Minęło z górą ćwierć wieku, odkąd Lucius Shepard wprowadził nas w niezwykły fikcyjny świat, oddzielony od naszego tylko „najcieńszym z możliwych marginesem możliwości”. W tym właśnie świecie, w mitycznej dolinie Carbonales, umieścił akcję Człowieka, który pomalował smoka Griaule’a, opowieści o Mericu Cattanayu, artyście, który podjął trwającą wiele dziesięcioleci próbę pomalowania – i przy okazji zabicia – uśpionego, lecz nie całkiem martwego smoka, mierzącego sześć tysięcy stóp długości i władającego umysłami ludzi. Opowiadanie zostało nominowane do licznych nagród i jest dziś uważane za jedno klasycznych dzieł autora.
Na przestrzeni lat Shepard wracał do swojego zmyślonego świata w kolejnych błyskotliwych opowiadaniach naświetlających historię Graiule’a z różnej perspektywy. Zaskakująca Łuska Taborina stanowiła dramatyczne i widowiskowe ukoronowanie cyklu luźno powiązanych nowelek, które – trudne dziś do odszukania – zostały zebrane w niniejszym tomie. Zwieńczeniem ich zbiorowego wydania (i prawdziwą gratką dla wielbicieli talentu Sheparda) jest Czaszka, zupełnie nowe opowiadanie stanowiące nieoczekiwaną kontynuację znanych wątków, w którym Shepard wplata sagę o prastarym baśniowym potworze w polityczne realia współczesnej Ameryki Środkowej. Smok Griaule to książka absolutnie wyjątkowa, dzieło znakomitego stylisty, obdarzonego ogromną – i zawsze nieprzewidywalną – wyobraźnią.
[Wydawnictwo MAG, 2012]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/124827/smok-griaule]
PATI:
„Uczta
Wyobraźni” to nie jest seria, którą czytam z przyjemnością.
Ba, to nie jest nawet seria, za którą chwytam dobrowolnie! Jak
zapewne wiecie, mamy dość hermetyczny Klub Książki, gdzie po
kolei każdy podaje spis książek, a potem metodą demokratycznych
wyborów każdy z nas oddaje dwa głosy. Dwie pozycje, które zdobędą
najwięcej głosów, czytamy grzecznie wszyscy i na kolejnym
spotkaniu omawiamy dzielnie – najczęściej dzieląc się na grupy
od zachwytu do cierpienia wielkiego. Do tego czasu zmuszono mnie do
przeczytania z „Uczty Wyobraźni” między innymi: „Wieków
Światła” i „Shriek: Posłowie” - obydwie lektury nie
przypadły mi do gustu. To tylko sprawiło, że tą serię zaczęłam
omijać wielkim łukiem jak zarazy...
Co
ciekawe, kiedy zapadł wyrok na „Smoka Griaule”, Aga, która już
wcześniej go przeczytała (jako fanka tej serii wydawniczej),
powiedziała mi, że jej zdaniem jest to najsłabsza pozycja z
„Uczty” (z tych, które przeczytałam – dopisek Agi) i powinna
mi przypaść do gustu. Nie powiem, zainteresowała mnie ta jakże
szczera rekomendacja – mamy tak odmienne gusta z Agnieszką, że
zazwyczaj celujemy idealnie co się komu spodoba, a co nie :)
Otworzyłam więc owego „Smoka” z ciekawością i oto co ukazało
się moim zdumionym i przerażonym oczkom dwóm:
"Niedługo
po tym, jak zgasło światło pierwszego poranka świata, kiedy ptaki
wciąż fruwały do nieba i z powrotem, a najpodlejsze istoty lśniły
własnym blaskiem niczym święci, bo tak czysty był drzemiący w
nich okruch zła, wioska Hangtown uczepiła się grzbietu smoka
Griaule’a, długiego na milę potwora, który - unieruchomiony
zaklęciem czarownika, lecz wciąż żywy - władał doliną
Carbonales i rządził każdym szczegółem życia jej mieszkańców,
przekazując im swą wolę za pośrednictwem niemożliwych do
opisania emanacji swojego lodowatego, ważącego wiele ton mózgu."
Pierwsze
zdanie ze "Smoka", które mnie absolutnie zabiło.
Pomyślałam rly? No chyba żartujecie! Ratunku!!!
Tu
pozwolę sobie na małe zboczenie z tematu. Lubię książki, które
są: grube, zabawne i/lub okrutne, które dobrze i gładko się
czytają; uwielbiam gdy mnie zaskakują; a żyję po to, by odnaleźć
te, które zmienią mnie i moje życie. Kocham więc też książki
mądre i niebanalne, nieszablonowe, bezkompromisowe... Czasami
podążam też za trendami – głównie w celu posiadania własnego
zdania i możliwości późniejszego wytykania np. scenarzystom
uproszczeń fabuły filmów w stosunku do książkowych pierwowzorów
oraz różnych idiotycznych zmian – ale to powiedzmy, że jest moja
działalność marginalna.
To
czego absolutnie nie cierpię, a wręcz nienawidzę to książki
utopione w mnogości „trudnych słów”, które maskują
najczęściej bardzo płytką historię lub totalny brak przesłania.
To tylko takie „pięknie” napisane książki o niczym. Jakoś
całkowicie nie rajcuje mnie przeżywanie mózgowo-ocznej ekstazy z
powodu konstrukcji zdań czy użytych przymiotników - jeśli nadal
jest to tekst o niczym. Już wolę przeczytać coś naprawdę
kiepskiego z czego można się ponabijać na całej linii :)
Ale
wracając do „Smoka” - jak już pisałam po pierwszym zdaniu
wpadłam w rozpacz... ale im dalej tym lepiej! Przemoc i seks -
wszystko to opisane bez zbędnego piękno-przymiotnikowania,
usprawiedliwiania i niedomówień, sprawiły, że książka mnie
nawet wciągnęła i zainteresowała. Jak na Ucztę Wyobraźni –
rewelacja!
Podejście
zaś do gadziny – wyjątkowe. Leży on sobie, prawie nie dycha,
ludzkie domy przytuliły się do niego, do tego drzewkami porósł...
A jednak nie stracił najważniejszego – mocy wpływania na ludzi.
A ludzie jak to ludzie, godzą się z takim życiem, nazywają go
Bogiem i oddają mu się we władanie. Bo przecież o ile łatwiejsze
jest życie wiedząc, że nasze decyzje (głównie te złe) tak
naprawdę są niezależne od nas samych. I w takim właśnie
fatalistycznym świecie spotykamy się z głównymi bohaterami
poszczególnych opowiadań. Bohaterowie zaś nie są ani dobrzy ani
źli – żaden z nich nie jest ideałem (którego można od razu
znienawidzić). Kierują nimi ludzkie popędy i w tej książce
spotkamy się z czołowymi grzechami i wadami ludzkimi: od chciwości,
pożądania, egoizmu i próżności, po kolosy typu narkomania,
pedofilia, morderstwa i samosądy, czy kazirodztwo. Odniosłam
wrażenie, że autor chce nam powiedzieć, że w brudnym świecie -
nie ma czystych ludzi, a sami ludzie są bestiami. Ale czy jest to
ich wina? Czy wszystko to zostało już zaplanowane, a oni tylko
potulnie odgrywają swoje role? Bohaterów trudno więc polubić co
uważam za jeden z największych plusów tej książki. Drugim równie
ważnym, to udowodnienie wszystkim pisarzom fantasy oraz czytelnikom,
że można coś jeszcze całkowicie nowego wymyślić względem
smoków i że nie jest to temat przegadany. We wszystkich
opowiadaniach panuje niesamowity klimat grozy, taki troszkę
pierwotny narastający z każdą przerzucaną kartką, co sprawia, że
czyta się je może nie z wypiekami na twarzy, za to z jakąś
dziwną, trochę chorą fascynacją. Jest niepokojąco i jakoś nie
można przejść obojętnie koło tej pozycji.
Warto
zwrócić uwagę na ostatnie opowiadanie – nowe (wszystkie
pozostałe już wcześniej były publikowane) i zarazem najbardziej
współczesne, dziejące się, o dziwo, w Ameryce Południowej.
Przyznam się szczerze, że trochę nie pasowało mi klimatycznie do
reszty, ale w trakcie czytania pomyślałam sobie, że byłby z niego
całkiem niezły film. Tylko oczywiście scenarzyści musieliby
troszkę poprzeinaczać książkowe fakty i podnieść wiek
niektórych bohaterów - jak to ma miejsce np. w „Grze o Tron” -
ponieważ opinia publiczna byłaby bardzo oburzona.
Jedyna
rzecz, która mi się nie spodobała to wstawianie współczesnego
słownictwa do dziejącego się w quasi średniowiecznych czasach
fantasy – np. czytamy opis charakteru jednej z bohaterek i
natrafiamy na zdanie: „nie była też żadną Pollyanną”. No bo
albo piszemy fantasy, albo urban fantasy. To był niemiły zgrzyt, a
natknęłam się jeszcze na kilka takich kolejnych kiksów, które
ostatecznie zaniżyły końcową ocenę – za bardzo psuło to
klimat tej książki.
Ogólnie
książka dość odmienna od pozycji, które czytam na co dzień,
więc być może właśnie dlatego zrobiła na mnie takie ogromne
wrażenie. A może po prostu to całkiem dobra książka? Mam
wrażenie, że z chęcią jeszcze raz do niej wrócę za jakiś czas,
a to najlepsza rekomendacja, którą mogę dać.
- A book with nonhuman characters
- A book of short stories
- A book with magic
- A book by an author you've never read before
- A book that was originally written in a diffrent language
Ocena:
7 / 10
Przesłanie:
„Więc chodź, pomalujmy smoka na żółto i na niebiesko”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz