piątek, 12 kwietnia 2019

"Monstressa. Tom 2 : Krew" - Marjorie Liu, Sana Takeda

Monstressa powraca. Drugi tom niesamowicie wciągającej i oszałamiającej wizualnym mariażem art-deco, steampunku i mangi sagi autorstwa Marjorie Liu i Sany Takedy. Zdecydowanie jedna z najoryginalniejszych i najodważniejszych nowych serii komiksowych. Jej status potwierdzają liczne nominacje do Eisnerów i Nagroda Hugo dla najlepszej powieści graficznej roku 2017. Rekomenduje sam Neil Gaiman.

[Non Stop Comics, 2018]









AGA:

Dwa lata z rzędu Marjorie Liu i Sana Takeda zdobywały Nagrodę Hugo za najlepszą powieść graficzną (The Best Graphic Story); w 2017 za tom pierwszy Monstressy pt. Przebudzenie i w 2018 roku za tom drugi – Krew. Pierwszy tom był dla mnie niebywałym odkryciem. Był to tak naprawdę pierwszy „dorosły” komiks, który w dodatku okazał się strzałem w dziesiątkę.

Jeżeli nie czytaliście tomu pierwszego, musicie nadgonić zaległości. Świat wykreowany przez Marjorie Liu jest tak rozbudowany, że nie można w niego wskoczyć ot tak, tym bardziej, że “Monsterssa: Krew” kontynuuje wątek fabularny z tomu pierwszego. 
Po ucieczce chyżem Corvina, Maiko Półwilk, Ren i Kippa udają się do nadmorskiego miasta Thyrii. Tam zatrzymują się w domu Maiko, w którym przebywała kiedyś krótko z matką przed wyprawą na pustynię. Dzięki lisiczce dziewczyna odnajduje kościany klucz, który Moriko przywiozła z jednej z wypraw. Zaopatrzona w tajemniczy kościany artefakt, w towarzystwie Rena i Kippy odwiedza starych przyjaciół braci Imura. Seizi, jeden z dwóch braci, udostępnia swój najlepszy okręt – „Wesołego Łupieżcę”, by Maiko mogła udać się śladami swojej matki na przeklętą Wyspę Kości. Ścigana przez Królowe Krwi trafia na wyspę, na której nic nie jest tym, czym się wydaje, a na której będzie musiała zmierzyć się nie tylko z uwięzionymi duchami, ale także z Krwawym Lisem.

Gdyby Hayao Miyazaki tworzył mroczne animacje, to zapewne byłyby one właśnie Monstressą. Świat Maiko to świat przesycony duchami, demonami, bogami i widmami, rodem z japońskich wierzeń, które na myśl przywodzą yōkai. Pradawni, Starzy Bogowie, koty, lisy, Arkanijczycy, morskie istoty, anielscy przedstawiciele Dworu Zmierzchu, zantropomorfizowane tygrysy i rekiny, jest tego wszystkiego taki nadmiar, że można nie tylko się pogubić, ale również doznać przesytu. Jednak w tym całe sedno tego cyklu. To męczące piękno i bogactwo, przytłacza i wprowadza czytelnika w stan niepokoju, który wynika nie tyle z samej fabuły, co ze skrajnej odmienności tego świata. Sana Takeda postarała się, aby czytelnik cały czas był wizualnie pobudzony. Ten mroczny styl z pogranicza steampunku i mangi, secesyjna ornamentyka i bogactwo linii, mami i wabi swym pięknem, ukazując nawet najgorsze okrucieństwo. Pod względem fabularnym “Krew” jest nieco spokojniejsza od “Przebudzenia”.
Akcent marynistyczny wprowadza wątek przygodowy, retardacje w postaci wykładów szacownej profesor Tam Tam i retrospektywne fragmenty z dzieciństwa Maiko, przyniosły mniej zwrotów akcji i jeszcze mniej odpowiedzi.

Monstressa ma magiczną moc, uwodzi czytelnika swoim pięknem okrucieństwa. Pomimo że dialogi Marjorie Liu są sztywne i trochę teatralne, to dzięki niezwykłej kreacji świata i niewypowiedzianie cudownym rysunkom, nie można wyrwać się spod jej uroku.

Ocena: 8/10

"Nomen Omen. Tom 1. Całkowite zaćmienie serca" - Jacopo Camagni, Marco B. Bucci

W ciemnych zakamarkach, gdzieś za nigdy nieodsuwanymi zasłonami istnieje świat potężnych, starożytnych stworzeń. Świat pozostający ze znaną nam rzeczywistością w idealnej, ale chwiejnej równowadze. Co stanie się, gdy równowaga zostanie zakłócona? W zasypanym śniegiem Nowym Jorku zaczyna się właśnie niezwykła przygoda Becky.

[Non Stop Comics, 2019]


Tutaj możecie przeczytać darmowy prolog serii, który został również zamieszczony w tomie 1 - https://nonstopcomics.com/nomen-omen-0-darmowy-prolog-serii/





AGA:

Proszę powiedzcie mi, jak nie sięgnąć po komiks, który nazywa się „Nomen Omen”. Owszem w naszej rodzimej tytulaturze i onomastyce będzie się kojarzył włącznie z szacowną (hihi!) Ałtorką Martą Kisiel, ale przecież jest to skrót od łacińskiej maksymy nomen est omen, co oznacza, że imię jest znakiem. Motyw znaczącego imienia i przykładania do niego wagi, jest zresztą często występującym motywem w mitologiach, legendach, czy powieściach fantasy. W tomie pierwszym komiksu Jacopo Camagniniego i Marco B. Bucciego zatytułowanym „Całkowite zaćmienie serca” jeden z pojawiających się bohaterów uwiarygadnia swoje dobre zamiary przysięgą, która brzmi: Przysięgam na sen na krew i na swoje prawdziwe imię, dodając … a nie ma nic świętszego od imion.
 Nie bez kozery nawiązuję do starych zwrotów i patetycznego zachowania jednego z bohaterów, komiks bowiem to powieść graficzna z gatunku urban fantasy. W Nowym Jorku pojawiają się czarownice, Medb, Fionn mac Cumhail, Taranis, a nawet Lady Macbeth (?!). A w centrum uwagi, całej tej grai bohaterów mitologii irlandzkiej i celtyckiej,  pojawia się Becky, dwudziestojednoletnia instagramerka z achromatopsją, która na świat przyszła w dziwnych okolicznościach. Rebecca, aby przeżyć po dosłownej utracie serca, będzie musiała zawrzeć sojusze i znaleźć swoją drogę, w nagle odmienionym dla niej mieście, pełnym mitologicznych i niebezpiecznych istot.

„Całkowite zaćmienie serca” nie przemówiło do mnie i nie wciągnęło mnie tak, jakbym sobie tego życzyła. Początkowo fabuła była na tyle zagmatwana i niejasna, rwała się, że nie umiałam odnaleźć się w świecie Becky. Historia matki Meery i jej partnerki Claire, dawała nadzieję, że opowieść będzie mocno osadzona w wierzeniach rdzennej ludności Ameryki, jednak losy Becky mocno zostały powiązane z mitologią irlandzką. Bardzo żałuję, że autorzy jednak nie osadzili swojej historii albo w wierzeniach rdzennych Indian lub jeszcze bardziej skrajnie we Włoszech i mitologii greckiej, biorąc pod uwagę narodowość twórców. Sztampowo za tło wybrali Nowy Jork, Fionna tutaj Finna prawie osadzili w estetyce Wolverine'a, a sama fabuła jest przewidywalna.

„Nomen Omen. Całkowite zaćmienie” natomiast przykuwa wzrok swoją estetyką. Efekt wizualny komiksu jest jego najmocniejsza strona. Przyjemnie ogląda się opowieść. Kroje czcionek odpowiednio podkreślają nie tylko fragmenty i dynamikę akcji, ale również zwracają uwagę na proweniencję bohaterów. Achromatopsja Becky pozwala na wprowadzenie kolorów tam, gdzie świat realny zderza się z tym mitologicznym, choć zabieg ten nie jest oryginalny, podobny można zauważyć choćby w „Zeszycie Wendy” Osborne & Fish (komiksy powstawały mniej więcej w tym samym czasie), to daje to odpowiedni entourage całej historii.

Podsumowując. Tom pierwszy Nomen Omen nie powalił mnie na kolana. Żałuję, że artyści nie sięgnęli ku swoim korzeniom. Wolałabym włoskie urban fantasy, niż kolejny Nowy Jork i irlandzkie bóstwa. Graficznie przyjemnie, aczkolwiek zabiegi wykorzystywane do podkreślenia przenikania się światów, nie naeżą do nadzwyczaj oryginalnych. Wydawnictwo natomiast popełniło ewidentny błąd na czwartej stronie okładki, opisując Becky jako dwudziestoośmiolatkę, a nie dwudziestojednolatkę. Fabuła zapowiada się jednak na tyle interesująco, że daję szansę temu komiksowi, mam nadzieję, że najbliższy zeszyt rozwieje to moje pierwsze nie najlepsze wrażenie.

Ocena: 5/10