poniedziałek, 30 listopada 2015

"Wybrana" - Naomi Novik


Naomi Novik, wychowywana na polskich bajkach i baśniach, wplata poznanych w nich bohaterów do swojej najnowszej powieści.



Agnieszka kocha swój dom w dolinie, swoją cichą wioskę położoną na peryferiach królestwa Polnii, niedaleko granicy z sąsiednią Rusją. Uwielbia okoliczne lasy i lśniącą błękitną rzekę. Niestety, w pobliżu rozpościera się także złowrogi i tajemniczy Bór, pełen złych mocy i drapieżnych stworów. Mieszkańcy doliny mogą liczyć tylko na to, że żyjący w odosobnieniu czarodziej zwany Smokiem nie dopuści do rozprzestrzeniania się zła. Jego pomoc oparta jest jednak na okropnym warunku - co dziesięć lat zabiera on z doliny jedną siedemnastolatkę, która będzie mu usługiwać w jego wieży.

Zbliża się dzień kolejnego wyboru. Agnieszka jest w grupie kandydatek i martwi się tym, że - zgodnie z przypuszczeniami mieszkańców - Smok zabierze jej przyjaciółkę Kasię, najpiękniejszą i najzdolniejszą z dziewczyn. Czarodziej jednak podejmuje inną decyzję...

[Rebis, 2015]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/259888/wybrana]

AGA:

„Wybraną” Naomi Novik otrzymałam od Pati na urodziny, pomimo tego, że jest to powieść młodzieżowa, od którego to gatunku raczej trzymam się z daleka. Sami jednak przyznajcie, ile książek przeczytaliście, w których bohater ma tak samo na imię jak wy? A „Wybrana” to powieść fantasy zagranicznej autorki.

Na zapowiedź „Wybranej” Naomi Novik zwróciłam uwagę dzięki pięknej okładce Scotta McKowana, przykuła moją uwagę, marketing zadziałał, wysiłki ilustratora nie poszły na marne. Normalnie książki Nami Novik z cyklu Tremeraire nie wzbudzały mojego zainteresowania, tą też bym się nie zaciekawiła, nawet pomimo pięknej ilustracji, gdyby nie fakt, że bohaterką jest moja imienniczka i że reklamowana była jako powieść nawiązująca tematyką do baśni polskich.

„Wybrana” opowiada historię pewnego Boru, Smoka i rzeszy niewinnych dziewcząt poświęcanych na rzecz okiełznania złych mocy. Zabrzmiało, jak wstęp do książki o nekromancji lub co najmniej czarnej magii. Żartuję, nie jest tak ciekawie, tzn. okropnie, w końcu to powieść dla młodzieży. Opowieść rozpoczyna się, gdy zgodnie z tradycją Smok, choć niezgodnie z tradycją nie jest łuskowatym gadem ziejącym ogniem, tylko czarodziejem zamieszkującym wieżę na skraju Boru, wybiera z Dwiernika, pobliskiej wioski, młodą dziewczynę na swoją towarzyszkę. Nadal należy pamiętać, że to powieść dla młodzieży. Wszyscy przekonani są, że wybranką zostanie piękna i powabna, przygotowywana do tej roli od urodzenia, Kasia. Jednak Smok wszystkich zaskakuje i wybiera ciapowatą i nierozgarniętą Agnieszkę. Początki współpracy czarodzieja z wybranką, nie mylić z oblubienicą, są dość ciężkie, Smok, pomimo że jest człowiekiem, zachowuje się, jak gruboskórny, łuskowaty gad ziejący ogniem, wydając polecenia, ale niczego nie tłumacząc, a Agnieszka z braku jakichkolwiek wyjaśnień, miota się w roli, w której nigdy nie chciała być obsadzona. W trakcie, gdy bohaterowie próbują się pozabijać, pojawiają się w wieży nowe dramatis personae; Książe Marek oraz matka Kasi. Do akcji wkracza Bór, który stara się zagarnąć dla siebie coraz większy teren. Agnieszka i Smok muszą stawić czoła zamachowi stanu, bezkrólewiu, inwazji Boru, roszczeń Księcia Marka, a nawet uratować Polnię przed zakusami Rusji.

Autorka w wywiadzie (http://www.naominovik.com/2015/07/ask-naomi-tell-us-more-about-the-uprooted-polish-fairy-tale/) i w podziękowaniach wspomniała, że inspiracją do napisania książki były jej wspomnienia z dzieciństwa, związane z matką, która czytała jej baśnie Natalii Gałczyńskiej „O wróżkach i czarodziejach”. Jedna z baśni pt. „Agnieszka – Skrawek nieba” zainspirowała Naomi Novik do napisania właśnie „Wybranej”. Polski odbiorca jednak nie odnajdzie poza nazewnictwem żadnych powiązań z Polską, bowiem baśnie, którymi inspirowała się autorka, są tak naprawdę francuskimi baśniami ludowymi. Czytelnicy, którzy spodziewaliby się nawiązań do kwiatu paproci, siedmiu śpiących rycerzy, czy smoka wawelskiego, mocno się rozczarują. Nie będę jednak zbytnim malkontentem, bo nawet tak luźne nawiązania do polskości u autorów zagranicznych, cieszą. Sama powieść przypomina po trosze książki wschodnich autorek, takich jak Gromyko, Izmajłowa, czy Ruda, jednak nie zawiera tego najważniejszego, swobodnego, niewymuszonego humoru. Historia Agnieszki i Smoka porywa, jest lekka w odbiorze, fabuła rozwija się dynamicznie, a czasem nawet zaskakuje. Agnieszka jest bardzo podobna do bohaterek zza wschodniej granicy; impulsywna, przekonana o tym, że świat jest biało-czarny, pełna idei i ukrytych, nierozwiniętych jeszcze talentów oraz wiary w słuszność wyłącznie swoich przekonań. W „Wybranej”, gdyby nie traktować jej jedynie jako lekkiej i przyjemnej powieści, można by odnaleźć wiele problemów, z którymi młodzież się spotyka w czasie dorastania. Agnieszka, jako młoda dziewczyna, zostaje rzucona na głęboką wodę i oddana pod opiekę Smokowi, musi nauczyć się żyć w nowym dla niej otoczeniu, sprostać dorosłym obowiązkom, rozpocząć trudną naukę czarowania, jednocześnie dręczy ją tęsknota za rodzinnym domem, często musi podejmować decyzje kierując się rozumem, a nie impulsywnym uczuciom (nie to, żeby jej to wychodziło), a przez cały czas buntuje się przeciwko autorytetom. „Wybrana” wydaje się być dobrze skonstruowaną, ciekawą powieścią. Pomimo, że fabuła rozwija się we względnie standardowy sposób w mniej więcej znanym kierunku, to koncepcja Boru, tym czym okazuje się on być, jest zaskakująca, oryginalna i okrutna, wzorująca na mrocznych i okrutnych baśniach.

Na koniec podsumowując; „Wybrana” Naomi Novik to po prostu dobrze napisana powieść fantasy dla młodzieży doprawiona szczyptą polskości. Dorosły czytelnik zadowoli się po prostu jej lekką formą i zwięzłą fabułą.


  • A book that was originally written in a different language
  • A book by an author you have never read before
  • A book with magic
  • A book with one word title
  • A book by female author
  • A book with nonhuman character
  • A book published this year
  • A book with more than 500 pages



Ocena: 8/10
Przesłanie: "Dobry marketing nie jest zły." :)




środa, 28 października 2015

"Diuna" - Frank Herbert

Specjalna edycja z opracowaniem graficznym autorstwa Wojciecha Siudmaka. Arrakis, zwana Diuną, to jedyne we wszechświecie źródło melanżu - substancji przedłużającej życie, umożliwiającej odbywanie podróży kosmicznych i przewidywanie przyszłości. Z rozkazu Padyszacha Imperatora Szaddama IV rządzący Diuną Harkonnenowie opuszczają swe największe źródło dochodów. Planetę otrzymują w lenno Atrydzi, ich zaciekli wrogowie. Zwycięstwo księcia Leto Atrydy jest jednak pozorne. Przejęcie planety ukartowano. W odpowiedzi na atak połączonych sił Imperium i Harkonnenów dziedzic rodu Atrydów, Paul - końcowe niemal ogniwo planu eugenicznego Bene Gesserit - staje na czele rdzennych mieszkańców Diuny i wyciąga rękę po imperialny tron.

[Dom Wydawniczy Rebis, 2011]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/37752/diuna]


AGA:

Najtrudniej mierzyć się z legendą, zawsze jest niebezpieczeństwo, że albo czytający poniesie klęskę, gdy książka jest zbyt trudna, albo książka poniesie klęskę, nie sprostawszy własnemu mitowi. „Diuna” Franka Herberta należy już od kilku dziesięcioleci do klasyki literatury fantastycznej, doczekała się kilku adaptacji filmowych i rzeszy fanów. W moim domu „Diuna” stała na półce odkąd pamiętam, a na filmie Davida Lyncha zostałam wychowana. Nigdy jednak nie podeszłam do tej pozycji, uważając, że muszę do niej dorosnąć, mając w pamięci zakręconą i psychodeliczną adaptację filmową, uważałam, że nie będzie to łatwa lektura. Najgorzej jest zostać negatywnie zaskoczonym.

„Diuna” Franka Herberta początkowo drukowana była w czasopiśmie „Analog Science Fact and Fiction” w latach 1963-65, po czym doczekała się edycji książkowej, podbijając serca czytelników i zdobywając w 1965 roku Nagrodę Nebula i rok później Hugo. W 1984 roku na ekrany kin wszedł film Lyncha, który również stał się kultowy. Zarówno książka, jak i film są obowiązkową pozycją dla miłośników fantastyki.

Sięgając po „Diunę” pokładałam w tej powieści wielkie nadzieje na świetną lekturę, byłam przekonana, że będzie ona podobna do książek Dana Simmonsa, że będzie wymagającą lekturą. O zgrozo, porażka jest tak wielka, jak wielka jest legenda pustynnej epopei. Nie ma potrzeby szczegółowo omawiać fabuły, którą każdy szanujący się fan fantastyki w jakimś stopniu zna. W powieści autor ukazuje przełomową chwilę jednego domu z Wysokich Rodów – Atrydów, który uwikłany w polityczno-ekonomiczną rozrywkę pomiędzy Impreatorem, Harkonennami i Gildią Kosmiczną, przejmuje nowe lenno – Arrakis, i stara się ugruntować swoją władzę. Na pustynną planetę przybywa książę Leto I, jego konkubina lady Jessika i ich syn Paul. A Arrakis okazuję się dość kłopotliwym lennem, na którym każdy chciałby położyć swoją rękę ze względu na endemiczny surowiec zwany przyprawą. Jednak pustynna planeta dba zazdrośnie o swoje skrzętnie skrywane tajemnice, które dopiero uciekający przed krwawą eksterminacją swojej rodziny, Paul Atryda, zacznie je odkrywać; zawiąże sojusz z autochtoniczną ludnością - Fremenami, a także wykorzysta swoje nieprzeciętne zdolności, by odebrać Harkonennom protektorat nad Arrakis.

Przed przeczytaniem powieści znałam film Davida Lyncha, co wpłynęło zdecydowanie na odbiór lektury. Niebagatelny jest też fakt, że Frank Herbert nie zaskoczył mnie niczym, a przecież zazwyczaj film okazuje się skrótem powieści. Dlatego też po raz pierwszy, z przykrością muszę stwierdzić, że film okazał się lepszy od książki. David Lynch, jako scenarzysta i reżyser wykonał kawał dobrej roboty, ująwszy wszystko, co najważniejsze w „Diunie”, omijając umiejętnie wszystkie przydługie fragmenty. A wodolejstwa się trochę u Herberta znajdzie; nieustanne majaczenia i rozterki Paula, czy analizy i wewnętrzne monologi Jessiki. Co więcej reżyser nadał głębszego znaczenia całemu obrazowi, przedstawiając osobę Paula-Mesjasza w sposób oszczędny, ale treściwy, co w książce okazało się po prostu słowotokiem bez znaczenia. „Diuna” owszem urzekła mnie swoim bezwodnym ekosystemem, wielkimi ergami, podziemnymi wodnymi zbiornikami i wielkim marzeniem Fremenów w przeistoczenie planety w bardziej zdatny do życia świat. Powieść napisana jest bardzo lekkim piórem, a intrygi i polityczne machinacje wciągają. Ale... tak, zawsze musi być ale... Frank Herbert nie miał zdecydowanie talentu do pisania dialogów, które są bezsensowne i często sztywne jak koci ogon. Postać księcia Leto I mogłaby być wzorcem dla Neda Starka George'a R. R. Martina, jakby szlachetność, honor i prawość miały zawsze być gwoździem do trumny polityka. Najbardziej jednak irytujące okazały się wewnętrzne monologi lady Jessiki i Paula Atrydy, który trąciły mierną autoanalizą. Niekonsekwentnie też został ukazany dar widzenia przyszłości Paula, który ze względu na wygodę pisarską, raz widział wszystko, raz nie widział niczego, raz zachowywał się jak apodyktyczny jasnowidzący przywódca, a raz jak zasmarkany nastolatek. Niestety cała prezentacja mistycyzmu Kwisatz Haderach okazała się niespójnym tworem, a mam niestety obsesyjną alergię na wykorzystywanie przez pisarzy religii, mesjanizmu, magii i nadprzyrodzonych talentów, do zapychania niespójności i braku pomysłu. Nie znoszę paladynów takich jak Paul Atryda, gdzie ze względu na manierę, wszystko się im udaje, zawsze są postrzegani jako nadludzie, a trupy się ścielą wokół nich, a oni jakby nic idą do przodu, bo przecież działa na nich wyższa konieczność.

„Diuna” Franka Herberta rozbiła się o własny mit, a raczej o świetny film Lyncha. Powieść napisana jest lekko, fabuła jest interesująca, ale jednak jest to wyłącznie lekka space operka. Zapewne moja mocno subiektywna opinia nie byłaby tak krytyczna, gdyby nie przewartościowanie tej książki. Spodziewałam się poziomu literackiego Dana Simmonsa, a dostałam w zamian lekką space operkę. A powinnam wyczuć pismo nosem w momencie, gdy Pati wyraziła swoją pozytywną opinię na jej temat. Tak, Pati jest swoistego rodzaju miernikiem-wyznacznikiem dla mojego doboru lektury; zawsze sięgać po książki, które ona nie trawi.

  • A book that was originally written in a different language.
  • A book you own but have never read.
  • A book at the bootom of your to-read list.
  • A book with one word title.
  • A book that become a movie.
  • A book with more than 500 pages.


Ocena: 6/10

Przesłanie: Za Sztaudyngerem: 
"Czasem, gdy runie piedestał, 
Widać, że nikt na nim nie stał.”

czwartek, 15 października 2015

"Nakręcana dziewczyna. Pompa numer sześć" - Paolo Bacigalupi


„Nakręcana Dziewczyna”

Zdobywczyni HUGO, NEBULA, LOCUS 2010

To najbardziej oczekiwana powieść fantastyczna roku. Bacigalupi czerpie pomysły ze swoich wielokrotnie nagradzanych opowiadań i je rozwija, badając je głębiej i dokładniej niż dotąd. Wyniki są imponujące. Już nigdy nie da się patrzeć na przyszłość tak samo, jak przedtem.
C. C. Finlay, autor serii “Traitor to the Crown”.

“Pompa numer sześć”

Debiut Paolo Bacigalupiego – ten zbiór opowiadań pokazuje siłę i zasięg opowiadania fantastycznego. Sednem twórczości Paolo jest krytyka społeczna, polityczna przypowieść i dyskurs ekologiczny. Każde z zawartych tu opowiadań ostrzega i jednocześnie zachwyca się tragikomedią ludzkich przeżyć. Utwory Paolo ukazywały się już w różnych dorocznych antologiach, były nominowane do Nebuli i Hugo oraz zdobywały nagrodę Theodore Sturgeona za najlepsze opowiadanie fantastyczne.
„Nie cierpię go. Pojawia się znikąd, pisze jak szalony anioł, zgarnia nagrody i wytrąca nas, starych wyjadaczy, z równowagi opowieściami o czymś, co jeszcze nie przyszło nam do głowy. (Na przykład ten głupi biopies!). A do tego jest młody i przystojny. Dobrze, że chociaż nazwisko ma nie do wymówienia.”

Terry Bisson, autor “Numbers Don’t Lie” i “Greetings”

Paolo Bacigalupi to najlepszy autor opowiadań, jaki pojawił się w ciągu ostatniego dziesięciolecia. To Ted Chiang nowego milenium. W niezapomniany sposób potrafi połączyć piękny styl, wstrząsające obrazowanie i szokujące pomysły.

Robert J. Sawyer, laureat Hugo za powieść „Hominidzi”

Te opowiadania, drapieżne, inteligentne i precyzyjnie odmalowane, zaliczają się do moich ulubionych „okrutnych historii” i dydaktycznych przypowieści XXI wieku. Paolo Bacigalupi ewidentnie jest piątym jeźdźcem Apokalipsy, no wiecie, tym, co w wolnym czasie pisuje fantastykę.

Kelly Link, autorka „Magii dla początkujących”.

[Wydawnictwo Mag, 2011]

AGA:

Napisanie recenzji książki Paolo Bacigulapiego pt. „Nakręcana dziewczyna. Pompa numer sześć” przychodzi mi z wielkim trudem, prawie tak dużym, jak sięgnięcie po nią. To ociąganie się nie jest wynikiem niechęci, czy oporu względem reprezentowanego przez pisarza nurtu science fiction, ale ze względu na swą wielkość, dosłowną i przenośną. Ten dwupak z Uczty Wyobraźni zebrał dotychczas tak wiele nagród i doskonałych recenzji, że wiedziałam, że potrzebuję właściwego momentu, by spokojnie siąść, i nie z doskoku, zapoznać się z twórczością tego autora. I tak minęły cztery długie lata. Jednak warto było poczekać i nacieszyć się nią do woli. Natomiast pisanie recenzji jest dość trudne, bo Paolo Bacigulapiego świat albo się od razu pokocha, albo nigdy się go nie zrozumie i znienawidzi, dlatego ci pierwsi recenzji nie będą potrzebowali, a ci drudzy nie zgodzą się z moim zdaniem nigdy. Zawsze jednak pozostają ci niezdecydowani.

„Nakręcana dziewczyna” to zbiór dziesięciu opowiadań i jedną krótką formą literacką, który zebrał wiele nominacji i nagród, w tym między innymi Nagrodę Locusa za najlepszy zbiór opowiadań. Większość tekstów trzyma dość równy poziom, oczywiście niektóre widać, że są bardziej dopracowane, inne mniej, ale jak na zbiór, jest całkiem nieźle, no może z jednym wyjątkiem, ale o tym później, a zacznę od tych zdecydowanie najlepszych.

Światy Paolo Bacigulapiego to zdecydowanie daleka, choć może nie zastraszająco odległa, przyszłość, w której wspólnym mianownikiem są problemy związane z ekologiczną apokalipsą lub z technologicznym Armageddonem. Zagadnień poruszanych w opowiadaniach jest tak wiele, że ciężko je wszystkie tak naprawdę wymienić. Niektóre z nich nawiązują do poruszanych już wcześniej przez innych pisarzy zagadnień związanych z techno-zachwytem. Tak na przykład opowiadanie „Kieszeń pełna dharmy” (Pocketful of Dharma , 1999) sentymentalnie nawiązuje do powieści Williama Gibsona i jego pomysłów wykorzystania nowych technologii do przenoszenia różnych danych. Zaskakujące jest jednak u Bacigulapiego to, CO jest zawarte w małej elektronicznej kostce pamięci. Pomysł na przenoszenie osobowości-duszy człowieka w kostce pamięci, implikuje zaskakujące problemy natury zarówno etycznej, jak i religijnej. Inne opowiadanie „Pompa numer sześć” (Pump Six, 2008), pewnie przypadkowo, ale jednak skojarzyło mi się z niedawno czytanym „Przedrzeźniaczem” Waltera Tevisa, w którym ludzie przez i dzięki robotom, zapomnieli wiele rzeczy i umiejętności, a tutaj ludzkość degeneruje intelektualnie w wyniku zbyt doskonałej technologii, która tak długo się nie psuła, aż wszyscy zdolni inżynieryjnie wymarli. „Fletka” (The Fluted Girl , 2003), trochę idiotyczne opowiadanie, którego pomysł mógłby zostać inaczej opracowany, o kobietach-instrumentach, traktuje o nieograniczonych możliwościach genetyki, która wykorzystywana jest ku uciesze dystyngowanej i „szlachetnej” gawiedzi, tworząc nowy rodzaj niewolnictwa genetycznego. Historia Lidii stworzonej, by cieszyć i zabawiać publiczność, przypomina, co prawda baśniowe opowiadanie Catherynne Valente „Subtelną architekturę”, gdzie dziecko również stworzono ze słodyczy ku uciesze królewskiej pary. Bacigalupi podejmuje też problem przeludnienia, choć z całkiem innej perspektywy niż inni autorzy, w „Regulatorze” (Pop Squad , 2006), gdzie problemem populacyjnym staje się długowieczność, czy w „Paszo” (The Pasho, 2004), ukazano, podobnie jak w cyklu opowiadań Mike'a Resnicka „Kirynyaga”, nierozwiązywalny dylemat pomiędzy zachowaniem własnej kultury, nawet kosztem gorszych warunków życiowych, a globalizacją i postępem technologicznym, często ratującym życiem. Te opowiadania ewidentnie nawiązywały według mnie do wielu tematów i problematyki wcześniej już podejmowanej przez innych autorów science fiction, jednak nie znaczy to, że stanowią one przysłowiowy „odgrzewany kotlet”. Nie, Bacigalupi umiejętnie odświeża w kółko przewijające się kwestie w literaturze, nadając im ciekawy koloryt, podkręca każde opowiadanie poprzez inny punkt widzenia lub spostrzeżenia. Poza tymi opowieściami jest też kilka całkowicie świeżych, które można by nazwać eko-punkiem. „Kaloriarz” (The Calorie Man, 2005), „Łowca tamaryszków” (The Tamarisk Hunter, 2011), „Ludzie piasku i popiołu” (The People of Sand and Slag, 2004), to dystopie ekologiczne ukazujące efekt zanieczyszczenia środowiska, deficytu wodnego, genetycznie modyfikowanej żywności, monokultur, załamania się łańcuchów dostaw, czy wyczerpania surowców. W nich ukazuje się w pełni troska i aktualność problemów, z którymi możemy się w przyszłości zmierzyć. Na koniec autor poruszył również problemy migracji w „Człowieku z żółtą kartą” (Yellow Card Man, 2006), a także monopolu farmaceutycznego w „Maleńkich ofiarach” (Small Offerings, 2007). Na tym tle bardzo wizjonerskich i wrażliwych pod względem kondycji człowieczej i środowiskowej opowiadań, „Miękki” (Softer, 2007), najgorszy ze wszystkich utwór, wydaje się być całkowicie nie na miejscu, odstaje on od reszty zarówno poziomem, jak i podejmowaną tematyką zbrodni.

W opowiadaniach Bacigulapi mógł skupić się przede wszystkim na koncepcie, takimi między innymi jak: biopies ukazujący odhumanizowanego człowieka; czy spektakularny wynalazek bioinżynieryjny w postaci robaków symbiotycznych, który likwiduje problem wyżywienia ludzkości, jednocześnie doprowadzający do likwidacji słabszych gatunków, jako zbyt kosztownych elementów sieci życia; albo płody dziecięce jako filtry odtruwające organizm matki. Najszersze jednak spektrum twórczych możliwości rozwinął autor w „Nakręcanej dziewczynie” (The Windup Girl, 2009), będącej rozszerzeniem i kontynuacją opowiadania „Człowiek z żółtą kartą”.

Tajlandia, Bangkok, izolujące się gospodarczo państwo, walczące o niezależność i samowystarczalność. Na północy Tajlandię gnębią wszelakiego rodzaju zarazy dziesiątkujące roślinność, a na południu, w Bangkoku, ludzie starają się bronić przed wdzierającym się oceanem i zgubnym wpływem pasatów. Na tym tle odwiecznej walki człowieka o przeżycie, działają jeszcze inne siły – polityczne i ekonomiczne; cudzoziemcy, zwani pejoratywnie farangami, próbują otworzyć rynek tajlandzki na firmy kaloryczne i inne „dobra” Zachodu, a Ministerstwo Środowiska ściera się w walce o wpływy z Ministerstwem Handlu. Na tle wielkich ruchów historycznych pojedyncze jednostki próbują znaleźć dla siebie niszę, dążą do własnych celów i starają się przetrwać; Hock Seng, tytułowy człowiek z żółtą kartą, uciekinier z Malezji, pragnie ponownie stać się armatorem i odbudować swoją firmę handlową, Anderson Lake, próbuje wytropić źródło nieskażonej żywności i nielegalnego genhakera, Emiko, nakręcanka, marzy o podróży w głąb dżungli do wioski Nowych Ludzi (genetycznie wyhodowanych), a Jaidee, dowódca białych koszul, próbuje utrzymać zarazę cudzoziemską i epidemie biologiczną z dala od miasta. Bacigalupi przedstawił Bangkok jako tykającą bombę ekologiczną, ekonomiczną i polityczną, gdzie świat przyszłości gnębiony jest przez firmy kaloryczne, zarazy, epidemie, technologiczne wynaturzenia, głód, biedę, niedostatek energii, genhakerów i siły przyrody. Jest to powieść prezentująca jeden z możliwych scenariuszy przyszłości, będącej konsekwencją aktualnego działania człowieka na polu zarówno ekologicznym, przemysłowym, jak i ekonomicznym.

Wizje Paolo Bacigulapiego dotyczące ewentualnego rozwoju technologii, genetyki, przemysłu i handlu są odrażająco niepokojące. Jego opowiadania, jak i powieść, prezentują niewielki wycinek zagrożeń, jakie niesie niekontrolowana i nieprzemyślana działalność człowieka. Sam autor stwierdził w wywiadzie (1), że zachłysnęliśmy się możliwościami technologicznymi, że nie lubimy zastanawiać się nad ewentualnymi, długofalowymi skutkami naszych poczynań, bo to nas unieszczęśliwia. W swoich opowiadaniach stara się ukazać fantastyczne rozwiązania technologiczne, jak na przykład robaki symbiotyczne, które pozwalają człowiekowi konsumować wszystko, które rozwiązują wiele problemów, np. kwestię głodu, ale nie koniecznie mogą być w rzeczywistości tym do czego dążymy. Dochodzi do wniosku, że technologia nie jest równoznaczna z mądrością, nie zapewnia jej. Zastanawia się, czy my, jako ludzie jesteśmy mądrzy? Czy będziemy mądrzy? A jeśli tak, to JAK będziemy mądrzy? Piętnuje naszą rzeczywistość, nasze uwielbienie dla gadżetów, dla techno-zabawek, nasz styl życia „szybko - i – prosto”, bez zastanowienia i refleksji. Dystopia Bacigulapiego dostarcza znacznie więcej intensywnych doznań niż, jakakolwiek inna powieść, świat wykreowany jest odpychający, zatrważający, a jednocześnie fascynuje swoimi spekulacjami i potencjalnością.

Opowiadania, jak i powieść napisane są bardzo dobrze, wsparte wiedzą i doświadczeniemautora, zdobytym podczas wielokrotnych pobytów w Azji. Jego wizje przyszłości są zatrważająco możliwe i ukazują nasze aktualnymi działanie, lekkomyślne postępowanie i niefrasobliwe wykorzystywanie nowinek technologicznych i zasobów, w bardzo krytyczny i przejrzysty sposób.

Paolo Bacigalupiego wpisuję na listę moich ulubionych pisarzy. Mam nadzieję, że nadal będzie trzymał tak wysoki poziom, choć życzę mu, aby spróbował również tematyki odmiennej od dystopii ekologicznej. Z pewnością sięgnę po jego najnowszą powieść „Wodny nóż” (premiera 16 października 2015), która wydaje się rozwinięciem opowiadania pt. „Łowca tamaryszków”.

(1) http://grist.org/article/bacigalupi/

Polecam stronę autora:

i wywiady:

  • A book that was originally written in a different language.
  • A book you own but have never read.
  • A book by an author you have never read before.
  • A book set in the future.
  • A book at the bootom ofyour to-read list.
  • A popular's author first book.
  • A book set in different country.
  • A book of short stories.
  • A book with a number in the title.
  • A book with more than 500 pages.


Ocena: 10/10
Przesłanie: „Technologia nie gwarantuje mądrości.”


wtorek, 6 października 2015

"Trawa" - Sheri S. Tepper


Wiele pokoleń temu ludzie uciekli na kosmiczną anomalię zwaną Trawą. Jednakże, zanim tam przybyli, inny gatunek uznał planetę za swój dom i zbudował na niej swoją kulturę... Teraz śmiercionośna zaraza rozprzestrzenia się pośród gwiazd, nie omijając żadnego świata poza Trawą. Okazuje się, że za tajemnicą odporności planety kryje się prawda tak wstrząsająca, że może oznaczać koniec wszelkiego życia.

„Sheri S. Tepper podejmuje umysłowe ryzyko, które stanowi siłę napędową science fiction i każdego gatunku literackiej fikcji”.                                                                                                                                             - Ursula K. Le Guin

„Tepper to mądra i subtelna artystka. Udają się jej rzeczy, których inni pisarze nawet nie powinni próbować”.
                                                                                                                                                      - Washington Post

[Wydawnictwo Mag, 2015]
[Okładka i opis: http://www.mag.com.pl/ksiazka/189]

AGA:

„Trawa” Sheri S. Tepper to druga po „Przedrzeźniaczu” przeczytana przeze mnie książka z serii Artefakty i tak samo jak powieść Tevisa, odebrana została przeze mnie pozytywnie. Powieść Sheri S. Tepper została wydana w 1989 roku przez amerykańskie wydawnictwo Doubleday, w 1990 roku została nominowana do nagród Hugo i Nebuli, a w 2002 roku uwzględniona została w SF Masterworks, serii wydawniczej zawierającej najlepsze książki science fiction wydane po 1950 roku. Seria ta zapoczątkowana w 1999 roku „Wieczną wojną” Joe Haldemana jest nadal kontynuowana przez Wydawnictwo Victor Gollancz, ostatnim tytułem z 2015 roku jest braci Strugackich „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”. W Polsce w ostatnich latach podobne przedsięwzięcie podjęło najpierw w 2006 roku Wydawnictwo Solaris serią Klasyka Science Fiction, a teraz Wydawnictwo Mag serią Artefakty. Czy klasyczna literatura science fiction może być nadal aktualna?

W jednym z wywiadów autorka stwierdziła, że "In my reviews, I'm accused of being a writer who preaches. Actually, I'm a preacher who writes!"(1) - "W moich recenzjach, jestem oskarżona o bycie pisarzem, który głosi. Właściwie jestem kaznodzieją, który pisze!". Czy rzeczywiście powieść Sheri S. Tepper jest dydaktyczna?

W świecie wykreowanym przez pisarkę ludzkość rozpleniła się po całym dostępnym wszechświecie, uciekając z przeludnionej Terry. Człowiek zasiedlił wiele planet, mniej lub bardziej przyjaznych, jednak nie uciekł przed problemami. Na planetach niestety panoszą się dwie zarazy, jedną z nich jest Świętość, instytucja o charakterze religijnym, oraz prawdziwa zaraza, dziesiątkująca potajemnie ludzkość. Jedyną kolonią ludzką wolną zarówno od protektoratu Świętości, jak i zarazy, jest Trawa, planeta słabo zaludniona, pokryta różnobarwnymi trawami, na której pielęgnuje się, przynajmniej z pozoru, dawne tradycje szlachecko-łowieckie. Na ten odległy świat zostaje oddelegowana rodzina Yrarierów; Roderigo, Marjorie, Anthony i Stella, celem odkrycia lekarstwa na zarazę. Rodzina zostaje wysłana na Trawę, gdzie musi zmierzyć się nie tylko z ksenofobią szlachty, ale także z dziwnymi stworzeniami o hipnotycznych zdolnościach, własnymi kłopotliwymi i trudnymi rodzinnymi relacjami, a ponad wszystko z czasem, który działa na korzyść zarazy, a także terrorystycznego ugrupowania Pleśń, dążącego do eksterminacji rasy ludzkiej.

Podchodząc do książek napisanych w innych czasach, innej sytuacji społecznej czy historycznej zawsze próbuję dowiedzieć się więcej o autorze. Owszem pozostaje część integralna książki, która trafi do większości czytelników, jednak wiele aspektów może zostać niezauważonych, pominiętych, niezrozumianych lub strywializowanych. Na pierwszy plan początkowo wysuwa się w powieści tajemnica Trawy, na której nigdy nie pojawiła się dziwna choroba; jest to planeta o niespotykanym, aczkolwiek dość ubogim, ekosystemie składającym się głównie z różnogatunkowych traw, roślinożernych zwierząt i potencjalnie inteligentnych istot; rzekotek, ogarów, hippae i lisów, a w tle majaczy jeszcze stara tajemnica starożytnych Arbaiów, ludu, który zamieszkiwał kiedyś Trawę i inne planety, a który wyginął w tajemniczych okolicznościach. W dalszej części książki punkt ciężkości, jakby się lekko przesuwa, w stronę społecznych i obyczajowych problemów, na które natyka się rodzina Yrarierów. Zdobycie jakichkolwiek informacji na temat odmienności planety utrudnia Marjorie i Roderigo system kastowy, jaki zastają na Trawie. Rodziny bonów odizolowane, ksenofobiczne, wrogo nastawione do Świętości, kultywujące tradycje Polowań, niechętnie przyjmują do swojej przestrzeni towarzyskiej rodzinę ambasadora, bardzo oszczędnie udzielają wyjaśnień na nurtujące ich pytania. Na szczęście poza posiadłościami szlacheckimi istnieją jeszcze: Zieloni Bracia, zdyskredytowani członkowie świętości, zesłani do trawiańskiego zakonu lub na wykopaliska Arbaiów, a także zwykli ludzie, pracujący i handlujący, rzemieślnicy i kupcy, którzy zasiedlają Wspólnotę. Dodatkowym utrudnieniem, który zapewne dla większości czytelników będzie największym mankamentem powieści, są bezustanne nieporozumienia małżeńskie Marjorie i Roderiga, które znamionują rozpad ich rodziny, a którym pisarka poświęca dość sporo przestrzeni literackiej.

Prawdę powiedziawszy, gdyby oprzeć się wyłącznie na tym powierzchownym odbiorze lektury można by uznać, że jest to powieść obyczajowa z elementami thrillera, lekko traktującej, a akurat to dość aktualny temat, o fundamentalnym wpływie ruchów religijnych na społeczeństwa. Gdyby dalej się nie zagłębiać, to nawet można by uznać, że jest to przegadana powieść o rozterkach małżeńskich w dość egzotycznym, monochromatycznym i wydumanym świecie traw i inteligentnych, choć lekko perwersyjnych zwierząt.

Oczywiście każdy ma prawo zatrzymać się na dowolnym poziomie interpretacji.

Chciałabym wrócić do stwierdzenia, że czytając książki z innej, nawet dość nieodległej, epoki, należy zaznajomić się przynajmniej z osobą autora. A w przypadku Sheri S. Tepper jest to dość ważne. Jak sama wspomniała w wywiadzie (2) to, co rozważała w swoich powieściach, wpływało następnie na jej życie. Należała ona bowiem do dwóch organizacji CARE (3) (Cooperative for Assistance and Relief Everywhere), organizacji humanitarnej, a także do Planned Parenthood (4), amerykańskiej organizacji non-profit działającej na rzecz praw reprodukcyjnych. Poglądy i idee popierane przez pisarkę znalazły swoje odbicie w postaci Marjorie, silnej, aczkolwiek rozdartej wewnętrznie, kobiety, która poświęca się dobroczynności i dba o kontrolę urodzeń w najuboższych i najmniej uświadomionych grupach społecznych. Jest to jednak dość kontrowersyjne podejście do kontroli urodzeń, ponieważ dotyczy wyłącznie biedoty, którą się kontroluje zamiast edukuje. Zresztą był to zarzut względem organizacji Planned Parenthood, która skupiła się na działalności kontroli narodzin głównie w dzielnicach zamieszkanych przez biedotę afroamerykańską, nie wspominając o „Projekcie Murzyn” Margaret Sanger. A jednak u Tepper można odnaleźć właśnie ten problem kontrolowania płodności i narodzin u gorszej „rasy” Nielegalnych. Jednak jest to marginalny problem podejmowany przez autorkę. Wydaje się, że dominującym problemem, z którym próbowała się zmierzyć pisarka, było miejsce kobiety w społeczeństwie. Początkowo Marjorie Yrarier jest bohaterką dość stłamszoną, która jak sama stwierdza jest „nieuleczalnie sumienna” i obowiązkowa, zarówno wobec przewodnika duchowego księdza Sandovala, jak i wobec męża. Jako żona została sprowadzona do roli ofiary i człowieka drugiej kategorii. Dzięki przybyciu na Trawę i postawionemu przed nią zadania, powoli odnajduję siebie oraz znajduje stabilność psychiczną, staje się niezależna i silniejsza. Stopniowe odnajdywanie siebie poprzez kontakt z przyrodą i nawiązywanie relacji z innymi istotami inteligentnymi, a taki sposób przedstawienia ewolucji roli kobiety w całej powieści, spowodował, że Sheri S. Tepper zaczęto nazywać ekofeministką. W feminizmie stroną pokrzywdzoną jest kobieta, a w ekofeminizmie – przyroda, jako poszerzona strefa kobiecości. Nad jednym i drugim mężczyźni chcą sprawować władzę, dominować, kontrolować, oba podmioty traktowane są jak towar i czyjaś własność, którą można handlować oraz ją eksploatować (5). Co więcej autorka krytykuje imperializm i rasizm Świętości, antropocentryzm i podział na klasy, wykpiwając ułomność bonów względem mieszkańców Wspólnoty. Wspólnota, wioska nadrzewna Arbaiów, czy nawet posiadłości bonów, są niczym innym jak, głoszoną przez ekofeministów i niektórych antropologów, najzdrowszą i najstabilniejszą formą współżycia społecznego w postaci niewielkich wspólnot, zorganizowanych wokoło eko-wiosek. I na sam koniec idea powrotu do dzikości, jako jedynej drogi do poznania natury kobiety, a czymże innym jest asymilowanie się Marjorie z lisami.

Wydaje się, że Sheri S. Tepper była wielką głosicielką ekofeministycznych idei, broniących niezależności kobiet, przeciwniczką jakiegokolwiek ucisku, zwolenniczką kontroli urodzeń i dobroczynności. Rzeczywiście, gdyby tak podejść do tej lektury, to w swoim wydźwięku, jest dość parenetyczna, choć ten kaznodziejski ton nie jest, poza końcowym motywem listu (och, mogła sobie to podsumowanie autorka darować), aż tak ordynarnie oczywisty.

„Trawa” Sheri S. Tepper jest nieocenioną skarbnicą, dla mnie całkowicie dotąd nieznanych, idei ekofeministycznych. Jest także tajemniczą opowieścią o niespotykanych nigdzie indziej istotach, a także pięknie napisaną historią o odnajdywaniu własnej tożsamości. Jednego pisarce nie można odmówić, a mianowicie hipnotycznego stylu pisania, który wciąga i ciekawi nawet pomimo drobnego emocjonalnego gadulstwa i ekscentrycznego pomysłu na obce inteligentne rasy.


(1) http://www.strangehorizons.com/2008/20080721/szpatura-a.shtml
(2) http://www.strangehorizons.com/2008/20080721/szpatura-a.shtml
(3) CARE - międzynarodowa organizacja pozarządowa, założona w 1945 r., zajmująca się dostarczaniem pomocy humanitarnej i wspieraniem długoterminowych projektów rozwojowych, przede wszystkim w krajach trzeciego świata. Jest to jedna z najstarszych i największych organizacji humanitarnych, zajmujących się walką ze światowym ubóstwem. W 2013 r. CARE działała w 87 krajach, angażując się w 927 projektów i obejmując pomocą 97 milionów ludzi.
(4) Planned Parenthood Federation of America -jej celem jest propagowanie świadomego rodzicielstwa, kompleksowej edukacji seksualnej, szerokiego dostępu do legalnej antykoncepcji i aborcji, walki z chorobami przenoszonymi drogą płciową oraz szerzenie, w ramach posiadanych środków, podstawowej opieki medycznej na całym świecie, szczególnie w ubogich krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej. Organizacja jest również operatorem jednej z największych sieci klinik oferujących zabiegi związane z aborcją, antykoncepcją oraz diagnostyką chorób wenerycznych.
(5) Marta Lelek. Feministyczne podejście do ekofeminizmu. „Dzikie życie”, wrzesień 1998. Pracownia na rzecz Wszystkich Istot.

  • A book published this year.
  • A book with nonhuman character.
  • A book  by female author.
  • A mystery or thiller.
  • A book with one word title.
  • A book set in the future.
  • A book by an author you have never read before.
  • A book that was originally written in a different language.

Przesłanie książki: "Ekofeminizm, trend minionych dni".
Ocena: 8/10

środa, 2 września 2015

„Nadciąga burza” - Robin Bridges


Światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki.

Ew. św. Jana 3,19


Gałęzie i korzenie drzewa genealogicznego naszej rodziny splątane są z wieloma innymi drzewami królewskich rodów i, podobnie jak większość roślin w owym mrocznym lesie, skażone złem.

Petersburg. Rok 1888. Krwawi słudzy Ciemności dążą do obalenia cara. Z dnia na dzień mroczny sekret Kateriny Aleksandrownej, umiejętność ożywiania zmarłych, zaczyna ściągać uwagę tych, których zainteresowania powinna za wszelką cenę unikać.

Nadchodzi czas, w którym młodziutka Księżna Oldenburga musi opowiedzieć się po jednej ze stron konfliktu... To wybór umysłu, ale i serca. Ofiarowanemu albo chłodnemu carewiczowi Jurijowi, albo zabójczo przystojnemu księciu Danile, dziedzicowi tronu vladików z owianej przerażającymi opowieściami Czarnogóry.

Tego wieczoru śmierć zatańczy pośród nas.

[Fabryka Słów, 2012]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/137997/nadciaga-burza]

PATI:

"Nadciąga Burza" to powieść - wydana z trzy lata temu przez Fabrykę Słów - która jakoś od razu wpadła mi w oko, głównie z powodu jakże sympatycznej okładki rodem jak z romansu historycznego - piękna blondyna robi do nas dziubek, okutana w czarne futro i wielgachną quasi rosyjską czapę. A wokół prószy puszysty śnieżek, bezlistne drzewa pociągnięte lakierem punktowym sugerują nam, że książka będzie klimatyczna. Niestety tylko sugerują. Myślę, że nawet jest im trochę wstyd, że aż tak wprowadzają w błąd niczego nieświadomych czytelników. Pamiętacie jak z Agą wspólnie cierpiałyśmy przy: "Posępnej Litości" i "Dziewczynie w Stalowym Gorsecie"? Ta powieść idealnie wpasowuje się w ten trend. Słabo napisana, bardzo banalna treściowo i zadziwiająco kiepska ogólnie. Robin Brigdes, pielęgniarka, której korzenie są ukraińskie (pradziadkowie prowadzili piekarnię) uznała, że jest na siłach napisać powieść o Rosji z roku Pańskiego 1888. Co gorsza, stwierdziła, że podoła nawet z trylogią – dzięki bogom, nie wydanej w Polsce. A pomagała jej przy tym ponoć Ilona Andrews (sądzę że głównie Ilona, a nie Andrew) - w co aż nie chce mi się za bardzo wierzyć.

Główną postacią "Nadciągającej Burzy" jest Katerina Aleksandra Maria von Holstein-Gottorp, księżniczka Oldenburgu, wiosen 16, blond panna marząca zostać lekarzem. I choć ojca ma postępowego, takiego co nie ma nic przeciwko jej fanaberyją, to już jej "Maman" chce wydać córunię za jakiegoś arystokratę z odpowiednim nazwiskiem, rodowodem i majątkiem. Mamusia, bardzo mądra kobiecina, obawia się jednak, że raczej żaden pretendent nie będzie chciał żony lekarki. Ale to oczywiście nie wszystko. Nasza bohaterka jest nie tylko błękitnej krwi - jest też potężnym nekromantą (!!!), co w swojej naiwności ukrywa nawet przed najbliższymi. Oczywiście w książce już kompletnie nic by się nie działo, poza kolejnymi opisami bali, na które uczęszcza Katerina; więc jej sekret musi prędzej czy później wyjść na jaw. No i rozpoczyna się polowanie na dziewczynę: Książę Czarnogóry - wąmpierz - upatrzył ją sobie na małżonkę, a jego siostry czarownice wspomagają go na każdym kroku, nie cofając się przed niczym. Katia w swojej naiwności daje się im zastraszyć i godzi się na narzeczeństwo z Daniłą - by jej rodzinie nie stała się żadna krzywda. A to już niestety ponad połowa książki. Dalej? Dalej jest już tylko gorzej. Po Petersburgu krążą ożywieńcy, wilkołaki, ghule, wampiry i wszelkie ich odmiany, a wszystko to tak nędznie opisane, że czytelnik tylko ziewa – zero emocji i zero atmosfery.

Poza bardzo szczegółowymi opisami kolejnych sukien i biżuterii, jakie ma na sobie nasza bohaterka nie brakuje też opisów licznych pałaców i sal, oranżerii, korytarzy, ogrodów i co gorsza sukien, jakie mają na sobie inne Wysokości, oraz dań jakie spożywają łącznie ze stwierdzeniami, że np. kaczka była gumowa, a zupa bez smaku. Gdyby wyciąć z książki wszystkie te niepotrzebne opisy, zostałoby pewnie zaledwie 20% „akcji” i jakieś pół strony dialogów. Zupełną zgrozą były także „rozdziały”, a właściwie „rozdzialiki”, książka ma 370 stron, a rozdziałów jest, uwaga, 58! Obliczyłam, że średnia długość to 6,38 strony. Być może miał to być zabieg sugerujący „dynamikę”, ale dla mnie bardziej przypominało to książeczkę dla dzieci. To było złe, ale najgorsze jeszcze przed nami.

Zbrodnią było umieszczenie przez autorkę (złośliwie nie nazywam jej pisarką) w tej całej swojej historii prawdziwych postaci, a dokładniej przedstawicieli dynastii Romanowów. Jeśli nie pamiętacie dokładnie jak zginęli ostatni car i caryca, to na pewno obiła wam się o uszy historia o Anastazji, która jak okazało się całkiem niedawno nie przedostała się jednak do Stanów Zjednoczonych, ale została bestialsko zamordowana razem z całym swoim rodzeństwem i rodzicami. Rodzicami, o których śmie pisać Pani Bridges dając im paranormalne moce i opisując carewicza Mikołaja II, jako pochodzącego z Jasnego Dworu Fairy. Także Aleksandra Fiodorowna, zwana jeszcze wówczas Alicją Wiktorią Heleną Ludwiką Beatrycze Hessen-Darmstadt, nie umknęła zbrodniczej fantazji Bridges, która zasugerowała kilkakrotnie jej nadnaturalne pochodzenie. Za to Jurijew Aleksandrowicz – miłość Katii, to nikt inny jak Jerzy Aleksandrowicz Romanow, który w rzeczywistości był bardzo słabego zdrowia - chorował na gruźlice i praktycznie mieszkał w gruzińskim uzdrowisku Abbas-Tuman. Moim osobistym zdaniem pozostali przy życiu potomkowie dynastii Romanowów i innych rodów, których nie oszczędza Bridges, powinni napisać pozew zbiorowy, i nie tylko oskubać pielęgniareczkę ze wszystkich pieniędzy, ale i zażądać sprostowania, przeprosin oraz co najmniej rytualnego samobójstwa. Dlaczego tak ostro? Nie zapominajmy, że Mikołaj oraz jego żona Alicja są nie tylko świętymi kościoła prawosławnego, ale także zostali zamordowani ze szczególnym okrucieństwem przez reżim bolszewicki, i chociaż z tego tytułu należy im się szacunek.

Naprawdę absolutnie nie warto chwytać tej książki w rękę w innym celu niż jako podstawkę pod kubek. Może nastolatki pokochają Katię i jej ptasi móżdżek, choć naprawdę nie wiem dlaczego miałyby to zrobić – przeraża mnie, że takie pozycje są wydawane i serwowane młodym czytelnikom. Dla mnie książka ta była tylko nieustannym pasmem wynudzenia oraz negatywnych emocji z powodu przekłamań historycznych. Jakby tu zarobić na Romanowach? No właśnie nie tak. Dajmy im już spokój - czy nie wystarczająco wiele wycierpieli?

  • A book with nonhuman characters
  • A book by a female author
  • A book set in a different country
  • A book set somewhere you've always wanted to visit
  • A book with magic
  • A book by an author you've never read before
  • A book that was originally written in a diffrent language

Przesłanie książki: „Nadciąga totalna porażka”
Ocena: 1/10

środa, 26 sierpnia 2015

"Przedrzeźniacz" - Walter Tevis

W umierającym świecie, w którym ludzie są odurzeni narkotykami i pogrążeni w elektronicznej błogości, gdzie nie ma sztuki, literatury i nie rodzą się dzieci, gdzie niektórzy wolą dokonać samospalenia niż dalej żyć, Spofforth jest najdoskonalszą maszyną, jaką kiedykolwiek stworzono. Mimo tego ma tylko jedno, niemożliwe do spełnienia pragnienie – chce przestać istnieć. Jednak nawet w tych ponurych i przygnębiających czasach pojawia się iskierka nadziei, którą stanowią namiętność i radość, jakie pewien mężczyzna i pewna kobieta odkrywają w miłości i książkach. To nadzieja na lepszą przyszłość, a może nawet nadzieja dla Spoffortha.

[Wydawnictwo Mag, 2015]
[Opis i okładka : http://lubimyczytac.pl/ksiazka/237967/przedrzezniacz]



AGA:

„Przedrzeźniacza” Waltera Tevisa przeczytałam ponad dziesięć dni temu i nadal mam problem z tym, jak ocenić tę książkę, a tym bardziej ją zrecenzować. Gdy Wydawnictwo Mag zapowiedziało w Artefaktach „Przedrzeźniacza”, nie tyle opis fabuły nakłonił mnie do przeczytania, co fakt, że nie kojarzyłam jej autora. Walter Tevis nie jest w ogóle znany na polskim rynku książki, nieliczni oglądali adaptacje filmowe jego powieści, nadal jednak nie kojarząc autora. Czy ktoś wie, że „Człowiek, który spadł na ziemię” z Davidem Bowie, czy z Paulem Newmanem „Bilardzista” i „Zapach pieniędzy”, to adaptacje jego książek? Nie sądzę, wątpię nawet, poza może fascynatami kina, by ktoś widział te filmy.

„Przedrzeźniacz” to powieść napisana stylem mieszanym, dlaczego? Bohaterami powieści są: Spofforth, kilkusetletni robot humanoidalny Marki Dziewięć, Bentley, mężczyzna, który nauczył się czytać oraz Mary Lou, kobieta, żyjąca poza systemem, aspołeczna jednostka. Osią, albo motorem całej fabuły jest Spofforth, robot w stanie depresji, nie mylić z Marvinem z „Autostopem przez galaktykę”, tutaj depresja jest stanem poważnym i destruktywnym, któremu nazwę nadano losowo z książki telefonicznej, któremu dano życie, ale który „tak naprawdę nie chciał żyć (…) gdyż pozbawiono go prawdziwego ludzkiego życia”, dano mu siłę świadomości, ale nie wolną wolę, która pozwoliłaby mu zadecydować chociażby o własnej śmierci. Najwyraźniej autor chciał bardziej podkreślić, kim tak naprawdę jest Spofforth, dlatego użył dla niego narracji trzecioosobowej, jakby uwydatnić, to, że nie jest człowiekiem, i z tego tytułu nie należy mu się nic więcej; w przeciwieństwie do Bentleya i Mary Lou, dla których wprowadził narrację pierwszoosobową. Te dysproporcje są znamienne, ponieważ Spofforth to humanoid, któremu od pierwszego momentu czytelnik skłonny jest współczuć i przypisywać wszystkie cechy, uczucia i emocje, należne człowiekowi, tym bardziej, że jego samoświadomość w porównaniu z ludzkością, która popadła w marazm, otępienie, która uzależniła się od tabletek, soporu, narkotyków, telewizji, audycji propagujących filozofię wyciszenia, uwewnętrzniania się, oddzielania od społeczeństwa, wypada nader ludzko. Jego rozpacz bycia jedyną świadomą istotą na ziemi, która widzi bezsens egzystencji ludzi, przybliża go czytelnikowi jeszcze bardziej. W tym świecie, w którym pozostało zaledwie 19 400 769 ludzi, panują zasady, aby Poddać się Ekranowi (podobnie, jak u Bradbury'ego), że „Samotność jest najlepsza”, stosować się do zasad Prywatności, Pogody Ducha, Przymusowej Grzeczności, i tej najważniejszej „O nic nie pytaj; odpręż się”. W tym onirycznym, umierającym świecie pojawiają się dwie jednostki, które wyrwały się z zamkniętego kręgu soporów i manipulacji farmaceutycznych, i tylko one stanowią nadzieję zarówno dla siebie samych, ludzkości, jak i dla nieszczęśliwego robota Marki Dziewięć.

Gdy rozpoczynałam lekturę tej książki z góry założyłam, że będzie ona anachroniczna w odbiorze, biorąc pod uwagę datę wydania - 1980 r., a także uznałam, że będzie to kolejna powieść political fiction z kanonu przeciw Wielkiemu Bratu. Nic bardziej pocieszającego, gdy założenia, w szczególności te negatywne, zostają obalone.

Czy jest to powieść anachroniczna? Owszem zdarza się autorowi wspomnieć na przykład o taśmach magnetycznych, czy mikrofilmach, owszem za dużą wagę przykłada do wartości filmu niemego (zapewne jego osobisty sentyment – przyp.), czy do czytelnictwa, ale sam wydźwięk książki, jest jak najbardziej aktualny. Książka bowiem traktuje o „śmierci intelektualnej ciekawości”, „szczątkowej nabożności”, o społeczeństwie które zatraca się w hedonistycznym marazmie, który nazywa się prywatnością, samodoskonaleniem, czy tolerancją, o społeczeństwie, które zapomniało o swojej historii i przeszłości. A tematyka ta, jest nadal aktualna, pomimo że autor odnosił swoje spostrzeżenia do własnych czasów. Dlaczego nie jest to książka o Wielkim Bracie? Wydaje się, że pod koniec życia Walter Tevis, żyjąc w wielkiej nowojorskiej aglomeracji, był świadkiem przemian społecznych, które z komunizmem w Europie, nic nie miały wspólnego. Ta książka jest przedstawieniem dystopii, która go otaczała, a należy pamiętać, że lata siedemdziesiąte, to przecież burzliwy okres rewolucji obyczajowej (seksualnej), w Nowym Jorku działało wtedy słynne Studio 54, a także nadal aktywny był ruch hippisowski. Ta delikatna dystopia Tevisa, to odzwierciedlenie Ameryki lat 70-tych i przemian społecznych; aborcja na życzenie dokonywana przez każdego robota Marki Siedem (aborcja stała się legalna w nieograniczonym zakresie w USA od 1973r.), szybki seks (wolny seks promowany przez hippisów), sopory, tabletki, narkotyki (rozpowszechnienie substancji psychoaktywnych – ruch hipisowski), edukacja seksualna i filmy pornograficzne, brak autorytetów, brak podstawowej jednostki społecznej, jaką jest rodzina, dążenie do niezależności, wolności i samorealizacji jednostki, a nawet grupowe samospalenia, jako efekt zachowań autodestrukcyjnych związanych ze stosowaniem środków psychotropowych, narkotyków i leków. Wydaje się, że Walter Tevis był rozgoryczony, ale to daleko posunięte dywagowanie recenzentki, światem, który go otaczał, bo w przeciwieństwie do na przykład Roberta Silverberga, nie był piewcą tych wszystkich „dobroci”, które niosła ze sobą kultura hippisowska. W jego utopijnej, bo delikatnej i nieagresywnej, dystopii remedium na człowieczy marazm stały się książki, podobnie jak w „451 stopniach Fahrenheita”, one stanowią sole trzeźwiące dla głównych bohaterów, a także nośnik człowieczeństwa - „Jestem człowiekiem. Mówię słucham i czytam”. Zresztą motyw społeczeństwa zniewolonego w kokonie spokoju można również odnaleźć w późniejszych dziele filmowym „Equilibrium”, gdzie lek, prozium, wyciszał emocje, co jest tylko dowodom na to, że wielu twórców dostrzega zastoju intelektualnym i emocjonalnym niebezpieczeństwo dla społeczności.

Czy kolejny dystopiczny obraz świata może być nadal interesujący dla czytelnika? Może. „Przedrzeźniacz” jest powieścią melancholijną i naiwną, w szczególności, jeśli chodzi o pokładane nadzieje w czytelnictwie. Świat przedstawiony również ma swoje słabe punkty. Zaletą książek dystopicznych i tej także, jest uniwersalne moralizowanie, dlatego też współczesny czytelnik odbierze przesłanie autora, jako przestrogę przed współczesnymi zagrożeniami; aby nie alienować się i nie wycofywać z realnego życia, aby nie poddawać się ogólnej poprawności politycznej i permisywizmowi, aby bronić się przed utratą autorytetów, a także by nie popadać w ślepą religijność. Jednak największą zaletą powieści jest atmosfera stworzona w powieści, daleko jej do pełnego napięcia i poczucia zagrożenia, jakie często towarzyszy dystopiom. U Tevisa świat przedstawiony jest utopijnie spokojny, wolny od poważnych zagrożeń, Wykrywacze i roboty kontrolujące, tak naprawdę nie działają, bohaterowie nie są prześladowani, a nawet pobyt Bentleya w zakładzie karnym ma posmak sielankowy. Można by uznać, że jest to wada tej książki, zapewne niektórzy właśnie ten aspekt uznają za najbardziej naiwny, dla mnie on jednak w odbiorze był melancholijny i pełny tęsknoty za światem, w którym człowiek jest tylko dodatkiem. Jedną z najpiękniejszych scen z książki jest podróż Bentleya wschodnim wybrzeżem Ameryki, podczas której nie spotyka żadnego człowieka, podąża trasą plaż, wzdłuż oceanu i pomimo wielu niedogodności, docenia piękno przyrody. Bardzo uwodzący i romantyczny obraz wykreował Tevis, kojący zmysły.

Na zakończenie, skąd wziął się tytuł „Przedrzeźniacz”? Walter Tevis obsadził Spoffotha w bardzo smutnej roli, humanoida, który stoi na skraju Empire State Bulding, i wie, że jest tylko mimetycznym tworem na kształt człowieka, jak ptak przedrzeźniacz, który ma zdolność naśladowania innych ptaków.

  • A book that was originally written in a different language.
  • A book by an author you have never read before.
  • A book set in the future.
  • A book set in different country.
  • A book with one word title.
  • A book with nonhuman character.
  • A book published this year.



Przesłanie:„Tylko przedrzeźniacz śpiewa na skraju lasu.”
Ocena: 7/10


wtorek, 25 sierpnia 2015

"Rok Szczura: Widząca" - Olga Gromyko

Jedni marzą o władzy i sławie, kto inny o bogatym i wygodnym życiu, a ktoś o cichym rodzinnym szczęściu.
Z tysiąca ścieżek utkany jest ludzki los i tylko Najjaśniejsza Bogini wie, dokąd prowadzą.
Czy młodej wędrowniczce starczy szczęścia by dokonać właściwego wyboru?
Czy właściwy wybór w ogóle istnieje?
Bo żeby jedno marzenie się spełniło czasem trzeba zrezygnować z innych…

[Wydawnictwo Papierowy Księżyc, 2014]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/240194/rok-szczura-widzaca]







PATI:

Podczas gdy Aga walczyła z recenzją "Szczurynek", ja cichaczem przeczytałam "Rok Szczura". Bynajmniej nie było to zrobione z premedytacją, ale po prostu w bibliotece zauważyłam taki samotny „Rok” stojący na półce i postanowiłam się nim zaopiekować. W swojej recenzji Aguś zawarła już wszystko to co trzeba wiedzieć o samej autorce, więc nie zamierzam się powtarzać, oraz wyjaśniła dokładnie w jaki sposób Szczurynki powstały. Z tego co widziałam, Aga odniosła wrażenie, że posiadanie szczura jest fajne... ja za to po lekturze "Roku", szczurów boję się jeszcze bardziej.

Pewne rzeczy wynosi się z domu - mój ojciec nie cierpi szczurów, więc wychowywana na jego nienawiści nigdy także nie pałałam do nich zbytnią sympatią. Napawają mnie wstrętem, do tego uważam je absolutnie niehigieniczne i złośliwe stworzenia, których główną rolą jest życie pośród śmieci, roznoszenie chorób i robienie kolejnych pokoleń. Tak jak Prachettowe gryzonie w "Zadziwiającym Maurycym i jego uczonych szczurach", mogłam jeszcze przeboleć (traktowałam je bardziej jak myszki), tak Gromykowe mnie obrzydzały i powodowały tylko drgawki i nerwowe przełykanie śliny - były prawdziwsze i takie realne, a co za tym idzie, okropnie przerażające. Żeby było jasne, te klatkowe domowe szczury mnie nie ruszają - mogę je pogłaskać, wziąć nawet do ręki (na trochę). Myślę, że głównie dlatego, że są czyste i napiszmy to wyraźnie - nieskażone kanibalizmem i choróbskami!

Ale w "Roku szczura", jak już pisałam, nie znajdziemy miłych i słodkich gryzoni. Za to są takie co zagryzają małe kocięta i takie, które rzucają się na człowieka i obgryzają jego ciało do kości - tutaj chciałabym dodać, że ów człowiek jeszcze żył. Może właśnie dlatego tak przypadła mi do gustu Ryska - główna bohaterka, która nienawidzi szczurów, równie mocno jak ja, a przynajmniej do momentu kiedy nie poczułam się przez nią w pewnym sensie zdradzona. Ryskę możemy nazwać fantem, jaki pozostawił po sobie żołnierz wrogiej Sawrańskiej armii, gdy on i jego pobratymcy najechali wioskę Przybłocie w celach gwałtów i grabieży. Wychowywana przez ojczyma, nie zaznała ani ciepła, ani miłości, bo jej żółte oczy od razu zdradzały mieszane i hańbiące pochodzenie. Jej los odmienił się trochę, kiedy została oddana za długi rodziny na służbę do bogatego krewniaka, Świstaka, a że Ryska była pracowitą i grzeczną dziewuszką, szybko podbiła serca pozostałej służby, znalazła tam też przyjaciela - Żara - młodego nicponia o dość luźnym podejściu do cudzej własności. Ale Ryska miała też jeszcze jedną zaletę bardzo korzystną dla gospodarstwa Świstaka i całej wioski - była Widzącą (przyszłość). A przy Widzących zawsze kłębią się szczury.

Ryski nie sposób nie lubić - jest niesamowicie pozytywną i altruistyczną postacią. W głębi serca pozostała wieskową (pisownia z książki) dziewczyną, która jedynie czego pragnie to domu, męża i dzieci. Jest tak dobra i naiwna, że aż się jej czasem żal robi, ale pomimo, że spotyka na swojej drodze całe zło tego świata, to i tak potrafi zachować swoją niewinność. Żar dla odmiany to bohater, którego bardzo trudno lubić - z upartego łobuziaka wyrasta na osobę bez skrupułów, dla której życie w zbytku to jedyny cel. Ale jest też i Alk - postać tajemnicza, bezczelna i okrutna - jego nie cierpi się od samego początku. A ja nie zmieniłam o nim zdania aż do samego końca książki.

Nie lubię pisać źle o pisarzach, których lubię, ale otwarcie muszę przyznać, że nie jest to najlepsza z książek Olgi Gromyko. Jest zdecydowanie najbardziej poważna, przerażająco naturalistyczna i bezwzględna. Jest zaledwie miejscami trochę zabawna, a to już poważny zarzut do autorki, która potrafi przez całą książkę opisywać parę błądzącą po lesie, a człowiek przy tym zaśmiewa się do łez (Zawód Wiedźma). Ale to nic - najstraszniejsze jest zakończenie, a właściwie jego paskudny brak. Rozumiem, że w zamyśle ma to być cykl, ale wydaje mi się, że zakończenie całkiem pokaźnej historii w taki sposób, w jaki ma miejsce w "Roku szczura" bardziej przypomina mi początkującego pisarza, niż doświadczoną i uznaną autorkę. Zbyt dużo czasu nasi bohaterowie spędzają w drodze, żeby po dotarciu na miejsce... po prostu wyruszyć ponownie dalej. Nie rozumiem też, po co pojawia się epizodyczne bawienie się w detektywów - póki co całkowicie nie związane z całością historii - ale być może Gromyko ma na to jakiś pomysł.

Książka nie była całkowitą stratą czasu, w końcu to Gromyko, ale niestety dla mnie okazała się rozczarowaniem - niestety nie tego oczekiwałam. Przynajmniej tyle, że nie jest nudno, a miejscami książka okazywała się jak narkotyk - pożerała mi godziny w zastraszającym tempie, aż blady świt pukał w okno i budził mój zdrowy rozsądek mówiąc, że jeśli nie chcę być w pracy zombie - to 4 godziny snu jest absolutnym minimum. Ciekawe i niebanalne postacie, świetnie skonstruowany świat, oszczędne podawane informacje na temat magii sprawiają, że książka potrafi porwać. Nie jest to jednak pozycja, od której zaczynałabym przygodę z Gromyko - cudowny styl i lekko pióro nie zatuszują braków w historii.

  • A book with nonhuman characters
  • A funny book
  • A book by a female author
  • A book set in a different country
  • A book from the author that you love that you haven't read yet
  • A book with magic
  • A book that was originally written in a diffrent language

Przesłanie: "Krowy chorują na wykształcenie, ale na dyplomację to już nie."
Ocena: 7/10