piątek, 12 kwietnia 2019

"Nomen Omen. Tom 1. Całkowite zaćmienie serca" - Jacopo Camagni, Marco B. Bucci

W ciemnych zakamarkach, gdzieś za nigdy nieodsuwanymi zasłonami istnieje świat potężnych, starożytnych stworzeń. Świat pozostający ze znaną nam rzeczywistością w idealnej, ale chwiejnej równowadze. Co stanie się, gdy równowaga zostanie zakłócona? W zasypanym śniegiem Nowym Jorku zaczyna się właśnie niezwykła przygoda Becky.

[Non Stop Comics, 2019]


Tutaj możecie przeczytać darmowy prolog serii, który został również zamieszczony w tomie 1 - https://nonstopcomics.com/nomen-omen-0-darmowy-prolog-serii/





AGA:

Proszę powiedzcie mi, jak nie sięgnąć po komiks, który nazywa się „Nomen Omen”. Owszem w naszej rodzimej tytulaturze i onomastyce będzie się kojarzył włącznie z szacowną (hihi!) Ałtorką Martą Kisiel, ale przecież jest to skrót od łacińskiej maksymy nomen est omen, co oznacza, że imię jest znakiem. Motyw znaczącego imienia i przykładania do niego wagi, jest zresztą często występującym motywem w mitologiach, legendach, czy powieściach fantasy. W tomie pierwszym komiksu Jacopo Camagniniego i Marco B. Bucciego zatytułowanym „Całkowite zaćmienie serca” jeden z pojawiających się bohaterów uwiarygadnia swoje dobre zamiary przysięgą, która brzmi: Przysięgam na sen na krew i na swoje prawdziwe imię, dodając … a nie ma nic świętszego od imion.
 Nie bez kozery nawiązuję do starych zwrotów i patetycznego zachowania jednego z bohaterów, komiks bowiem to powieść graficzna z gatunku urban fantasy. W Nowym Jorku pojawiają się czarownice, Medb, Fionn mac Cumhail, Taranis, a nawet Lady Macbeth (?!). A w centrum uwagi, całej tej grai bohaterów mitologii irlandzkiej i celtyckiej,  pojawia się Becky, dwudziestojednoletnia instagramerka z achromatopsją, która na świat przyszła w dziwnych okolicznościach. Rebecca, aby przeżyć po dosłownej utracie serca, będzie musiała zawrzeć sojusze i znaleźć swoją drogę, w nagle odmienionym dla niej mieście, pełnym mitologicznych i niebezpiecznych istot.

„Całkowite zaćmienie serca” nie przemówiło do mnie i nie wciągnęło mnie tak, jakbym sobie tego życzyła. Początkowo fabuła była na tyle zagmatwana i niejasna, rwała się, że nie umiałam odnaleźć się w świecie Becky. Historia matki Meery i jej partnerki Claire, dawała nadzieję, że opowieść będzie mocno osadzona w wierzeniach rdzennej ludności Ameryki, jednak losy Becky mocno zostały powiązane z mitologią irlandzką. Bardzo żałuję, że autorzy jednak nie osadzili swojej historii albo w wierzeniach rdzennych Indian lub jeszcze bardziej skrajnie we Włoszech i mitologii greckiej, biorąc pod uwagę narodowość twórców. Sztampowo za tło wybrali Nowy Jork, Fionna tutaj Finna prawie osadzili w estetyce Wolverine'a, a sama fabuła jest przewidywalna.

„Nomen Omen. Całkowite zaćmienie” natomiast przykuwa wzrok swoją estetyką. Efekt wizualny komiksu jest jego najmocniejsza strona. Przyjemnie ogląda się opowieść. Kroje czcionek odpowiednio podkreślają nie tylko fragmenty i dynamikę akcji, ale również zwracają uwagę na proweniencję bohaterów. Achromatopsja Becky pozwala na wprowadzenie kolorów tam, gdzie świat realny zderza się z tym mitologicznym, choć zabieg ten nie jest oryginalny, podobny można zauważyć choćby w „Zeszycie Wendy” Osborne & Fish (komiksy powstawały mniej więcej w tym samym czasie), to daje to odpowiedni entourage całej historii.

Podsumowując. Tom pierwszy Nomen Omen nie powalił mnie na kolana. Żałuję, że artyści nie sięgnęli ku swoim korzeniom. Wolałabym włoskie urban fantasy, niż kolejny Nowy Jork i irlandzkie bóstwa. Graficznie przyjemnie, aczkolwiek zabiegi wykorzystywane do podkreślenia przenikania się światów, nie naeżą do nadzwyczaj oryginalnych. Wydawnictwo natomiast popełniło ewidentny błąd na czwartej stronie okładki, opisując Becky jako dwudziestoośmiolatkę, a nie dwudziestojednolatkę. Fabuła zapowiada się jednak na tyle interesująco, że daję szansę temu komiksowi, mam nadzieję, że najbliższy zeszyt rozwieje to moje pierwsze nie najlepsze wrażenie.

Ocena: 5/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz