poniedziałek, 13 kwietnia 2015

"Rzeki Londynu" - Ben Aaronovitch


Nazywam się Peter Grant. Jestem detektywem i uczę się na czarodzieja – jako pierwszy uczeń od pięćdziesięciu lat. Zajmuję się gniazdem wampirów w Purley, negocjuję rozejm między walczącymi ze sobą bogiem i boginią Tamizy, wykopuję groby w Covent Garden – a to tylko rutynowe działania. Duch rozruchów i rebelii obudził się w mieście i na mnie spada obowiązek przywrócenia porządku chaosie, który wywołał. Albo tego dokonam, albo umrę próbując…

[Wydawnictwo Mag, 2014]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/194624/rzeki-londynu]






AGA:

Przyznaję się, ciężko pisze mi się recenzje książek nijakich, gdy książka jest zła z zapałem mogę ją skrytykować, gdy jest dobra, to z pasją wychwalam jej zalety, ale jak jest nijaka, to mam problem. „Rzeki Londynu” niestety należą do ostatniej kategorii i właśnie sobie zadaje pytanie: „- No i co ja mam z nią zrobić. O czym tu napisać, gdy ma się ochotę skwitować całą powieść po prostu 'może być'”. „Rzeki Londynu” miały być szybkim przerywnikiem pomiędzy czytaniem dwóch innych książek. I nie wyszło mi to ekspresowe czytanie.

Podchodząc do powieści Bena Aaronovitcha wydawało mi się, że będzie to lekkie i szybkie urban fantasy w klimacie steampunk. Nic jednak bardziej mylnego. Akcja „Rzek Londynu”, jak sam tytuł wskazuje, rozgrywa się w Londynie i jest to o dziwo współcześnie znane nam miasto. Założyłam a priori, że jak ma być magia, to będzie to epoka wiktoriańska i że książka wejdzie w klimaty ostatnio tak popularnego steampunku. A tutaj, proszę czytelnika, niespodzianka!!! Główny bohater, zwykły posterunkowy na okresie próbnym, wyciąga komórkę, korzysta z komputera i jeździ samochodem, złoczyńców śledzi za pomocą monitoringów miejskich i strzela z pistoletu. Powieść do połowy toczy się powolnym rytmem, jak na mój gust, przy takich książkach, zbyt flegmatycznym, by nie rzec, że w stylu angielskim. Na początku czytelnik zostaje zapoznany z głównym bohaterem, Peterem Grantem, który wraz ze swoją koleżanką z pracy, Lesley May, stoją przed życiową szansą zostania prawdziwymi gliniarzami lub przed życiową klęską, kończącą się siedzeniem za biurkiem. Peter Grant, jako przeciętniak, lekko ciapowaty syn ćpającego muzyka, dostaje niezwykłą szansę pomagać kolegom zza biurka, a piękna Lesley trafia do brygady od „wielkich spraw”. Jednak, musi być to jednak, inaczej książka byłaby nudna, podczas rutynowego śledztwa w sprawie nierutynowego morderstwa,w którym Lesley i Peter robią za zwykłe stójki, ciapowaty posterunkowy odkrywa w sobie talent konwersacji ze świadkami dość ulotnej natury – z duchami. Przyłapany na takim procederze trafia pod opiekuńcze skrzydła nadinspektora Nightingale'a (ładne nazwisko, ale 'słowik' nijak ma się do postaci), który okazuje się dość wiekowym czarodziejem – nie, nie na szczęście to nie Merlin. Peter Grant wraz z mistrzem i przy pomocy Lesley, starają się wyjaśnić zagadkowe, dość krwawe, związane z magią morderstwa, a równocześnie starają się udobruchać, skłóconych ze sobą Matkę Tamizę i Ojca Tamizę, a także ich liczne potomstwo.

„Rzeki Londynu” z jednej strony są ciekawym novum w urban fantasy, akcja bowiem dzieje się współcześnie w Londynie, który raczej jako miejsce akcji panuje w literaturze grozy lub steampunku, o romansach historycznych nawet nie wspominając, z drugiej jednak strony napisana jest w dość chaotyczny sposób, który utrudnia ogarnięcie realiów świata przedstawionego. Książka jest połączeniem klasycznego kryminału, gdzie bohaterem jest stróż prawa, mający do rozwikłania zagadkę tajemniczych morderstw, występują elementy grozy związane z makabrycznością dokonywanych zabójstw, są też stałe elementy dla urban fantasy, czyli magia, duchy, postaci fantastyczne. Są jeszcze bohaterowie, którzy stanowią, jak dla mnie, największy mankament tej książki. Dlaczego? Ponieważ nie są wiarygodni i mało charakterystyczni. Peter, główny bohater, przedstawiony jest początkowo jako ciapowaty posterunkowy, który może i mógłby się wykazać, gdyby umiał się zorganizować, nagle później staje się szczwanym lisem i przebiegłym magiem. Co najbardziej drażniło mnie w Peterze Grant'cie to jego jedna cecha, która rzuciła mi się w oczy, a mianowicie, gdziekolwiek się pojawiał dostrzegał szczegóły, których żaden facet nie zauważa, a przeciętny policjant, wydaje mi się, tym bardziej, a jakie to szczegóły?, np. wyposażenie domu, zauważa wchodząc do pomieszczenia, że na stole leży dwuletni pecet Della (jeszcze, że zna markę rozumiem, ale skąd wie, że dwuletni), lub na stole stała lampka od IKEI (no dobrze, może dzięki temu autor zarobił na darmowe obiady w ich barze), ale „hipoalergiczna drewniana podwieszana karuzela z serii zabawek edukacyjnych od Galta”, to już przegięcie, bezdzietny policjant nie powinien znać zabawek dla niemowlaków i używać słowa hipoalergiczny. Wolałabym nie wspominać o tym, że posterunkowy był świetnym znawcą kobiecej garderoby, na tyle dobrym, że wiedział, że Matka Tamiza nosi portfelową spódnicę uszytą z austriackiej koronki. Najwyraźniej nie doceniam wszechstronności edukacji policjantów w Wielkiej Brytanii, jednak może gdyby ich kształcono kierunkowo, nie musieli by sięgać do magii, by rozwiązywać sprawy morderstw. Nie wspominając o tym, że wygląda to tak, jakby autor sięgnął do katalogu i wybierał z nich przedmioty do opisu. Postać czarodzieja Nightingale'a też została kiepsko nakreślona, jest on bowiem mistrzem i jedynym czarodziejem w Londynie, a jednak robi za tło, a całe śledztwo i negocjacje z genius loci, pozostawia niedouczonemu, nieprzeszkolonemu posterunkowemu z nierozwiniętym jeszcze talentem do czarów. Zdecydowanie kreowanie postaci Aaronovitchowi nie wyszło. Wszystko, zarówno świat przedstawiony, fabuła, jak i postaci, wykazują duży potencjał, ale niewykorzystany.

Ogólnie rzecz ujmując,fabuła rozwija się flegmatycznie, bohaterowie są mało charakterystyczni, a świat przedstawiony dość chaotyczny, jedyną pozytywną cechą, która mnie powiedzmy miło zaskoczyła, to autoironiczny humor głównego bohatera, taki cyniczny z dodatkiem fatalizmu. Blog jednak nie byłby Zgryźliwy, gdybym nawet chwaląc nie dodała trochę uszczypliowości, a mianowicie szkoda, że Aaronovitchowi starczyło tego humoru tylko na połowę książki. Można przeczytać, ale bez fajerwerków.

  • A book that was originally written in a different language,
  • A book you own but have never read
  • A book by an author you have never read before
  • A book with magic
  • A book set in different country
  • A mystery or thiller
  • A book with nonhuman character

Ocena: 5/10

Przesłanie:”Flegmatyczny kryminał urban fantasy z Londynem w tle.”




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz