odpowiedzi.

Monstressa ma magiczną moc, uwodzi czytelnika swoim pięknem okrucieństwa. Pomimo że dialogi Marjorie Liu są sztywne i trochę teatralne, to dzięki niezwykłej kreacji świata i niewypowiedzianie cudownym rysunkom, nie można wyrwać się spod jej uroku.

Ocena: 8/10

"Nomen Omen. Tom 1. Całkowite zaćmienie serca" - Jacopo Camagni, Marco B. Bucci

W ciemnych zakamarkach, gdzieś za nigdy nieodsuwanymi zasłonami istnieje świat potężnych, starożytnych stworzeń. Świat pozostający ze znaną nam rzeczywistością w idealnej, ale chwiejnej równowadze. Co stanie się, gdy równowaga zostanie zakłócona? W zasypanym śniegiem Nowym Jorku zaczyna się właśnie niezwykła przygoda Becky.

[Non Stop Comics, 2019]


Tutaj możecie przeczytać darmowy prolog serii, który został również zamieszczony w tomie 1 - https://nonstopcomics.com/nomen-omen-0-darmowy-prolog-serii/





AGA:

Proszę powiedzcie mi, jak nie sięgnąć po komiks, który nazywa się „Nomen Omen”. Owszem w naszej rodzimej tytulaturze i onomastyce będzie się kojarzył włącznie z szacowną (hihi!) Ałtorką Martą Kisiel, ale przecież jest to skrót od łacińskiej maksymy nomen est omen, co oznacza, że imię jest znakiem. Motyw znaczącego imienia i przykładania do niego wagi, jest zresztą często występującym motywem w mitologiach, legendach, czy powieściach fantasy. W tomie pierwszym komiksu Jacopo Camagniniego i Marco B. Bucciego zatytułowanym „Całkowite zaćmienie serca” jeden z pojawiających się bohaterów uwiarygadnia swoje dobre zamiary przysięgą, która brzmi: Przysięgam na sen na krew i na swoje prawdziwe imię, dodając … a nie ma nic świętszego od imion.
 Nie bez kozery nawiązuję do starych zwrotów i patetycznego zachowania jednego z bohaterów, komiks bowiem to powieść graficzna z gatunku urban fantasy. W Nowym Jorku pojawiają się czarownice, Medb, Fionn mac Cumhail, Taranis, a nawet Lady Macbeth (?!). A w centrum uwagi, całej tej grai bohaterów mitologii irlandzkiej i celtyckiej,  pojawia się Becky, dwudziestojednoletnia instagramerka z achromatopsją, która na świat przyszła w dziwnych okolicznościach. Rebecca, aby przeżyć po dosłownej utracie serca, będzie musiała zawrzeć sojusze i znaleźć swoją drogę, w nagle odmienionym dla niej mieście, pełnym mitologicznych i niebezpiecznych istot.

„Całkowite zaćmienie serca” nie przemówiło do mnie i nie wciągnęło mnie tak, jakbym sobie tego życzyła. Początkowo fabuła była na tyle zagmatwana i niejasna, rwała się, że nie umiałam odnaleźć się w świecie Becky. Historia matki Meery i jej partnerki Claire, dawała nadzieję, że opowieść będzie mocno osadzona w wierzeniach rdzennej ludności Ameryki, jednak losy Becky mocno zostały powiązane z mitologią irlandzką. Bardzo żałuję, że autorzy jednak nie osadzili swojej historii albo w wierzeniach rdzennych Indian lub jeszcze bardziej skrajnie we Włoszech i mitologii greckiej, biorąc pod uwagę narodowość twórców. Sztampowo za tło wybrali Nowy Jork, Fionna tutaj Finna prawie osadzili w estetyce Wolverine'a, a sama fabuła jest przewidywalna.

„Nomen Omen. Całkowite zaćmienie” natomiast przykuwa wzrok swoją estetyką. Efekt wizualny komiksu jest jego najmocniejsza strona. Przyjemnie ogląda się opowieść. Kroje czcionek odpowiednio podkreślają nie tylko fragmenty i dynamikę akcji, ale również zwracają uwagę na proweniencję bohaterów. Achromatopsja Becky pozwala na wprowadzenie kolorów tam, gdzie świat realny zderza się z tym mitologicznym, choć zabieg ten nie jest oryginalny, podobny można zauważyć choćby w „Zeszycie Wendy” Osborne & Fish (komiksy powstawały mniej więcej w tym samym czasie), to daje to odpowiedni entourage całej historii.

Podsumowując. Tom pierwszy Nomen Omen nie powalił mnie na kolana. Żałuję, że artyści nie sięgnęli ku swoim korzeniom. Wolałabym włoskie urban fantasy, niż kolejny Nowy Jork i irlandzkie bóstwa. Graficznie przyjemnie, aczkolwiek zabiegi wykorzystywane do podkreślenia przenikania się światów, nie naeżą do nadzwyczaj oryginalnych. Wydawnictwo natomiast popełniło ewidentny błąd na czwartej stronie okładki, opisując Becky jako dwudziestoośmiolatkę, a nie dwudziestojednolatkę. Fabuła zapowiada się jednak na tyle interesująco, że daję szansę temu komiksowi, mam nadzieję, że najbliższy zeszyt rozwieje to moje pierwsze nie najlepsze wrażenie.

Ocena: 5/10



piątek, 22 marca 2019

"Kaczogród. Carl Barks. Siedem miast Ciboli i inne historie z lat 1954–1955" - Carl Barks

Carl Barks (1901–2000) jest powszechnie uważany za najwybitniejszego twórcę komiksów osadzonych w uniwersum Walta Disneya, a także za legendę całego komiksowego medium. To mistrz fabuły i komiksowej narracji. Wymyślił wiele postaci z Kaczogrodu, w tym Sknerusa McKwacza, Diodaka, Braci Be, Gogusia, Granita Forsanta i Johna Kwakerfellera, jak również liczne elementy tego świata – miasto Kaczogród czy skarbiec Sknerusa. Do inspiracji twórczością Barksa z dumą przyznaje się wielu komiksowych twórców – za swój wzorzec uważa go na przykład Jeff Smith, autor kultowego Gnata, a Will Eisner nazwał go „Andersenem komiksów”. 

[Egmont, 2019]
[Opis i okładka: https://egmont.pl/Kaczogrod.-Carl-Barks.-Siedem-miast-Ciboli-i-inne-historie-z-lat-1954-1955,13925390,p.html]

Komiks zrecenzowany dla Secretum.pl

AGA:

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubóstwiałam oglądać serial animowany „Kacze opowieści”. W tamtych czasach niewiele bajek zza Oceanu pojawiało się, więc chłonęłam wszystko, a przygody Sknerusa McKwacza i jego rozbrykanych siostrzeńców, wyjątkowo przykuwały moją uwagę swoim awanturniczym charakterem. W tamtych czasach nie miałam zielonego pojęcia, że sam serial opierał się na komiksach „Uncle Scroode”, dlatego niezmiernie się cieszę, że Wydawnictwo Egmont, po latach uzupełnia braki w mojej edukacji.

Tom trzeci Kaczogrodu nosi zbiorczy tytuł „Siedem miast Ciboli” i zawiera opowieści z lat 1954-1955. I zawiera wszystko czego czytelnikowi w każdym wieku do szczęścia potrzeba. Łaknący przygód młodzi czytelnicy spotkają ducha szeryfa w „Prawdziwym Dzikim Zachodzie”, zbadają głębię oceanu z Kaczorem Donaldem w „Na samym dnie”, odnajdą szalonego naukowca i jego niebezpieczny wynalazek w „Promieniu i kamień”, a co najważniejsze w końcu dotrą do zaginionych „Siedmiu miast Ciboli”. Jednak to nie wszystko, a dopiero zaledwie namiastka tego, co mieści w sobie ten niezwykły album. Towarzysząc wszystkim bohaterom dostrzeżemy, że Sknerus McKwacz owszem bywa skąpy („Promień i kamień”), ale przede wszystkim jest zaradny i obdarzony niezwykłym szczęściem do interesów („Kaczor i gołąb”), a bywa również troskliwy i szczodry, w granicach rozsądku („W zanurzeniu”). Kaczor Donald, nadal bywa wybuchowy, co najlepiej widać w „Tańczącym z nartami”, walczy z przeciwnościami losu, głównie z Gogusiem w „Największej rybie”, ale także wykazuje się przebiegłością w „Wielkich wagarach” i stara się być użyteczny, choć ze zmiennym szczęściem, jak w „Lodowym ekspresie”, czy „Pod skorupą”. A siostrzeńcy, wiadomo, ci się nie zmieniają, są dziećmi pełnym dziobem, co wyziera z każdej karty komiksu.

Młody narybek czytelników z pewnością będzie dobrze się bawił podczas lektury. Przygody siostrzeńców nie zdezaktualizowały się. Adepci komiksu z XXI wieku może będę lekko zadziwieni światem bez gier, komputerów i komórek. Jednak ten wszechświat Hyzia, Zyzia i Dyzia ma swój urok i może zainspirować do tego, by odkrywać wielkie i małe przygody w swoim otoczeniu. Poczucie humoru, inteligentne puenty, które towarzyszą historyjkom, nigdy się nie znudzą, pomimo że minęło od ich napisania sześćdziesiąt pięć lat.

Prywatnie jestem zauroczona albumem. Nie dlatego, że jest to wybitne dzieło. To jest komiks dla dzieci i to dziecko odnalazłam w sobie, a raczej odnalazłam swoje dzieciństwo, wspomnienia tych chwil, kiedy czekało się na „Kacze opowieści”, gdy nagrywało się odcinki na kasetach video i z przyjemnością wracało do ulubionych fragmentow. Tym niemniej muszę stwierdzić, i to z satysfakcją, że komiks różni się odrobinę w kreacji bohaterów, i tacy, jakimi ich odmalował Carl Barks, bardziej mi odpowiadają.

Ocena: 10/10

środa, 20 marca 2019

"Dziewczynka z atramentu i gwiazd" - Kiran Milwood Hargrave

„Arinta była bardzo odważną dziewczyną. Mieszkała w samym środku wyspy Moya tysiąc lat temu, kiedy wyspa unosiła się na powierzchni oceanu niczym żywy statek. Nie było lasu, nie było granic, nie było Zapomnianych Ziem, a na każdym drzewie śpiewały ptaki. Pewnego dnia jednak ognisty demon, który zamieszkiwał niespokojne dno morza, zauważył przepiękną pływającą wyspę i zapragnął jej dla siebie. Demon nazywał się Yote…” 

Isabella ma trzynaście lat. Jest równie odważna co Arinta. Uwielbia słuchać legend opowiadanych przez Ta i studiować jego mapy, na których na pergaminie wyczarowuje dalekie kraje. Isa nie marzy jednak o podróży do egzotycznego Afrik, chce zwiedzić wzdłuż i wszerz rodzimą wyspę i narysować mapę Moya. 

Płonne nadzieje. Przyszło jej bowiem żyć w czasach terroru Gubernatora Adori, który odgrodził Gromerę od reszty wyspy, wygnał część mieszkańców, a reszcie broni dostępu do pobliskiego lasu i rozciągających się za nim Zapomnianych Ziem. Wszystko zmienia się, kiedy w tajemniczych okolicznościach znika córka Gubernatora i szkolna przyjaciółka Isabelli, Lupe. Adori szuka śmiałków do wyprawy poszukiwawczej. Przebrana za chłopca, uzbrojona w tusz, pergamin, wiedzę przekazaną przez Ta i mapę gwiazd, Isa zgłasza się do tej niecodziennej drużyny jako kartograf i przewodnik. 

Kierując się mapą, sercem i starożytnym mitem, Isabella odkryje w końcu prawdziwy cel swej podróży – musi ocalić wyspę Moya. 

Dziewczynka z atramentu i gwiazd uwodzi czytelnika pełnym kartograficznych znaków wnętrzem, przygodą i magią. Prawa do tego błyskotliwego debiutu literackiego niespełna trzydziestoletniej, a już uznanej i nagradzanej Kiran Millwood Hargrave sprzedano dotychczas do 20 krajów!

[Wydawnictwo Literackie, 2019]
[Opis i okładka: https://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/5010/Dziewczynka-z-atramentu-i-gwiazd/]

Ksiazka zrecenzowana dla Secretum.pl

AGA:

Każdy z nas nosi ze sobą mapę swojego życia . Mamy ją na skórze, w sposobie poruszania się, a nawet w tym, jak rośniemy i dojrzewamy.

Kiran Milwood Hargrave zabierana przez rodziców w wiele podróży po świecie, trafiła pewnego razu na La Gomerę, jedną z siedmiu Wysp Kanaryjskich. Tam podziwiając nie tylko piękne wulkaniczne krajobrazy, poznawała również mitologię Guanczów i zastanawiała się, jakby to było stać i patrzeć na te wszystkie dziwne wytwory natury, zastygłe jęzory lawy, martwe lasy i nie mieć świadomości, skąd, ani dlaczego powstały.

Tak narodził się świat Isabelli, córki kartografa z wyspy Moya. Dom Riosse niesie ze sobą gorzko-słodki posmak. Każdy odnajdzie w nim odrobinę własnego świata. Rodzina bowiem doznała strat, nie ma w nim już Ma i Gabo, mamy i brata Isy, ale jest pasja tworzenia map, zapach papieru i atramentu, wspólne marzenia ojca i córki o podróżach i jest, co najważniejsze, miłość i troska o drugą osobę. W Gromerze bowiem panuje dyktat Gubernatora, który jak za czasów kolonialnych, twardo i bez skrupułów wyzyskuje miejscową ludność, a w takich warunkach, ciężko nie poddać się smutkowi i zniechęceniu. Isabella pomimo radość odnajduje w spędzaniu czasu z przyjaciółmi - rosłym Pablem, zadziorną kura Panią La i koleżanką z klasy, Lupe, córką nielubianego Gubernatora. Dni toczyłyby się dla wszystkich jednakowo, gdyby nie dziwne znaki, które, jak mawia Masha, matka Pabla, zwiastują katastrofę; zwierzęta uciekają z wyspy i się topią, a jedna z uczennic wioskowej szkoły, ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Minorowe nastroje urastają do buntu przeciwko Gubernatorowi, gdy ten lekceważy śmierć dziewczynki i próbuje uciec z wyspy. Przyjaźń Isabelli i Lupe zostanie wystawiona na próbę, tym trudniejszą, że w ich życie i życie całej społeczności wmiesza się mityczny demon Yota.

Motyw kartografii w powieści, pani Hargrave zaczerpnęła z własnego dzieciństwa, gdy wodziła palcem po mapach wielkiego atlasu i wymyślała zabawy w miejscach, gdzie się akurat zatrzymał jej wzrok. Ta więź między dzieckiem a rodzicami, która nawiązuje się, gdy łączy ich wspólna pasja, przebija przez całą książkę. Jednak to przyjaźń jest motywem przewodnim. To ona bowiem pcha Lupe do karkołomnej wyprawy w głąb wyspy, by udowodnić Isabelli, że nie jest tak samo zepsuta, jak jej ojciec, i to ona pcha Isabellę na ratunek przyjaciółce. Ich wspólne zmagania z przeciwnościami, które na ich drodze będzie stawiał demon Yote, pozwolą odrodzić się całej wyspie Moya na nowo.

Należy zwrócić uwagę, że „Dziewczynka z atramentu i gwiazd” to powieściowy debiut Kiran Milwood Hargrave. Jak na osobę tak młodą i niedoświadczoną pisarsko, umiała wyjątkowo plastycznie zaprezentować swój świat. Na tyle mocno odrysowała La Gomerę w Moyi, że czytając powieść czułam fale ocenu i przesypujący się czarny piasek między palcami. Ta obrazowość urzekła mnie od pierwszych stron książki. Przywołała wspomnienia z własnych podróży. Miłe było również odkrywanie krok po kroku, że Yota to Guayota, o którym i jego Tibicenach, szukałam tak niedawno informacji, czytając „Zamęt nocy” Patricii Briggs.

Jednak nie wszystko jeszcze jest dopracowane. Przez całą powieść drażniły mnie dialogi, które były trochę toporne i sztywne, proste i nie tchnęła z nich lekkość. Zdecydowanie nad nimi autorka musi popracować. Druga część fabularna, ta związana w szczególności z wędrówkami Isabelli i Lupe po czeluściach Moyi,  przytłoczone są przez nadmierną ilość wydarzeń  dziejących się na raz. To nierówne tempo, wywołuję trochę chaosu.

„Dziewczynka z atramentu i gwizd” to powieść o przyjaźni i odpowiedzialności, ale przede wszystkim o tym, by być dla siebie nawzajem inspiracją. Arinta, legendarna bohaterka, prowadziła Isabellę odważnie przez życie, dawała jej odwagę, natomiast Isabella dała Lupe powód, by ta udowodniła, że jest szlachetną i dobrą dziewczynką. Czasem ktoś musi wyjść ze swego kokonu konformizmu, inaczej całe społeczności mogą legnąć w gruzach.

Ocena: 8/10

wtorek, 22 stycznia 2019

"Amelka Kieł i Władcy Jednorożców" - Laura Ellen Andreson

Druga część przygód uroczej wampirki!

Do Amelki, Dyńki, Florki i Kostka dołączą tym razem rozpieszczony, ale w sumie dobroduszny następca tronu, książę Tadżin oraz jego ojciec – już nie tak straszny - król Vladimir. Ta upiorrrrna drużyna podejmie się zadania, które przyprawiłoby o dreszcze niejednego mieszkańca Nokturnii – wyprawy do Królestwa Światła…

Nie obejdzie się rzecz jasna bez kamuflażu. Wszak Świetliste Istoty wierzą, że wampiry wysysają krew, a yeti miażdżą kości. Za to urocza wróżka z przerośniętymi kłami, pulchny jednorożec, wesoło podskakujący kwiatek, nieco mroczny aniołkociak, przerośnięta biedronka i pan wróżek – nie są już tak straszni.

Czy naszym bohaterom uda się rozwikłać tajemnicę zaginięcia żony króla Vladimira? Przekonajcie się sami, towarzysząc Amelce w jej najnowszej przygodzie w krainie, gdzie jednorożce czają się za każdą tęczą.

Spokojnie, ta wampirka Was nie ugryzie!

[Wydawnictwo Literackie, 2019]
[Opis i okładka: Wydawnictwo Literackie]

Książka zrecenzowana dla Secretum.pl

AGA

Wydawnictwo Literackie, w porównaniu z innymi wydawnictwami ukierunkowanymi na młodego czytelnika, wydaje stosunkowo niewiele tytułów dedykowanych dzieciom i młodzieży. Aczkolwiek w ich przypadku powiedzenie, że ważna jest jakość, a nie ilość, jest w pełni realizowane.

Cykl o Amelce Kieł zapoczątkował w październiku tom pt. „Amelka Kieł i Bal Barbarzyńców”, który na swoje nieszczęście nie miałam okazji przeczytać. Pozycja ta umknęła mi, więc jak ukazała się zapowiedź tomu drugiego, obiecałam sobie, że ten musi wpaść w moje ręce.

Amelka Kieł wraz ze swoimi przyjaciółmi wybiera się do Królestwa Światła. A dla mieszkańców Nokturnii nie ma bardziej niebezpiecznego miejsca, tak twierdzą podręczniki, niż kraina Świetlistych. Czego jednak nie robi się dla przyjaciół? Mama Tadżina, a ukochana żona króla Vladimira, Promyczek, zaginęła i pomimo długoletnich poszukiwań, jak dotąd nie udało się jej odnaleźć. Amelka udaje się na wyprawę poszukiwawczą, a celem jest miasto Brokatowice. Na drodze dzielnej ekipy ratunkowej stanie kapryśna Studnia Życzeń, przytulaśne puchopchełki, spisek Władców Jednorożców i wiele innych niebezpieczeństw.

„Amelka Kieł i Władcy Jednorożców” to bardzo sympatyczna, pełna pozytywnych emocji książka dla dzieci. Co jednak wyróżnia tę pozycję od innych?

Sięgając po historię wampirki Amelki, obawiałam się, że będzie to opowieść jak wiele innych; przesłodzona, parenetyczna, sztampowa, innymi słowy, po prostu nudna. Jakież moje było przyjemne rozczarowanie, gdy opowieść pani Laury Ellen Anderson nie sprostała moim niskim obawom. Fabuła owszem zmierza do wiadomego rozwiązania, ale ileż przygód bohaterowie mają po drodze, a przede wszystkim zabawnych sytuacji. Największym atutem prozy pani Anderson jest poczucie humoru, które swoje odzwierciedlenie ma w języku. Perfumy o zapachu Śluzoszlaku Ślimaka, smaczne chrupiące paznokcie, syrop ze starego potu, Kostek Ponurak, którego mama to pani Kostucha i wiele innych smaczków językowych, powoduje, że przygoda mieszkańców Nokturnii nabiera rumieńców i tego oryginalnego twista. Zabawne gry słowne nie tylko podkreślają to, na co autorka chce zwrócić uwagę, ale przede wszystkim bawią. Tadżina wariacje na temat słowa przyjaciele, które przekręca na przerażyciół lub przysługusów, jest po prostu cudowne. Bystry czytelnik odnajdzie też trochę nawiązań literackich, jak chociażby do baśni Hansa Christiana Andersena „Nowe szaty króla”, gdy król Vladimir zgubił w Zjawiskowym Zagajniku swoje przebranie. A wszystko to zwieńczone zostało oryginalnymi rysunkami pani Anderson.

„Amelka Kieł i Władcy Jednorożców” to fantastyczna książka przygodowa dla dzieci, aczkolwiek, jak już wspominałam, dzięki niebanalnemu humorowi językowemu, również dorośli mogą się przy niej zrelaksować i dobrze bawić. Gorąco polecam tę oryginalną opowieść.

Ocena: 9/10

"Smocze kły" - Michael Crichton

Rok 1876, Dziki Zachód. Wojsko amerykańskie prowadzi zaciętą walkę z indiańskimi plemionami, a na fali gorączki złota wszędzie zaczynają wyrastać miasteczka bezprawia. W tej scenerii toczy się również słynna wojna o kości. Dwóch rywalizujących ze sobą profesorów paleontologii poszukuje skamieniałych szczątków dinozaurów, uciekając się do wszelkich możliwych chwytów. 

Do tego bezwzględnego świata trafia William Johnson, który ma więcej pieniędzy niż rozsądku. Zdecydowany wygrać nierozważnie zawarty zakład, dołącza jako fotograf do ekspedycji światowej sławy paleontologa, profesora Marsha. Ten jednak nabiera przekonania, że Johnson jest szpiegiem jego wroga, profesora Cope’a, i porzuca go w Cheyenne, mieście zbrodni i występku. Johnson, chcąc nie chcąc, łączy więc siły z Cope’em i dokonuje odkrycia o historycznym znaczeniu. Ochrona tego nadzwyczajnego skarbu zmusi go do stawienia czoła kilku najniebezpieczniejszym i najbardziej znanym postaciom Dzikiego Zachodu...

[Dom Wydawniczy Rebis, 2018]
[Opis i okładka: https://www.rebis.com.pl/pl/book-smocze-kly-michael-crichton,b44190.html]

Książka zrecenzowana dla Secretum.pl

AGA:

Michael Crichton to jeden z niewielu pisarzy, których twórczość oparła się próbie czasu. W 1993 roku na ekrany kin wszedł film Stevena Spielberga, który był, jak zresztą sporo innych jego filmów, obrazem przełomowym dla kinematografii. Historia wskrzeszonych dinozaurów doczekała się jeszcze czterech kontynuacji, a polscy czytelnicy sięgnęli po powieści Michaela Crichtona. Przez te prawie dwadzieścia sześć lat od pierwszej książki przeczytanej z zapartym tchem, zapoznałam się z wieloma tytułami, tego nadzwyczajnego pisarza, który świetnie czuł się snując zarówno opowieści sięgające daleko w przeszłość, jak i w niedaleką przyszłość. Czytając powieści Michaela Crichtona zawsze można spodziewać się pełnej napięcia przygody.

William Jason Tertullius Johnson, syn filadelfijskiego armatora, typowy przedstawiciel swojej zamożnej klasy, student w Yale College określany był jako „zdolny, przystojny, wysportowany, bystry”, ale także jako „uparty, leniwy i strasznie rozpuszczony, a także najwyraźniej zainteresowany jedynie zaspokajaniem własnych zachcianek” młody człowiek. W 1975 roku on, i jemu podobni młodzieńcy bez celu w życiu, synowie apodyktycznych rodziców, staczało się w otchłań lenistwa i występku. Ta niemiłosierna nuda i brak realnego podejścia do dnia codziennego, pchnęła osiemnastoletniego Johnsona w objęcia studenckiego zakładu. Wyzwanie, którego się podjął, wymagało wyjazdu na Zachód z ekipą badawczą Othniela Charlesa Marsha. Pierwszy raz pan Johnson podejmuje się czegoś, co wyrywa go z marazmu i konformizmu. Młody William rozpoczyna nawet naukę fotografii, aby móc przyłączyć się do wyprawy paleontologicznej w poszukiwaniu skamieniałych kości wielkich gadów. Podejrzewany przez profesora Marsha o szpiegowanie na rzecz jego konkurenta Edwarda Drinknera Cope'a, zostaje Johnson porzucony w Cheyenne. Zrządzeniem losu trafia on pod skrzydła Cope'a i kontynuuje swoją podróż na dzikie tereny, gdzie rządzą Indianie, rewolwerowcy i bezprawie. Czy Cope i Johnson znajdą tytułowe smocze kły? Czy młodzieniec wygra zakład z Haroldem Hannibalem Marlinem? Proponuję sięgnąć po książkę i się przekonać.

„Smocze kły” nawiązują do wycinka z historii Stanów Zjednoczonych, dotyczącego rywalizacji profesora Edwarda D. Cope'a z profesorem Othnielem C. Marshalem, a nazywanej „wojną o kości”. Ten wyścig po skamieliny trwał aż dwadzieścia lat od 1877 do 1897. Michael Crichton, jak sam pisze w słowie „Od autora” przedstawił złagodzony obraz tej niezdrowej, aczkolwiek pożytecznej dla nauki, rywalizacji. W posłowiu napisanym przez żonę, Sherri Crichton, można przeczytać jedno zdanie, idealnie oddające ducha i podsumowujące twórczość autora: „Uwielbiał snuć opowieści zacierające granicę między faktami a przypuszczeniami”. Dlatego w „Od autora” dokładnie tłumaczy on co jest fikcją, a co faktem w opowieści o „wojnie o kości”, a ci, co zaciekawią się tematem, mogą uzupełnić swoją wiedzę korzystając z bibliografii załączonej do książki.

„Smocze kły” zostały napisane prawdopodobnie ok. 1974 roku, czyli po „Andromeda” znaczy śmierć”, ale przed swoimi najwybitniejszymi dziełami. Historia fikcyjnego studenta z Yale, relacjonującego walkę o miejsce w panteonie paleontologów, która toczyła się między dwoma profesorami, napisana została tak, by wciągnąć czytelnika w wydarzenia od samego początku. Nie ma w powieści zbędnych fragmentów, akcja prze do przodu, a prosty język, tylko pomaga utrzymać dynamizm wydarzeń. Prawdę powiedziawszy jest to świetny materiał na kolejny scenariusz filmowy.

„Smocze kły”nie są oczywiście najlepszą książką Michaela Crichtona, ale pozwalają raz jeszcze przeżyć przygodę stworzoną przez człowieka, który wskrzesił dla wielu pokoleń dinozaury. W „Smoczych kłach” została pokazana „euforia i niebezpieczeństwa początków paleontologii”, czyli ten wycinek historii, który potem przerodził się w klasyczny już technothriller o manipulacjach genetycznych.

Rewolwerowcy, poszukiwacze skamielin, Indianie, piękne kobiety, hazard i niebezpieczeństwa Dzikiego Zachodu -czy może być lepsza rozrywka?

Ocena: 8/10


"Gdzie śpiewają diabły" - Magdalena Kubasiewicz

Historie o więzi bliźniąt są mocno przesadzone, przynajmniej w ich przypadku. Trudno byłoby znaleźć dwie osoby różniące się od siebie bardziej niż Ewa i Piotr. On – twardo stąpający po ziemi. Ona – wiecznie bujająca w obłokach, pogrążona w swoich fantazjach.
A jednak, choć Ewa zaginęła bez śladu już dziewięć lat temu, on nadal jej szuka i nie potrafi odpuścić. Nieoczekiwanie w sprawie Ewy pojawia się nowy trop. Jej zdjęcie znaleziono w rzeczach Patrycji, dziewczyny zamordowanej w miasteczku gdzieś na końcu świata, do którego nie dotarła współczesna cywilizacja. Śledczy rozkładają ręce, ale Piotr bez chwili wahania wyrusza do Azylu, by wypytać miejscowych o siostrę. Tyle że w Azylu nikt nie słyszał o Ewie. Mieszkańcy częstują go za to swoimi wersjami miejscowej legendy o Diable i jego czarownicy. Azyl przypomina miejsca z horroru: mała społeczność, mroczne sekrety
i zmowa milczenia. A może Piotra tylko ponosi wyobraźnia? Co prawda nigdy nie grzeszył jej nadmiarem, ale… W takim miejscu jak to wszystko wydaje się możliwe.

[Uroboros, 2019]

[Opis i okładka: https://www.empik.com/gdzie-spiewaja-diably-kubasiewicz-magdalena,p1220859753,ksiazka-p]

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uroboros.

PATI:

Nie ukrywam, że na “Gdzie śpiewają diabły” - najnowszą książkę Magdaleny Kubasiewicz, czekałam naprawdę z niecierpliwością i była chyba najbardziej wyczekiwaną przeze mnie styczniową premierą. Od autorki, która zaintrygowała mnie w swojej powieści “Spalić wiedźmę”, oczekiwałam czegoś, co mnie zaiste oczaruje. Dlatego z lekkimi wypiekami i niczym trochę wyrodna matka, porzuciłam wszystko, co czytałam w danym momencie, by poświęcić całą swoją uwagę tylko tej pozycji. I niech będzie jasne - nie żal mi ani jednej minuty, którą spędziłam razem z bohaterami tej książki. 

Piotr od 9 lat nie ustaje w poszukiwaniach Ewy - zaginionej siostry bliźniaczki. Kiedy odnaleziono w lesie ciało kobiety - także zaginionej przed wieloma laty, w jej rzeczach było zdjęcie, z którego do Piotra uśmiecha się jego Ewa - starsza, inna i radosna, ale bez żadnych wątpliwości, była to jego siostra. Piotr bierze więc kilka dni urlopu i wyrusza do wioski, na dosłownym “zadupiu”, w poszukiwaniu informacji o swojej siostrze i jej zażyłości z zamieszkałą w niej dotychczas denatką. Co wcale nie dziwi, cała społeczność wspólnie trzyma zmowę milczenia, a okazywana Piotrowi wrogość, upewniają tylko naszego bohatera, że coś jest z tymi ludźmi nie tak, a pośród nich najprawdopodobniej ukrywa się morderca. Do tego w Azylu diabeł śpiewa na dobranoc, a tajemnicza atramentowa tafla jeziora, gdzie według jednej z wersji miejscowej legendy, spoczywa serce zakochanego w czarownicy diabła, przyciąga Piotra niczym magnes. 

Małe miasteczka często skrywają wielkie tragedie, ale także piękne legendy. Hermetyczność autochtonów tak zniechęcająca i nużąca dla ludzi z zewnątrz często ma także swój cel - chronić siebie i najbliższych przed światem spoza granic, zwłaszcza, jeśli miejscowość nosi tak dumną nazwę jak Azyl. Ale kiedy do wioski przybywa młody chłopak Piotr odkrywa, że ogólna wrogość mieszkańców tyczy się tylko jego osoby, bo nie tylko tam “nie pasuje”, ale i zadaje niewygodne pytania. I choć kolejne wersje legendy o Diable i jego Czarownicy mieszają w głowie nawet stojącemu twardo na ziemi i pozbawionemu wyobraźni Piotrowi, to sam główny bohater jawi się czytelnikowi, jako człowiek dość antypatyczny i naprawdę trudno jest go polubić. Nie współczuje mu się ani trochę, kiedy kolejne nieprzyjemności mniejsze lub większe spadają mu na głowę, a same poszukiwania siostry wydają się u niego bardziej obsesją niż prawdziwą potrzebą serca. Jako świadek i “kronikarz” wydarzeń w Azylu był przeze mnie tolerowany tylko dlatego, że razem z nim chciałam dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z Ewą i kto odpowiada za śmierć nieszczęsnej Patrycji. Niemniej rozumiem zamysł autorki - Piotr był taki jaki być powinien, będąc prozaicznym tłem dla reszty jakże niezwykłych bohaterów.

“Gdzie śpiewają diabły” jest mroczne, z wyważonym humorem, ale za to mocno oparte na polsko-wiejskich korzeniach i z tym niesamowitym Klimatem, przez duże K, którego tak od dawna poszukuję w książkach, a w tak niewielu niestety go znajduję. Oniryczny opis Azylu, wcielonego koszmaru każdego listonosza, jawi się błotem, deszczem, ale też i bzem pachnące z lirycznymi nazwami poplątanych uliczek. Sami mieszkańcy na widok Piotra przechodzą na drugą stronę ulicy, a każda kolejna niechętnie napotkana osoba wydaje się jeszcze dziwniejsza od poprzedniej i ta ciągła powracająca echem legenda o Diable i Czarownicy nigdy nie brzmiąca dwa razy tak samo.

Jeśli chcemy uprościć książkę to jest ona o zdradzie, miłości i zazdrości, jeśli nie… to odnajdziemy w niej o wiele więcej. To opowieść o… opowieści, która ma tyle wersji, ile ludzi nią żyje i oddycha, ale także tworzy ją w niej uczestnicząc. A także o rzeczach, których wybaczyć się nie potrafi, bo nawet wielka miłość nie musi skończyć się zawsze amerykańskim happy endem, tylko jakby bardziej polską goryczą. Jednak to też jest powieść magiczna, której zakończenie tak naprawdę możemy sobie sami wybrać - autorka pozostawia nam pełną dowolność, w co chcemy wierzyć, a w co nie. Tylko, że wybór “naszego” zakończenia przewrotnie określa także i nas samych oraz naszą przynależność do jednego z dwóch światów: do magii Azylu lub pokrytego smogiem Krakowa. Ja osobiście wolę oddychać mgłą i magią znad atramentowo czarnego jeziora Diable bo przecież “za uśmiech diabła warto oddać dusze”. I za tę książkę także.

Ocena: 9,5/10