poniedziałek, 19 maja 2014

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe - Robert M. Wegner

Topór i skała — oto skarby Północy. Wiedzą o tym nieustraszeni żołnierze Szóstej Kompanii, górskiego oddziału, strzegącego północnych granic Imperium Meekhańskiego. A jeśli istnieją starcia nie do wygrania? Jedyne, na co może wtedy liczyć Górska Straż, to honor górali.
Miecz i żar — tylko tyle pozostało zamaskowanemu wojownikowi z pustynnego Południa. Kiedyś, zgodnie ze zwyczajem, zasłaniał twarz, by nikt nie wykradł mu duszy. Dziś nie ma już duszy, którą mógłby chronić. Czy z bogami można walczyć za pomocą mieczy? Tak, jeśli jesteś Issarem i nie masz nic do stracenia.

"Opowieści z meekhańskiego pogranicza" to książka o wojnach bogów i wojnach ludzi. Poznaj plemiona, które trwają na pustyni od trzech tysięcy pięciuset lat, Aspektowaną Moc, mogącą okiełznać żywioły i ludzi, którym, gdy wszystko zawodzi, zostaje jeszcze miecz i topór w dłoni, a w sercu duma, honor i wytrwałość. 


[ Wydawnictwo Powergraph, 2012 ]
[ Opis i okładka z: http://www.powergraph.pl/ ]

AGA:
Nigdy nie przypuszczałam, że przeczytam książkę polskiego pisarza fantasy, i powiem, że naprawdę mi się podobała, że chcę przeczytać więcej. Od czasu do czasu i raczej z przypadku, miewałam przelotne romanse z polską literaturą fantasy; przeczytałam Jarosława Grzędowicza Pana Lodowego Ogrodu, Jacka Piekary Sługę Bożego, Feliksa W. Kresa Prawo sępówi Serce gór . Mało i wybrednie, i wszystko napisane poprawnie, ale nic nie zachwyciło, niektóre przeraziły, a inne zanudziły. A jednak romans czasem przeradza się w prawdziwe uczucie i cuda się zdarzają, choćby w osobie Roberta M. Wegnera. Nie będę oczywiście pisała peanów na część pisarza i jego talentu, ale muszę przyznać, że szczerze i mile zostałam zaskoczona.


Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ – Południe, to pierwszy tom historii o Meekhanie, krainie rozległej, a czytelnikowi ukazanej w aspekcie stron świata. Świat jak świat, można rzec nie specjalnie wykreowany, bez polotu, trzymający się wręcz sztampowych ram; Północ zimna, często niedostępna, górzysta, gdzie mieszkają twardzi, zaprawieni górale, stworzeni na podobieństwo szkockich klanów, i Południe, spalone słońcem, piaszczyste, opanowane przez plemiona wierzące w starych bogów i tradycje niezrozumiałe dla mieszkańców Imperium. Jest to świat, w którym jedno imperium opanowało większość znanych ziem, zaprowadziło pod swym sztandarem pokój, zasymilowało z większym bądź mniejszym sukcesem inne nacje i teraz dąży do utrzymania i ustabilizowania tegoż kolosa. Wszystko uładzone jak zachodnie powieści fantasy, żadnych naleciałości słowiańskich, czy zapożyczeń z historii Polski. Tak wszystko stworzone i napisane, że gdyby nie wiedza o narodowości autora, to pseudonim mógłby wprowadzać w błąd, insynuując pokrewieństwo choćby z niejakim Wagnerem, co prawda Karlem Edwardem.

Co jest w tych opowiadaniach, że pomimo standaryzacji i małej oryginalności świata, są one tak dobre?

Północ. Topór i skała.
Honor górala. Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami. Szkarłat na płaszczu. Krew naszych ojców.

Cztery opowiadania o 66 Kompanii Górskiej Straży to lekko powiązane ze sobą historie o walce o pogranicze, zmaganiu się z nieczystymi siłami, rozgrywkach dyplomatycznych oraz trudnym zadaniu utrzymania ładu, porządku i pokoju na górskiej granicy. Członkowie nowo powstałej kompanii muszą nie tylko utrzymać status quo, ale również nauczyć się między sobą współpracować i podporządkować się młodemu porucznikowi.
Historie niby banalne z powtarzającymi się motywami Termopilii, czy honoru i bitności górali, jednak to co je wyróżnia to talent Wegnera, umiejętność utrzymania napięcia i uwagi czytelnika, płynnego przechodzenia od statyki i melancholii do dynamiki i akcji. Stworzył też kompanię, która staje się bohaterem zbiorowym, gdzie tylko niektóre jednostki zostały mocniej zarysowane, np. porucznik Kenneth-lyw-Darawyt i jego dziesiętnicy. Wegner opowiada o dumie żołnierza, o obronie słabszych jednostek, o wstrzemięźliwości i o tym, że czasem trzeba nagiąć własny honor, aby uzyskać rzeczy znacznie ważniejsze. Najpiękniej jednak opisał bohaterstwo i odwagę, patetyczną walkę i patriotyzm we Wszyscy jesteśmy Meekhańczukami, które otrzymało Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla i zdecydowanie jest moim faworytem.

Południe. Miecz i żar.
Ponieważ kocham cię nad życie. Gdybym miała brata. Pocałunek skorpiona. Zabij moje wspomnienia. Tym razem czytelnik zostaje wysłany na dalekie Południe, gdzie żar leje się z nieba, ziemia za sprawą bogów została zamieniona w pustynie, a ludy zamieszkujące walczą o skrawki żyznych pastwisk na wypas dla swych zwierząt. Początkowo ciężko się wgryźć w krajobrazy i bohaterów całkowicie odmiennych od tych z Północy. A Południe to świat handlarzy, którzy są cywilizowani, wykształceni i całkowicie wchłonięci przez Imperium zarówno pod kątem terytorialnym, jak i kulturowym. Na tle tego świata pojawia się człowiek z Północy, z pustynnych, surowych gór, Yatech, który wstępuje na służbę do jednego z kupców, jako ochroniarz i siłowe zabezpieczenie interesów Areina-ker-Noela. Opowiadania poświęcone issaryjskiemu wojownikowi, poza drobnym romansowym, słodkawym akcentem, traktują o nietolerancji kulturowo-religijnej oraz o wypatrzonym postrzeganiu świata poprzez własny punkt widzenia i własną historię. Opowiadania z Południa wydają mi się jednak mniej dopracowane, za mało wyraziste, a najbardziej nie podobał mi się Pocałunek skorpiona, który od samego początku kojarzył mi się z historią Króla Skorpiona, zawartą w filmie Mumia powraca, klasyczne sprzysiężenie się desperata z bogiem i motyw skorpiona najtwardszego drapieżnika pustyni, jakoś nie przemówiło do mnie, a nawet rozczarowało swoją prostotą.

Wszystkie jednak opowiadania są napisane na równym poziomie, wiadomo, że niektóre przypadną bardziej lub mniej do gustu, ale wszystkie są co najmniej dobre, nie widać w nich zniżek formy autora lub chałturnictwa. Zbiór nie posiada jednego bohatera wybijającego się ponad innych, a przesłanki zawarte w opowiadaniach dają powody sądzić, że w dalszych częściach wszyscy staną się bohaterami jednej większej historii. Uwaga czytelnika dzięki temu skupia się przede wszystkim na opowiadanej historii,a nie tylko na poczynaniach jakiegoś głównego bohatera. Jedynym zarzutem, jaki wystosuję przeciwko prozie Roberta M. Wegnera dotyczy onomastyki, a mianowicie udziwnionym i wyszukanym imionom i nazwiskom: Kenneth-lyw-Darawyt, Aerin-ker-Noel, Andankey-Treffer, itd., które przypominają egzotyczne nazewnictwo rozochoconej nastolatki, pełne barokowej emfazy.

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe, to bardzo dobra polska fantasy, która pozwala mieć nadzieję, że pozostałe tomy będą czystą czytelniczą przyjemnością. Życzyłabym sobie więcej takiej literatury, której Zachód mógłby nam pozazdrościć.

Ocena: 8/10
Przesłanie: „ A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swojego Wegnera mają.”


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PATI:
Wyobraźmy sobie kociołek stojący nad ogniem, do którego wrzucamy Wiedźmina i rozdziały o Nocnej Straży z Pieśni Ognia i Lodu Martina. Gotujemy to na wolnym ogniu stopniowo dodając Pustynną Włócznie Bretta i doprowadzamy do wrzenia. Do smaku dorzucamy garść Czarnej Kompani Glena Cooka i doprawiamy odrobinę humorem Pilipiuka. Otrzymujemy dość pożywną zupę, którą nakładamy na talerz i nawet nie wiadomo kiedy pierwsza porcja znika, a my przysuwamy sobie kociołek bliżej i wyjadamy wszystko do ostatniej łyżki. A na samym dnie okazuje się, że czeka na nas smaczny kąsek w postaci wielkiego kawałka tajemnicy okraszony soczystymi znakami zapytania. Niestety pozostaje po niej niedosyt – trzeba wziąć się za następną porcję.

Tak pokrótce można opisać „Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Północ-Południe” Roberta M. Wegnera - uczta z tej książki jest swojska, ale wyśmienita – bo niby wszystkie smaki znamy, a mieszanka zaskakująco smaczna wyszła. Przez całą książkę zastanawiałam się do czego dąży autor - czy połączy wszystkie wątki w całość? Czy jest to tylko wstęp (tak jak były pierwsze dwa tomy wiedźmina) do sagi, która zyska rzeszę fanów? Ja już z całą pewnością mogę stwierdzić, że ten miks jest czymś dokładnie takim jak lubię i fanem jestem i będę – do ostatniego kęsa. Nie należy jednak traktować tej książki jako całość - są kolejne części, kolejni bohaterowi i gdzieś tam na nas czeka rozwiązanie, pewnie i wielka bitwa – a przynajmniej mam taką nadzieję. Pan Wegner ma moje zaufanie w tej sprawie i oby mnie nie zawiódł!

W „Północ – Południe” poznajemy pierwszych dramatis personae:
Na Północy mamy grupę Czerwonych Szóstek – dzielnych strażników górali co to biec cały dzień mogą i jeszcze przyśpieszą na koniec bo się wcale nie zmęczyli. Dzielne chłopaki, wyrzutki z innych kompani, rozbrykane pod wodzą niejakiego: Kennetha – lyw – Darawyt'a - i nie, nie jest on elfem. No właśnie – imiona jeśli chodzi o część „śnieżną” są okropne – zbyt podobne to tych, które zazwyczaj nosiły elfy w innych książkach – melodyjne, z przedrostkami jakimiś dziwnymi z dużą ilością „nn”. Nijak nie pasują one do ludzi północy – twardych wojów którzy całą noc w zasadzce na wroga w śniegu leżeć mogą. Imion nie idzie wymówić, a co dopiero spamiętać... Ta część klimatycznie przypomina mi rozdziały o „przygodach Jona Snowa” w Nocnej Straży. Jest dużo śniegu, są i „dzicy” no i czysto męska kompania na straży. Północna część opowieści ma genialne opowiadania w iście wiedźminowskim stylu, gdzie wybierać trzeba „mniejsze zło” czy „szukać granic możliwości”. Gdzie ludzie okazują się największymi potworami, gdzie trzeba pozwolić na skatowanie niepełnosprawnego dziecka, żeby powstrzymać wybuch wojny. Krew leje w tej części już nie strumieniami tylko wiadrami, ale tak zgrabnie jest to opisane, że nie mamy wrażenia, że się w niej topimy. Opis bitwy w Dolinie Wares był tak dobrze napisany, że nawet ja – totalny laik w scenach batalistycznych nadążałam kto, gdzie i z kim, kto jest czyim podjazdem i że tak kolokwialnie napiszę: co ja paczę.

Na Południu natomiast jesteśmy świadkami lovestory między Yatechem i Isanel. Yatech jest wojownikiem Issaram – który nie może pokazywać swojej twarzy nikomu spoza swojego plemienia inaczej będzie musiał tą osobę natychmiast zabić, a Isanel córką pracodawcy Yatecha. Miłość kwitnie, wspominki w łóżku o tym jak się poznali i ich historia się toczyła... Jednym słowem – bleeee. Tak czytając to pierwsze opowiadanie i zaczęłam się zastanawiać: czy się aby nie pomyliłam do Pana Wegnera, czułam już prawie posmak rozczarowania i proszę, zaklaskałam wręcz z radości. Bardzo lubię bezwzględność autora, którą do perfekcji opanował George R.R. Martin. Ta część przypominała mi „Pustynną Włócznie”, ale raczej ze względu na miejsce akcji i ogólny klimat, niż z powodu jakiś konkretnych podobieństw chociaż i takich można by się kilku doszukać. Jednak jako, że moje serce oddałam góralom to przyznam, że pierwsza połowa książki podobała mi się dużo bardziej choć nie oznacza to, że była słaba.

Podsumowując „ Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Północ-Południe” to książka bardzo dobra, o ile zamierzamy czytać dalej. Można tylko podziwiać autora, który tak dokładnie przemyślał sobie cały świat i widać, że wie do czego dąży i prowadzi nas jak matka kwoka swe pisklaki – od okruszka do robaczka. Trzeba pamiętać że każda drobnostka, każda postać jest w tej książce jest ważna i ma znaczenie w całości historii - autor nie pisze nic bezsensownie (wiem bo już skończyłam tom drugi i zabieram się za trzeci:).

Myślę, że kiedy „Pogranicze” wreszcie doczeka się dopisania do końca będzie to coś równie epickiego jak „Wiedźmin” i pokładam wielką nadzieję w autora, bo zapowiada się to wszystko wyśmienicie!

Proszę mnie tylko nie zawieść Panie Wegner, bo pewnie spotkamy się gdzieś kiedyś na jakimś konwencie... :)

Ocena: 8/10 (Bardzo dobra)
Przesłanie: „Na północy jest śnieg, a na południu piasek, ale jakie historie się tam rozgrywają...”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz