środa, 27 stycznia 2021

"Rekursja" - Blake Crouch

 

Mój syn został wymazany…

To ostatnie słowa, które słyszy detektyw Barry Sutton od kobiety, która chwilę później skacze z dachu wieżowca na Manhattanie. To nie był jednak odosobniony przypadek, w całym kraju ludzie budzą się rano do życia diametralnie innego niż to, w którym zasnęli wieczorem.

Czy cierpią na Zespół Nieprawdziwych Wspomnień – tajemniczą przypadłość, która doprowadza chorych do szaleństwa wspomnieniami z życia, którego nigdy naprawdę nie przeżyli? Czy może za fasadą z pozoru normalnej rzeczywistości kryje się złowieszczy spisek, który kieruje naszym życiem?

Doktor neuronauki Helena Smith wie, jaką potęgą jest pamięć: dlatego poświęciła życie na stworzenie technologii, która pozwoli ludziom zachować najważniejsze wspomnienia z przeszłości. Gdyby jej się to udało, każdy mógłby przeżyć na nowo pierwszy pocałunek czy narodziny dziecka. Jednak jej odkrycie będzie znacznie donioślejsze dla całej rzeczywistości niż się początkowo wydaje...

Szukając prawdy, Barry staje twarzą w twarz z przeciwnikiem bardziej przerażającym niż jakakolwiek choroba – siłą, która atakuje nie tylko ludzkie umysły, ale wszystko co ich otacza… Pamięć tworzy rzeczywistość - to słowa, które detektyw zapamięta na zawsze.

[Zysk i S-ka, 2019]

[Okładka i opis Wydawcy]


AGA:

Blake Crouch autor „Mrocznej materii”, dzięki „Rekursji” w 2019 r. otrzymał Goodreads Choice Award w kategorii SF. Pokonał między innymi Neala Stephensona, Timothy Zahna, czy duet Jamesa S. A  Corey w wyścigu po czytelnicze uznanie. Preferuję mocno zakręcone historie, które wymagają skupienia, dobrej wyobraźni i pochłaniają czytelnika bez reszty i to zapewnił mi Blake Crouch.

Akcja „Rekursji” rozpoczyna się na dwóch płaszczyznach czasowych, uwaga na czas, w tej książce jest go dużo i łatwo się pogubić. W 2007 roku Helena Smith rozpoczyna swoje badania nad mapowaniem wspomnień pod auspicjami tajemniczego Marcusa Slede'a. Walczy o wspomnienia swojej matki, chorej na Alzheimera. Widzi, jak utrata pamięci doprowadza do degrengolady osobowość bliskiej jej osoby. Gdy Marcus Slade oferuje jej finansowanie badań oraz zaplecze technologiczne, Helena czuje się, jakby złapała Pana Boga za pięty. Jednak wszystko ma swoją cenę, czasem jest ona wyższa, niż ta, którą chcemy zapłacić.

W 2018 roku Barry Sutton, zgorzkniały nowojorski policjant, ląduje na dachu wieżowca z samobójczynią obciążoną zespołem nieprawdziwych zdarzeń (ZNW). Po nieudanej próbie uratowania kobiety, dręczony niewyjaśnionymi pytaniami, rozpoczyna własne śledztwo. Na swojej drodze spotyka Marcusa Slade'a. Czy możliwość przeżycia swojego życia po raz drugi, będzie dla niego darem, czy może udręką?

Drogi Heleny i Barry'ego splotą się we wspólnej walce o przyszłość zarówno ich, ale co ważniejsze, całej ludzkości.

Rekursja, czy też rekurencja, jest pojęciem z dziedziny logiki i znaczy tyle, co odwoływanie się np. funkcji do samej siebie. Autor oparł akcję na zasadzie odwoływania się poprzez wspomnienia do samego siebie z przeszłości. Helena nie tylko odkrywa jak mapować wspomnienia, ale również jak odwoływać się do samych siebie z przeszłości. Historia robi się mocno zakręcona, gdy fabuła zaczyna przypominać trójkąt Sierpińskiego, we wspomnieniu są wspomnienia i kolejne wspomnienia. Ten w sumie fenomenalny zabieg powoduje, że czytelnik wpada w podobną matnię i poczucie odrealnienia, co osoby obciążone ZNW.

Drzwi, które otworzyła Helana swoimi badaniami nad ludzkim umysłem, doprowadza ludzkość na skraj istnienia. Swoista gra w chaos, wydaje się nie mieć końca, a świat chwieje się w posadach. Badania z dziedziny neuronautyki Steve'a Ramireza i Xu Liu, polegające na wszczepieniu do mózgu myszy nieprawdziwych wspomnień, stały się zarówno inspiracją, jak i przyczynkiem do podjęcia trudnych tematów. Blake Crouch poprzez pryzmat swej powieści ukazuje, jak ważne są w badaniach naukowych etyka, odpowiedzialność i niezależność. Przestrzega również przed nadmiernym pośpiechem, który może powodować katastrofalne skutki, nieprzemyślanych działań.

 „Rekursja” to przede wszystkim  apoteoza życia. Jest świetnie napisanym thrillerem sf, ukazującym odwieczną prawdę, że nie ma dobra bez zła.

Życie z kodem do oszukiwania to nie życie. Nasze istnienie nie jest czymś, czym można manipulować ani co należy optymalizować, aby uniknąć bólu.Być człowiekiem to właśnie to: piękno oraz ból – jedno nie ma znaczenia bez drugiego.

Ocena: 10/10

poniedziałek, 11 stycznia 2021

"Klątwa burzy" - Patricia Briggs

 

W Mercedes Thompson-Hauptman nie ma nic zwyczajnego. Jest mechanikiem samochodowym, zmiennokształtną kojocicą i partnerką życiową przywódcy wilkołaczej watahy. Ale żadna z tych niecodziennych rzeczy nie jest źródłem jej obecnych kłopotów.

W obecne kłopoty wpakowała się bowiem całkiem samodzielnie - wchodząc na most i przyjmując na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców Tri-Cities. Wszystko wyglądało prosto: miała od czasu do czasu złapać jakiegoś goblina-zabójcę, kozę-zombie czy trolla. Miała dopilnować, by na neutralnej ziemi ludzie mogli bezpiecznie pertraktować z istotami magicznymi.

Rzeczywistość udowodniła, że nikt nie jest bezpieczny. Doszło do konfrontacji pomiędzy przywódcami ludzi a Szarymi Panami, rządzącymi magicznym ludem.

Narasta konflikt. Zbliża się nieuniknione stracie.

Nadciąga burzowy jeździec, a imię jego Śmierć.

[Fabryka Słów, 2020]
[Opis i okładka: Fabryka Słów]

Egzemplarz udostępniony do recenzji, dzięki życzliwości Fabryki Słów.

AGA:

Pod wieloma względami rok 2020 był niezwykły. Niestety nie należał do najlepszych dla mnie pod względem czytelniczym, nadal tkwiłam w zastoju i liczba przeczytanych książek była tak niska, że lepiej o tym głośno, tym bardziej na piśmie, nie wspominać. Za to 2021 rok zaczęłam z przytupem, mam już za sobą trzy książki, czwartą właśnie się delektuję. Jednak rok 2021 może i będzie przełomowy ze względu na powrót umiłowania do sączenia słów, ale nie wygląda na to, by miał być mniej niezwykły, niż 2020. A o tym za chwilkę...

„Klątwa burzy” to jedenasty tom cyklu o Mercedes Thompson i jak dotarliście do niego, to znaczy, że należycie do fenomenalnego grona szczęśliwców, którzy dopingują kojocicy Mercy. Po zapowiedziach z tomu poprzedniego, nastawiona byłam na burzowego jeźdźca, Śmierć we własnej osobie i miałam nadzieję na większą rólkę ulubionej Elizawiety. I z tymi życzeniami, trzeba ostrożnie. 

Pani Briggs ma chyba pod skóra Kojota, bo ładnie wszystko poprzekręcała, co w głowie mi się uroiło na temat tego, co znajdę w tomie jedenastym. Na dzień dobry Mercy poskromiła goblina zabójcę, a gdy już udało się pozbyć się niewygodnego chłystka, to  wraz z Mery Jo bawiła się w chowanego-łapanego z mini kózkami zombie. Mini kózki zombie! Nie można zarzucić pani Briggs braku poczucia humoru i rozbudowanej wyobraźni. A akcja dopiero się rozkręcała. Dziwnym zbiegiem okoliczności pod nieobecność Elizawiety, przypominam, została u Bonaraty fundując mu terapię odwykową od wilkołaczej krwi, pojawiły się nowe wiedźmy i to nie byle jakie. 

One by one, 
two by two, 
the Hardesty witches
are traveling trough.
With a storm of curses,
they call from their tomes;
they will drink your blood
and dine on your bones.

A żeby jeszcze było mało, szykuje się wielkie spotkanie pomiędzy ludźmi a pradawnymi. Jak dla Mercy to za dużo zbiegów okoliczności. Kojocica próbując sprostać nowej roli logistyka imprezy ludzie-pradawni, będzie musiała się zmierzyć z kolejnymi zombiakami, sprzymierzyć się z Wulfem, nie dać się rozerwać bombie, a na końcu dokonać szturmu na bastion wiedźm. A pisałam o smoku... 

Patricia Briggs z tomu na tom coraz bardziej mnie zaskakuje. Pomimo że jej fabuła opiera się zawsze o zasadę my dobrzy-oni źli, to jednak potrafi to tak cudownie kwieciście rozwinąć, okrasić humorem, a na końcu oprószyć trupami, że człowiek żałuje, że sam nie może sięgnąć po topór i z bojowym okrzykiem ruszyć na wroga. Tak w tym tomie pojawią się topory. 

Pisałam, że z życzeniami trzeba ostrożnie. Od tego tomu moim nowym ulubieńcem stał się Wulfe. Dlaczego? No cóż, nie mogę zdradzić wszystkiego, bo nie byłoby zabawy, ale jak pisałam chciałam większą rólkę dla Elizawiety i ją dostałam, to znaczy ona, w tym tomie.

A teraz wyjaśnienie dlaczego rok 2021 też zapowiada się niezwykle. Coś takiego nigdy nie zdarzyłoby się w normalnych czasach. Po przeczytaniu tomu dziesiątego, sięgnęłam po „Klątwę burzy”. Muszę na wstępie nadmienić, że często bardzo intensywnie czytam i przeżywam przygody bohaterów, dlatego często szybko zapominam szczegóły. Po przeczytaniu 1/3, zaczęłam podejrzewać u siebie sklerozę, ewentualnie zaniknięcie szarych komórek, odpowiedzialnych za pamięć, nie rozpoznawałam bowiem bohaterów i jaki znowu most i troll. To było podejrzane, takie wydarzenie, które spowodowało stworzenie wolnej strefy, odcięcie się Marroka od watahy Adama, no nie, to nie możliwe, bym aż tyle zapomniała. A teraz drodzy czytelnicy będziecie mieć większy ubawze mnie, niż briggsowych mini kózek zombie – zapomniałam przeczytać tomu dziewiątego. Od tego momentu obstaję, że z dwojga złego, jakby mnie miało pokarać, to jak w kawale o piciu, wolę Parkinsona od Alzheimera. Pewnie na łożu śmierci sobie tego nie wybaczę.

Tak też spodziewajcie się w niedługim czasie, retrospektywnej recenzji tomu dziewiątego.

Ocena: 10/10