sobota, 28 kwietnia 2018

"Spiżowy gniew" - Michał Gołkowski

Nikt nie wie, kim jest ten człowiek. Wiadomo tylko, że do Hatwaret nadszedł z pustyni. Pewnego dnia pojawił się w zaułku żebraków i po prostu trwał, pozornie bez celu. Do dnia, gdy nagle zniknął za bramami pałacu.
Od tego momentu historia Hatwaretu i Messembrii zaczyna toczyć się nowym torem, przerażającym i niezrozumiałym. Destrukcja i chaos zataczają coraz szersze kręgi, starania o pokój i współpracę zdają się odchodzić w przeszłość.


Zupełnie, jakby jeden przybysz znikąd mógł wpłynąć na losy państw i tysięcy ludzi.

[Fabryka Słów, 2018]
[Opis i okładka: https://fabrykaslow.com.pl/autorzy/michal-golkowski/spizowy-gniew/]

Dziękujemy za udostępnienie  książki do recenzji Fabryce Słów.


PATI

Po zachwycającej lekturze pierwszych dwóch “Komorników” i trochę odstającym od nich przeKantowanym nieszczęśnikiem trzecim, Michał Gołkowski trafił u mnie na listę “must read”. Dlatego jak tylko zobaczyłam w zapowiedziach “Spiżowy Gniew” z niecierpliwością czekałam na premierę, by móc się z nim jak najszybciej zapoznać. Nie dość, że to fantasy to jeszcze z wytatuowanym Ciachem na okładce… no aż podkurczałam z niecierpliwości palce u odnóży dolnych. W końcu nadszedł ten dzień, gdy zaparzyłam gar herbaty, otworzyłam wór z ciastkami… no wszędzie te i larwy, i muchy… wszędzie owady, co łażą po zwłokach i nie zwłokach… No aż się żuło te ciastka jakoś przyjemniej i do tego bardziej znacząco mi chrupały :) Wielce ubawiona pasłam się dalej pochłaniając kolejne strony.

Gdzieś na środku bezimiennej pustyni leżą sobie radośnie zwłoki, a na nich ucztują wspomniane przez mnie już wcześniej tony much i larw i tych wszystkich innych paskudztw, co się do darmowej wyżerki samoistnie i instynktownie zbiegają. I nie byłoby to nic dziwnego, ot kolejny smakowity NN, gdyby nie zaczęły nam się te zezwłoki poruszać i czuć jakby lepiej, a ciałka zamiast ubywać to przybywało. Wstało toto i poszło dalej, zabijając napotkanego wędrowca i szło sobie przed siebie, aż nie dotarło do pierwszego większego miasta, gdzie postanowiło regenerować się dalej. I już w tym momencie było wiadomo, że miasto miało już po prostu mówiąc brzydko przesrane, bo moi drodzy nie czarujmy się, ale zombiaki rzadko zwiastują dobrą nowinę. A potem to już było tylko gorzej i okrutnie malowniczo, a wszystko to przy rozbrajającym bzyczeniu spasionych i przeszczęśliwych much. Bo od momentu kiedy nasz Władca Much Zahred trafił do Hatwaretu wszystko zaczęło się psuć i zrobiło turlu turlu i jebut o glebę ze stu metrów na główkę w kamienną przepaść.

Michał Gołkowski udowadnia nam w “Spiżowym Gniewie”, że i owszem jedna osoba znikąd jest wstanie zagrozić wiekowemu Cesarstwu i sprawić, że plany dość pokojowego na stare lata już Cesarza są realizowane tylko wtedy, kiedy zgadzają się z planami Zahredowymi. Bo to, że Zahred do czegoś konsekwentnie dąży dowiadujemy się bardzo szybko, a sposób w jaki to realizuje jest naprawdę bezwzględnie zachwycający. Bez wielkiego problemu, ten wyśmienity aktor na miarę wspólnego dziecka Cezara i Oskara, potrafi znaleźć sposób na każdego, nawet jeśli trzeba dać tej przysłowiowej dupy dosłownie i w przenośni. Jest równie wierny jak mucha Plujka burczało i poświęci wszystko i każdego, a powieka mu przy tym nawet nie drgnie.

Najsmutniejsze dla mnie jest jednak to, że nie polubiliśmy się jakoś z Zahredem, bo choć lubię badassów, to między nim, a mną nie ma po prostu tej chemii. Podejrzewam, że zabrakło mi w nim tego cudownego wisielczego humoru, którym tak tryskało moje Słoneczko - Ezekiel Siódmy. To jest w sumie mój jedyny i główny zarzut do “Spiżowego Gniewu”, bo cała reszta jest zaprawdę powiadam Wam zacna. Absolutnie urzekło mnie nie wyjaśnienie tajemnicy głównego bohatera i dlatego z chęcią chwycę za kolejny tom, by uzupełnić historię i potwierdzić lub zaprzeczyć moim własnym rozbuchanym domysłom. Tak się cały czas zastanawiam czy i tu “łaska pańska na pstrym koniu jeździ” i to co miało być nagrodą, nie stało się największym przekleństwem?

Trzeba przyznać także, że poza Zahredem w książce znajdziemy wiele innych pełnowymiarowych, świetnie wykreowanych i opisanych postaci, a to naprawdę jest dar by pisać w taki sposób, że każdy bohater jest taki… no po prostu prawdziwy. Jedynie co to widzę trochę takie męskie przegięcie w postaci zbyt wyidealizowanej Sarsany - 14-letniej córki Cesarza, niezwykle inteligentnej i mądrej, zjawiskowo pięknej, w większości nie zachowującej się na swój wiek i do tego jeszcze jakby tego było mało - niczym lukier na już i tak przesłodzonym ciasteczku - ognistej nienasyconej nimfomanki. Aż mnie ząbki bolą od tego cukru, słodkości i różnych śliczności.

Przyznaję się, że spodziewałam się bardziej czegoś w rodzaju Zeka Komornika, a otrzymałam coś zupełnie innego i nowego, a to na pewno jest wielki plus dla tej historii. Trup ściele się gęsto, na ściany bryzga posoka,  flaki się artystycznie wylewają, a muchy jak to muchy srają i latają. “Spiżowy Gniew” na pewno jest pozycją godną polecenia i ze sporą dozą ciekawości czekam na kolejne zmartwychwstanie Zahreda i krwawe piekło pełne rzezi jakie zapewne rozpęta. Oj będzie się działo.

Ocena: 7/10

Fragment powieści możecie przeczytać --> TUTAJ.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz