Nazywam się Peter Grant. Jestem
detektywem i uczę się na czarodzieja – jako pierwszy uczeń od
pięćdziesięciu lat. Zajmuję się gniazdem wampirów w Purley,
negocjuję rozejm między walczącymi ze sobą bogiem i boginią
Tamizy, wykopuję groby w Covent Garden – a to tylko rutynowe
działania. Duch rozruchów i rebelii obudził się w mieście i na
mnie spada obowiązek przywrócenia porządku chaosie, który
wywołał. Albo tego dokonam, albo umrę próbując…
[Wydawnictwo Mag, 2014]
[Opis i okładka:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/194624/rzeki-londynu]
AGA:
Przyznaję się, ciężko pisze mi się
recenzje książek nijakich, gdy książka jest zła z zapałem mogę
ją skrytykować, gdy jest dobra, to z pasją wychwalam jej zalety,
ale jak jest nijaka, to mam problem. „Rzeki Londynu” niestety
należą do ostatniej kategorii i właśnie sobie zadaje pytanie: „-
No i co ja mam z nią zrobić. O czym tu napisać, gdy ma się ochotę
skwitować całą powieść po prostu 'może być'”. „Rzeki
Londynu” miały być szybkim przerywnikiem pomiędzy czytaniem
dwóch innych książek. I nie wyszło mi to ekspresowe czytanie.
Podchodząc do powieści Bena
Aaronovitcha wydawało mi się, że będzie to lekkie i szybkie urban
fantasy w klimacie steampunk. Nic jednak bardziej mylnego. Akcja
„Rzek Londynu”, jak sam tytuł wskazuje, rozgrywa się w Londynie
i jest to o dziwo współcześnie znane nam miasto. Założyłam a
priori, że jak ma być magia, to będzie to epoka wiktoriańska i że
książka wejdzie w klimaty ostatnio tak popularnego steampunku. A
tutaj, proszę czytelnika, niespodzianka!!! Główny bohater, zwykły
posterunkowy na okresie próbnym, wyciąga komórkę, korzysta z
komputera i jeździ samochodem, złoczyńców śledzi za pomocą
monitoringów miejskich i strzela z pistoletu. Powieść do połowy
toczy się powolnym rytmem, jak na mój gust, przy takich książkach,
zbyt flegmatycznym, by nie rzec, że w stylu angielskim. Na początku
czytelnik zostaje zapoznany z głównym bohaterem, Peterem Grantem,
który wraz ze swoją koleżanką z pracy, Lesley May, stoją przed
życiową szansą zostania prawdziwymi gliniarzami lub przed życiową
klęską, kończącą się siedzeniem za biurkiem. Peter Grant, jako
przeciętniak, lekko ciapowaty syn ćpającego muzyka, dostaje
niezwykłą szansę pomagać kolegom zza biurka, a piękna Lesley
trafia do brygady od „wielkich spraw”. Jednak, musi być to
jednak, inaczej książka byłaby nudna, podczas rutynowego śledztwa
w sprawie nierutynowego morderstwa,w którym Lesley i Peter robią za
zwykłe stójki, ciapowaty posterunkowy odkrywa w sobie talent
konwersacji ze świadkami dość ulotnej natury – z duchami.
Przyłapany na takim procederze trafia pod opiekuńcze skrzydła
nadinspektora Nightingale'a (ładne nazwisko, ale 'słowik' nijak ma
się do postaci), który okazuje się dość wiekowym czarodziejem –
nie, nie na szczęście to nie Merlin. Peter Grant wraz z mistrzem i
przy pomocy Lesley, starają się wyjaśnić zagadkowe, dość
krwawe, związane z magią morderstwa, a równocześnie starają się
udobruchać, skłóconych ze sobą Matkę Tamizę i Ojca Tamizę, a
także ich liczne potomstwo.
„Rzeki Londynu” z jednej strony są
ciekawym novum w urban fantasy, akcja bowiem dzieje się współcześnie
w Londynie, który raczej jako miejsce akcji panuje w literaturze
grozy lub steampunku, o romansach historycznych nawet nie
wspominając, z drugiej jednak strony napisana jest w dość
chaotyczny sposób, który utrudnia ogarnięcie realiów świata
przedstawionego. Książka jest połączeniem klasycznego kryminału,
gdzie bohaterem jest stróż prawa, mający do rozwikłania zagadkę
tajemniczych morderstw, występują elementy grozy związane z
makabrycznością dokonywanych zabójstw, są też stałe elementy
dla urban fantasy, czyli magia, duchy, postaci fantastyczne. Są
jeszcze bohaterowie, którzy stanowią, jak dla mnie, największy
mankament tej książki. Dlaczego? Ponieważ nie są wiarygodni i
mało charakterystyczni. Peter, główny bohater, przedstawiony jest
początkowo jako ciapowaty posterunkowy, który może i mógłby się
wykazać, gdyby umiał się zorganizować, nagle później staje się
szczwanym lisem i przebiegłym magiem. Co najbardziej drażniło mnie
w Peterze Grant'cie to jego jedna cecha, która rzuciła mi się w
oczy, a mianowicie, gdziekolwiek się pojawiał dostrzegał
szczegóły, których żaden facet nie zauważa, a przeciętny
policjant, wydaje mi się, tym bardziej, a jakie to szczegóły?, np.
wyposażenie domu, zauważa wchodząc do pomieszczenia, że na stole
leży dwuletni pecet Della (jeszcze, że zna markę rozumiem, ale
skąd wie, że dwuletni), lub na stole stała lampka od IKEI (no
dobrze, może dzięki temu autor zarobił na darmowe obiady w ich
barze), ale „hipoalergiczna drewniana podwieszana karuzela z serii
zabawek edukacyjnych od Galta”, to już przegięcie, bezdzietny
policjant nie powinien znać zabawek dla niemowlaków i używać
słowa hipoalergiczny. Wolałabym nie wspominać o tym, że
posterunkowy był świetnym znawcą kobiecej garderoby, na tyle
dobrym, że wiedział, że Matka Tamiza nosi portfelową spódnicę
uszytą z austriackiej koronki. Najwyraźniej nie doceniam
wszechstronności edukacji policjantów w Wielkiej Brytanii, jednak
może gdyby ich kształcono kierunkowo, nie musieli by sięgać do
magii, by rozwiązywać sprawy morderstw. Nie wspominając o tym, że
wygląda to tak, jakby autor sięgnął do katalogu i wybierał z
nich przedmioty do opisu. Postać czarodzieja Nightingale'a też
została kiepsko nakreślona, jest on bowiem mistrzem i jedynym
czarodziejem w Londynie, a jednak robi za tło, a całe śledztwo i
negocjacje z genius loci, pozostawia niedouczonemu, nieprzeszkolonemu
posterunkowemu z nierozwiniętym jeszcze talentem do czarów.
Zdecydowanie kreowanie postaci Aaronovitchowi nie wyszło. Wszystko,
zarówno świat przedstawiony, fabuła, jak i postaci, wykazują duży
potencjał, ale niewykorzystany.
Ogólnie rzecz ujmując,fabuła rozwija
się flegmatycznie, bohaterowie są mało charakterystyczni, a świat
przedstawiony dość chaotyczny, jedyną pozytywną cechą, która
mnie powiedzmy miło zaskoczyła, to autoironiczny humor głównego
bohatera, taki cyniczny z dodatkiem fatalizmu. Blog jednak nie byłby
Zgryźliwy, gdybym nawet chwaląc nie dodała trochę
uszczypliowości, a mianowicie szkoda, że Aaronovitchowi starczyło
tego humoru tylko na połowę książki. Można przeczytać, ale bez
fajerwerków.
- A book that was originally written in a different language,
- A book you own but have never read
- A book by an author you have never read before
- A book with magic
- A book set in different country
- A mystery or thiller
- A book with nonhuman character
Ocena: 5/10
Przesłanie:”Flegmatyczny kryminał
urban fantasy z Londynem w tle.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz