W umierającym świecie, w którym ludzie są odurzeni narkotykami i pogrążeni w elektronicznej błogości, gdzie nie ma sztuki, literatury i nie rodzą się dzieci, gdzie niektórzy wolą dokonać samospalenia niż dalej żyć, Spofforth jest najdoskonalszą maszyną, jaką kiedykolwiek stworzono. Mimo tego ma tylko jedno, niemożliwe do spełnienia pragnienie – chce przestać istnieć. Jednak nawet w tych ponurych i przygnębiających czasach pojawia się iskierka nadziei, którą stanowią namiętność i radość, jakie pewien mężczyzna i pewna kobieta odkrywają w miłości i książkach. To nadzieja na lepszą przyszłość, a może nawet nadzieja dla Spoffortha.
[Wydawnictwo Mag, 2015]
[Opis i okładka : http://lubimyczytac.pl/ksiazka/237967/przedrzezniacz]
AGA:
„Przedrzeźniacza” Waltera Tevisa
przeczytałam ponad dziesięć dni temu i nadal mam problem z tym,
jak ocenić tę książkę, a tym bardziej ją zrecenzować. Gdy
Wydawnictwo Mag zapowiedziało w Artefaktach „Przedrzeźniacza”,
nie tyle opis fabuły nakłonił mnie do przeczytania, co fakt, że
nie kojarzyłam jej autora. Walter Tevis nie jest w ogóle znany na
polskim rynku książki, nieliczni oglądali adaptacje filmowe jego
powieści, nadal jednak nie kojarząc autora. Czy ktoś wie, że
„Człowiek, który spadł na ziemię” z Davidem Bowie, czy z
Paulem Newmanem „Bilardzista” i „Zapach pieniędzy”, to
adaptacje jego książek? Nie sądzę, wątpię nawet, poza może
fascynatami kina, by ktoś widział te filmy.
„Przedrzeźniacz” to powieść
napisana stylem mieszanym, dlaczego? Bohaterami powieści są:
Spofforth, kilkusetletni robot humanoidalny Marki Dziewięć,
Bentley, mężczyzna, który nauczył się czytać oraz Mary Lou,
kobieta, żyjąca poza systemem, aspołeczna jednostka. Osią, albo
motorem całej fabuły jest Spofforth, robot w stanie depresji, nie
mylić z Marvinem z „Autostopem przez galaktykę”, tutaj depresja
jest stanem poważnym i destruktywnym, któremu nazwę nadano losowo
z książki telefonicznej, któremu dano życie, ale który „tak
naprawdę nie chciał żyć (…) gdyż pozbawiono go prawdziwego
ludzkiego życia”, dano mu siłę świadomości, ale nie wolną
wolę, która pozwoliłaby mu zadecydować chociażby o własnej
śmierci. Najwyraźniej autor chciał bardziej podkreślić, kim tak
naprawdę jest Spofforth, dlatego użył dla niego narracji
trzecioosobowej, jakby uwydatnić, to, że nie jest człowiekiem, i z
tego tytułu nie należy mu się nic więcej; w przeciwieństwie do
Bentleya i Mary Lou, dla których wprowadził narrację
pierwszoosobową. Te dysproporcje są znamienne, ponieważ Spofforth
to humanoid, któremu od pierwszego momentu czytelnik skłonny jest
współczuć i przypisywać wszystkie cechy, uczucia i emocje,
należne człowiekowi, tym bardziej, że jego samoświadomość w
porównaniu z ludzkością, która popadła w marazm, otępienie,
która uzależniła się od tabletek, soporu, narkotyków, telewizji,
audycji propagujących filozofię wyciszenia, uwewnętrzniania się,
oddzielania od społeczeństwa, wypada nader ludzko. Jego rozpacz
bycia jedyną świadomą istotą na ziemi, która widzi bezsens
egzystencji ludzi, przybliża go czytelnikowi jeszcze bardziej. W tym
świecie, w którym pozostało zaledwie 19 400 769 ludzi, panują
zasady, aby Poddać się Ekranowi (podobnie, jak u Bradbury'ego), że
„Samotność jest najlepsza”, stosować się do zasad
Prywatności, Pogody Ducha, Przymusowej Grzeczności, i tej
najważniejszej „O nic nie pytaj; odpręż się”. W tym
onirycznym, umierającym świecie pojawiają się dwie jednostki,
które wyrwały się z zamkniętego kręgu soporów i manipulacji
farmaceutycznych, i tylko one stanowią nadzieję zarówno dla siebie
samych, ludzkości, jak i dla nieszczęśliwego robota Marki
Dziewięć.
Gdy rozpoczynałam lekturę tej książki
z góry założyłam, że będzie ona anachroniczna w odbiorze,
biorąc pod uwagę datę wydania - 1980 r., a także uznałam, że
będzie to kolejna powieść political fiction z kanonu przeciw
Wielkiemu Bratu. Nic bardziej pocieszającego, gdy założenia, w
szczególności te negatywne, zostają obalone.
Czy jest to powieść anachroniczna?
Owszem zdarza się autorowi wspomnieć na przykład o taśmach
magnetycznych, czy mikrofilmach, owszem za dużą wagę przykłada do
wartości filmu niemego (zapewne jego osobisty sentyment – przyp.),
czy do czytelnictwa, ale sam wydźwięk książki, jest jak
najbardziej aktualny. Książka bowiem traktuje o „śmierci
intelektualnej ciekawości”, „szczątkowej nabożności”, o
społeczeństwie które zatraca się w hedonistycznym marazmie, który
nazywa się prywatnością, samodoskonaleniem, czy tolerancją, o
społeczeństwie, które zapomniało o swojej historii i przeszłości.
A tematyka ta, jest nadal aktualna, pomimo że autor odnosił swoje
spostrzeżenia do własnych czasów. Dlaczego nie jest to książka o
Wielkim Bracie? Wydaje się, że pod koniec życia Walter Tevis,
żyjąc w wielkiej nowojorskiej aglomeracji, był świadkiem przemian
społecznych, które z komunizmem w Europie, nic nie miały
wspólnego. Ta książka jest przedstawieniem dystopii, która go
otaczała, a należy pamiętać, że lata siedemdziesiąte, to
przecież burzliwy okres rewolucji obyczajowej (seksualnej), w Nowym
Jorku działało wtedy słynne Studio 54, a także nadal aktywny był
ruch hippisowski. Ta delikatna dystopia Tevisa, to odzwierciedlenie
Ameryki lat 70-tych i przemian społecznych; aborcja na życzenie
dokonywana przez każdego robota Marki Siedem (aborcja stała się
legalna w nieograniczonym zakresie w USA od 1973r.), szybki seks
(wolny seks promowany przez hippisów), sopory, tabletki, narkotyki
(rozpowszechnienie substancji psychoaktywnych – ruch hipisowski),
edukacja seksualna i filmy pornograficzne, brak autorytetów, brak
podstawowej jednostki społecznej, jaką jest rodzina, dążenie do
niezależności, wolności i samorealizacji jednostki, a nawet
grupowe samospalenia, jako efekt zachowań autodestrukcyjnych
związanych ze stosowaniem środków psychotropowych, narkotyków i
leków. Wydaje się, że Walter Tevis był rozgoryczony, ale to
daleko posunięte dywagowanie recenzentki, światem, który go
otaczał, bo w przeciwieństwie do na przykład Roberta Silverberga,
nie był piewcą tych wszystkich „dobroci”, które niosła ze
sobą kultura hippisowska. W jego utopijnej, bo delikatnej i
nieagresywnej, dystopii remedium na człowieczy marazm stały się
książki, podobnie jak w „451 stopniach Fahrenheita”, one
stanowią sole trzeźwiące dla głównych bohaterów, a także
nośnik człowieczeństwa - „Jestem człowiekiem. Mówię słucham
i czytam”. Zresztą motyw społeczeństwa zniewolonego w kokonie
spokoju można również odnaleźć w późniejszych dziele filmowym
„Equilibrium”, gdzie lek, prozium, wyciszał emocje, co jest
tylko dowodom na to, że wielu twórców dostrzega zastoju
intelektualnym i emocjonalnym niebezpieczeństwo dla społeczności.
Czy kolejny dystopiczny obraz świata
może być nadal interesujący dla czytelnika? Może.
„Przedrzeźniacz” jest powieścią melancholijną i naiwną, w
szczególności, jeśli chodzi o pokładane nadzieje w czytelnictwie.
Świat przedstawiony również ma swoje słabe punkty. Zaletą
książek dystopicznych i tej także, jest uniwersalne
moralizowanie, dlatego też współczesny czytelnik odbierze
przesłanie autora, jako przestrogę przed współczesnymi
zagrożeniami; aby nie alienować się i nie wycofywać z realnego
życia, aby nie poddawać się ogólnej poprawności politycznej i
permisywizmowi, aby bronić się przed utratą autorytetów, a także
by nie popadać w ślepą religijność. Jednak największą zaletą
powieści jest atmosfera stworzona w powieści, daleko jej do pełnego
napięcia i poczucia zagrożenia, jakie często towarzyszy dystopiom.
U Tevisa świat przedstawiony jest utopijnie spokojny, wolny od
poważnych zagrożeń, Wykrywacze i roboty kontrolujące, tak
naprawdę nie działają, bohaterowie nie są prześladowani, a nawet
pobyt Bentleya w zakładzie karnym ma posmak sielankowy. Można by
uznać, że jest to wada tej książki, zapewne niektórzy właśnie
ten aspekt uznają za najbardziej naiwny, dla mnie on jednak w
odbiorze był melancholijny i pełny tęsknoty za światem, w którym
człowiek jest tylko dodatkiem. Jedną z najpiękniejszych scen z
książki jest podróż Bentleya wschodnim wybrzeżem Ameryki,
podczas której nie spotyka żadnego człowieka, podąża trasą
plaż, wzdłuż oceanu i pomimo wielu niedogodności, docenia piękno
przyrody. Bardzo uwodzący i romantyczny obraz wykreował Tevis,
kojący zmysły.
Na zakończenie, skąd wziął się
tytuł „Przedrzeźniacz”? Walter Tevis obsadził Spoffotha w
bardzo smutnej roli, humanoida, który stoi na skraju Empire State
Bulding, i wie, że jest tylko mimetycznym tworem na kształt
człowieka, jak ptak przedrzeźniacz, który ma zdolność
naśladowania innych ptaków.
- A book that was originally written in a different language.
- A book by an author you have never read before.
- A book set in the future.
- A book set in different country.
- A book with one word title.
- A book with nonhuman character.
- A book published this year.
Przesłanie:„Tylko przedrzeźniacz
śpiewa na skraju lasu.”
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz