Samotna młoda kobieta musi stawić czoła intrygom, namiętności i zdradzie, jakich zazna w Stu Tysiącach Królestw.
Yeine Darr jest wyrzutkiem z barbarzyńskiej północy. Gdy w tajemniczych okolicznościach ginie jej matka, dziewczyna zostaje wezwana do królewskiego miasta Sky. Gdy przybywa na miejsce, ku jej wielkiemu zaskoczeniu zostaje ogłoszona spadkobierczynią samego króla. Jednak droga do tronu Stu Tysięcy Królestw nie jest łatwa, a Yeine odkrywa, że właśnie trafiła w sam środek krwawej i okrutnej walki o władzę.
„Sto Tysięcy Królestw” to jeden z najlepszych debiutów fantasy ostatnich lat. Powieść była nominowana do wszystkich najbardziej prestiżowych nagród fantasy w kategorii najlepsza powieść roku. Arcydzieło fantasy, którego nie można przegapić!
[Wydawnictwo Papierowy Księżyc, 2011]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/118712/sto-tysiecy-krolestw]
AGA:
„Sto tysięcy królestw” Nory K.
Jemisin trafiło w moje ręce, podobnie jak „Smoczy tron” T.Williamsa, w wyniku umowy czytelniczej ze znajomymi. Nora K. Jemisin
jest mało znaną na rynku autorką, a pomimo tego odebrała już za
swoją powieść w 2011 r. nagrodę Locus za Najlepszy Debiut ( Locus
Award for Best First Novel), a także uzyskała wiele nominacji do
rożnych literackich nagród takich, jak: Hugo, Nebula World Fantasy
Award i Goodread Choice. W Polsce ukazał się pierwszy tom cyklu
„Trylogia dziedzictwa” i dwa tomy cyklu „Snu o krwi”. „Sto
tysięcy królestw” ukazało się w 2010 roku, a w Polsce rok
później, i chyba nie zdobyło rzeszy czytelników, bo jak dotąd
wydawnictwo Papierowy Księżyc, nie zdecydowało się opublikować
dwóch pozostałych tomów.
W mieście Sky, stolicy Stu Tysięcy
Królestw, pojawia się na żądanie króla, jego wnuczka, młoda
Darryjka, Yeine, jedyne wspomnienie ukochanej córki. Ma ona
wypełnić obowiązek względem króla, rodu i królestwa, wstąpić
w poczet zaszczytnego rodu Aramerich, a że zbliża się koniec
żywota Dekarty Arameriego, głowy rodu, króla i dziadka, na tron ma
wstąpić nowy władca. Yeine, dzikuska z dalekiego kraju Północy,
o całkowicie odmiennych wartościach etycznych, moralnych, a nawet
religijnych, zostaje rzucona na głęboką wodę pałacowych intryg,
żądz i... bogów. W Sky mieszkają bowiem nie tylko członkowie
rodu Aramerich, ale także zdetronizowani i zniewoleni bogowie,
którzy skazani są na łaskę i niełaskę śmiertelników. Yeine
tymczasem próbuje przeżyć, odkryć tajemnicę z przeszłości i
ocalić swój naród Darr. Wyścig z czasem trwa, a stawką jest nie
tylko wyciągnięcie na światło dzienne starych i bolesnych
rodzinnych brudów, ale również zachwianie wiarą w bogów.
Muszę przyznać, że ten skrót
wydarzeń, ujęty tak, by nie zdradzić zbyt wiele, brzmi nawet
atrakcyjnie. Widzę już siebie jako taką małą mróweczkę,
piszącą w wydawnictwie cudowne peany na temat powieści, które są
nic nie warte. Po „Stu tysiącach królestw” niestety widać, że
jest to debiut. Powieść napisana jest w sposób infantylny,
odniosłam wrażenie, że autorka pisała wyłącznie sama dla
siebie, a nie celem przekazania jakiejś historii. Widzę panią
Jemisin siadającą do komputera i piszącą, co jej ślina na język
przyniesie, nie starając się stworzyć podwalin pod swój warsztat
pisarski, a jedynie dającą upust swoim romantycznym marzeniom.
Książka nie byłaby może tak zła, gdyby pisarska zdecydowała się
jednoznacznie na coś, a mianowicie, gdyby stwierdziła, że będzie
to powieść dla młodzieży, albo że będzie to pełnokrwisty
romans, albo fantasy dla dorosłych. A tak wszystkie cechy tych
trzech gatunków wymieszała i wyszedł gniot. Czasami czytam
powieść i zdaję sobie sprawę, że jest ona adresowana do innego
odbiorcy, młodszego lub mniej doświadczonego pod względem
czytelniczym, wtedy im ją polecam, samej nie mając satysfakcji z
lektury. Niestety w przypadku tej lektury, której poziom jest tak
niski, że nie zamierzam jej nikomu polecać. W czym przejawia się
infantylizm? Naiwność i płytkość uwidocznia się w tym, jak
postrzega i przedstawia świat główna bohaterka, a mianowicie,
najwięcej miejsca zajmują opisy strojów, komnat, przepychu i
bogactwa. Najważniejsze dla autorki było przedstawienie czym
podróżowała bohaterka, w co była ubrana i czym wyłożone były
podłogi we wszystkich komnatach, za to czytelnik nie może
zorientować się w tym, co najważniejsze, nie ma też pojęcia, jak
tak naprawdę funkcjonuje Sto Tysięcy Królestw, nic nie wiadomo o
ekonomice i historii kraju, nawet nie wiadomo, czy rzeczywiście
istnieje sto tysięcy królestw. Całą powieść przepaja nachalny
duch feminizmu; Darr, rodzinne królestwo Yeine, to matriarchat
połączony z niewolnictwem mężczyzn, w kraju ustanowiono
„ogólnoświatową granicę wieku dojrzałości” (!!!), a
największą rywalką Yeine jest kobieta, bo mężczyzna to
zapijaczony perwersyjny, zblazowany paniczyk. Nie chciałabym, by
czytali to nastolatkowie, dlaczego? Jeżeli przez pół książki
status człowieka jest określany przez to, co ma na sobie i co
posiada, wydaje mi się ona niewłaściwa dla młodego człowieka, a
można przeczytać choćby:”Wystarczy jednak odpowiedni strój i
myślę, że nabierze trochę...ogłady”! Po połowie książki te
trywialności powoli zanikają, aczkolwiek pojawia się kolejny
wątek, a mianowicie pożądliwa miłość, i tak główna bohaterka
snuje się po korytarzach znów nie wiedząc czego chce; zemsty, czy
miłości; żyć, czy się unicestwić. Bardzo trudno mi stwierdzić
jednoznacznie, który z wątków w powieści jest dominującym,
ponieważ autorka po kolei ustanawia każdy z nich najważniejszym.
Książka mogłaby być o poszukiwaniu prawdy i zemście, albo o
przeobrażeniach społeczno-religijnych, albo o głębokiej i
namiętnej miłości, albo w końcu o niewolnictwie boskim,
naśladującym arabskie dżinny z lamp. Niestety autorka chciała
chwycić zbyt wiele srok za ogon i jej nie wyszło, a szkoda, bo
pomysł nie był zły, tylko wykonanie kiepskie.
Klątwą trzeba by obłożyć
wszystkich niezdecydowanych autorów, plagą są oni straszną. Nora
Jemisin nie ustrzegła się błędów debiutanta, ale przecież nie
każdy prozator musi być od razu geniuszem pióra. Mam nadzieję, że
w przyszłości książki tej autorki będą się odznaczać tym
wszystkim, czego zabrakło w „Stu Tysiącach Królestw”, a sama
autorka zdecyduje się na to jak, co i dla kogo chce pisać, bo
pisanie dla siebie to można uprawiać jedynie do szuflady.
Wyzwanie na 2015:
Wyzwanie na 2015:
- A book with a number in the title
- A book by female author
- A book with love triangle
- A book by an author you have never read before
- A book you own but have never read
- A book that was originally written in a different language
Ocena: 2,5/10
Przesłanie: „Młodzieńcze fantazje
infantylnej dorosłej pisarki.”
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PATI:
„Sto Tysięcy Królestw” to książka
jakich wiele – ani rewelacja, ani porażka całkowita. Ot takie
czytadło na kilka godzin, miejscami irytująco infantylne, miejscami
nawet ciut wciągające. Niestety – niezaskakujące – a ja
właśnie głównie tego od książki oczekuje. Intrygi są zaledwie
„intryżkami”, bo wystarczy minimum inteligencji, żeby od razu
przejrzeć wszystkie zamiary autorki i przewidzieć, jak zostanie
poprowadzona narracja. Tak szczerze, to czytałam pozycje gorsze i
lepsze, ta jest tak mniej więcej pośrodku.
Młoda Yeine, to postać jak
najbardziej szablonowa, typowe dziewczę z barbarzyńskiej prowincji,
które zostaje „zaproszone” na dwór swojego dziadka, żeby
dowiedzieć się, że zostaje mianowana na możliwego spadkobiercę
tronu. Możliwego, bo ma jeszcze dwoje Kuzynów przygotowywanych do
tej roli. Tak jak Scimina jest zdeterminowana i przebiegła, tak
Relad jest zblazowany i no cóż... żaden – jedyne co pamiętam to
to, że sikał w ogrodzie :)
Yeine oczywiście jest w szoku, toż
dziadek wyrzekł się jej matki, a ona to zaledwie biedna myszka z
północy, wychowywana bardziej na wojowniczkę (kogoś w rodzaju
amazonki), niż na przyszłą królową. Chociaż wojowniczka z niej
jak mysiej... kaptur, bo choć nóż może i wyciąga często, ale co
najwyżej nim wymachuje pseudo groźnie. Styliści (sic!) zajmują
się naszą sierotką i zostaje od razu wpuszczona w świat kłamstw,
zdrady intryg politycznych, które sporo wykraczają poza normalne
życie Yeine. I gdyby autorka na tym skończyłaby byłoby bardzo
źle, ale dzięki bogom wplątała w to wszystko jeszcze wątek...
bogów. I to nie byle jakich, bo odpowiednik Chaosu – Lord Nahadoth
i trójka jego dzieci. I zaczęło być w miarę ciekawie. W
miarę.
Sam pomysł kary dla istot wyższych,
by służyły zadufanym w sobie ludziom – niezły. Są ich bronią
i muszą spełniać wszystkie ich rozkazy... ale bogowie nie są
głupi, bogowie wypełniają życzenia ludzi dosłownie i
bezwzględnie. Tu od razu przypomniał mi się kawał ze złotą
rybką, gdzie pewien pan poprosił o dużego ptaka i otrzymał Emu. W
tej książce dostałby od Bogów takiego, że umarłby z powodu
niedokrwienia. I to okrucieństwo i nienawiść do ludzi była
rzeczywiście na plus dla tej książki. Przez to nie była taka
nastoletnio-słodko-pierdząca. Bogowie zabiliby cię, gdyby tylko
mogli, więc uważaj na to, co im rozkażesz. I tu na scenę wkracza
nasza barbarzynka ze słowem proszę. Też zauważacie, jakie to
idiotyczne? Najlepszy tekst z książki: „zrób ze mną proszę co
zechcesz”... Facepalm.
Oczywiście główna bohaterka poza
walką o przetrwanie i o życie, ma jeszcze czas zakochać się w
Lordzie Chaosie, chociaż miejscami zastanawiałam się, czy jej
wybrańcem nie zostanie młody Sieh. Z jego możliwością zmiany
wieku, chyba miałoby to ciut więcej smaczków :D Anyway serce nie
sługa, miłość zapowiedziana na okładce pojawić się musiała, a
i do konsumpcji też doszło. I to takiej z trzęsieniem ziemi i
lotem w kosmos, niczym Łajka, z powiewającymi uszami i tęczą Nyan
Cata. Po prostu WOW. Łóżko i komnata w strzępach, a nasza
bohaterka dzielna i bez żadnego siniaczka. Ach Ci Bogowie i ich
boska moc kontroli. OŁ JE.
Główna bohaterka jest za
przeproszeniem głupawa, niemrawa, bez charakteru i szlachetna do
porzygu. Jedyny moment kiedy za pomocą Nahy sieje postrach wśród
agresorów na jej ukochane Darre, wtedy stwierdziłam o, wyrabiasz
się bejbe... ale zaraz potem, jak cielę patrzyła na cierpienia
ukochanego. I do tego ta narracja pierwszoosobowa. Nie było tam
nikogo ciekawszego? Autorko?
Jedyne zaskoczenie (a może i nie do
końca), główna bohaterka ma skórę koloru kory drzewa... takoż
jak i pisarka, która poczyniła tę książkę. Nie codziennie
spotyka się czarnoskórą w fantasy, a tym bardziej, jako postać,
wokół której kręci się cała historia, a nie jako mięso
armatnie na polu bitwy.
Lord Ciemności, Chaos, Pan Ciemności
– takie piękne przydomki, a nie spotkałam jeszcze tak nędznego
adwersarza światłości. Jakiś taki bezpłciowy, złamany, nędzny.
Zło powinno mieć ikrę, on ma co najwyżej... kryl. Jedyną
postacią, którą da się polubić w tej książce jest Sieh. Słodki
Łobuziak, który wbije ci nóż w plecy przy każdej możliwej
sposobności. Oczywiście musiało nam być kilkakrotnie powiedziane
o tym, że jest także ulubieńcem zamkowych pedofilii. Ale po co nam
ta informacja? Doszłam w końcu do wniosku, że po to by książka
była bardziej mroczna, bo nic więcej z tego nie wynikało. Wątek
całkowicie zmarnowany.
„Sto Tysięcy Królestw” to
pomieszanie „Krwawych Kamieni” Anne Bishop z „Czarnym Magiem”
Trudi Canavan. Niestety jest to dość nieudany miks i dość kiepska
jakościowo podróbka. Szkoda zaprzepaszczonego pomysłu z powodu tak
kiepskiego wykonania. Nie wiem czy sięgnę po następne części,
może kiedyś, jak już nie będę miała zupełnie, co ze sobą
zrobić.
Odkreślam z wyzwania następujące punkty:
Odkreślam z wyzwania następujące punkty:
- A book with a number in the title
- A book by female author
- A book with love triangle
- A book with nonhumans characters
- A book with magic
- A book by an author you have never read before
- A book that was originally written in a different language
- A book you can finish in a day
- A book you started but never finished
Ocena: 4/10
Przesłanie: "Oj jaka ja biedna, a on
taki boski bo jest bogiem."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz