wtorek, 29 listopada 2016

"Za niebieskimi drzwiami" - Marcin Szygielski


Dwunastoletni Łukasz wyjeżdża z mamą samochodem na wymarzone wakacje. Mają wypadek, po którym chłopiec trafia do szpitala, a stamtąd do pensjonatu swojej ciotki w niewielkim nadmorskim miasteczku. Nie potrafi przystosować się do nowego życia – nie dogaduje się ani z ciotką, ani z innymi dziećmi. Czuje się samotny i marzy, by wyrwać się z obcego mu miejsca. Przypadkowo odkrywa, że niebieskie drzwi w starym pensjonacie można otworzyć tak, by zaprowadziły go do innego świata. Baśniowego, tajemniczego i na pozór przyjaznego, choć Łukasz szybko się przekona, że tylko do czasu...

„Za niebieskimi drzwiami” Marcina Szczygielskiego to – podobnie jak „Omega” i „Czarny Młyn” tego samego autora – książka dla młodzieży. Można ją nazwać powieścią przygodową czy obyczajową, choć znajdziemy w niej też liczne motywy znane z literatury science fiction i horrorów. Niezwykle precyzyjnie jest w niej budowane napięcie – prosta na początku fabuła obfituje w nieoczekiwane zwroty, nic też nie zapowiada zaskakującego finału…

Równie ważne jak pochłaniająca czytelnika akcja jest jednak to, że książka tak wyraziście mówi o emocjach współczesnych nastolatków – ich samotności, marzeniach, wyborach – oraz nieumiejętności budowania relacji zarówno z rówieśnikami, jak i z najbliższą rodziną. To także historia poszukiwania ojca, którego Łukasz nigdy nie poznał, a za którym tęsknił przez całe swoje dwunastoletnie życie.

[Instytut Wydawniczy Latarnik, 2010]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/77155/za-niebieskimi-drzwiami]


AGA:

Czasem zbiegiem okoliczności wpada mi w ręce książka, której nigdy bym nie przeczytała, a potem cieszę się, że tak się stało. Lektura „Za niebieskimi drzwiami” zbiegła się z premierą filmu Mariusza Paleja, który powstał na podstawie książki, ale przyczyna sięgnięcia po tę pozycję była całkiem inna, a mianowicie szkolny konkurs czytelniczy. Nie, nie mój, tylko mojej latorośli.

O książce „Za niebieskimi drzwiami” nie wiedziałam nic, prawdę powiedziawszy twórczość Marcina Szczygielskiego kojarzyła mi się z innymi jego powieściami dla młodszego czytelnika, które rozważałam kupić, z „Czarownicą piętro niżej” i „Tuczarnią dla motyli”. Do głowy mi, niestety, nie przyszło, że jest to również „poważny” pisarz dla dorosłych. Zapoznając się z jego dorobkiem, nie dziwi mnie fakt, że „Za niebieskimi drzwiami” podejmuje ciekawy, intrygujący, ale również delikatny temat, jakim jest los osób pogrążonych w śpiączce.

Łukasz Borski od Gwiazdki wyczekiwał wakacji. Jego marzeniem było spędzenie z mamą czasu z dala od jej pracy, która ją na co dzień całkowicie absorbuje. Krystyna Borska, nie jest „wyrodną” matką, jest po prostu samotnie wychowującą swojego syna kobietą. Gdy następuje ten długo wyczekiwany moment, wydarza się tragedia. Audi, którym jechał Łukasz z mamą, uderza najpierw w samochód, a potem w drzewo, obydwoje trafiają do szpitala. Łukasz musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości; nie ma przy nim jedynej bliskiej osoby, poddawany jest długiemu leczeniu, aż w końcu trafia pod skrzydła swojej sąsiadki. Niestety to nie koniec zmian w życiu Łukasza. Nagle w życiu dwunastoletniego już wtedy chłopca, pojawia się nieznana dotychczas ciotka Agata Borska, rodzona siostra mamy. Zostaje zabrany do Brzegu, niewielkiej miejscowości nad morzem, gdzie od teraz będzie mieszkał w „Wysokim Klifie”, pensjonacie ciotki. Tam Łukasz odkryje wiele rodzinnych tajemnic.

Okładka filmowa
Muszę przyznać, że powieść Marcina Szczygielskiego pozytywnie mnie zaskoczyła. Wygląda na to, że jeżeli polski pisarz pisze powieść obyczajową z elementami fantastycznymi, nie brnie zbyt głęboko w przytłaczającą, tak bardzo w polskiej literaturze dziecięcej, parenetykę. „Za niebieskimi drzwiami” jest powieścią mądrą, ale nie wydumaną. Z pewnością tą dydaktyczność ogranicza szczęśliwie narracja pierwszoosobowa. Opisywanie wrażeń, odczuć, a także spostrzeżenia pozostają na poziomie jedenasto/dwunastoletniego chłopca. Jest to o tyle ważne, że młody czytelnik, a muszę nadmienić, że była to pierwsza zaleta, którą spostrzegła moja córka, identyfikuje się z bohaterem, tym bardziej, że używa on słownictwa, a także otacza się przedmiotami znanymi dla współczesnego młodego człowieka; nie są to inkausty, stalówki i kałamarze, ale play station, iPhone'y, mentosy, sprite'y, i inne elementy życia codziennego. Sytuacje przedstawiane w powieści też są bliskie relacjom między dziećmi, a dorosłymi. Gniew, którym pała Łukasz, jego bezsilność i brak wpływu na to, co dzieje się wokół niego, przerasta go, dlatego wyładowuje te wszystkie negatywne uczucia na Bogu ducha winnej ciotce, która wykazuje się może brakiem psychologicznego podejścia do trudnej dla chłopca sytuacji, ale z pewnością ma świętą cierpliwością w obliczu inwektyw, którymi obrzuca ją siostrzeniec. Relacje Łukasza z rówieśnikami, również bardzo przypomina codzienność młodych, które czasem bywają trudne, zabarwione są często obopólnym okrucieństwem, choć w obliczu wspólnego celu, antypatie schodzą na dalszy plan. A co z fantastyką? Przecież adaptacja filmowa reklamowała się jako najlepszy polski film fantasy dla dzieci? Jest oczywiście i element fantastyczny, czyli przenoszenie się Łukasza do innych światów poprzez drzwi od pokoi w pensjonacie. Nie chcę za dużo zdradzać, ale jak w wielu powieściach dla młodszego czytelnika, elementy magiczne są jakby metaforą problemów dziecięcych, a także środkiem do ich rozwikłania.
Czy powieść ma wady? Pod koniec powieści autor tłumaczy skąd się wziął świat za niebieskimi drzwiami, abstrahując od absurdalności jego proweniencji, to forma tego wyjaśnienia nosi znamiona dyletanctwa. Cała historia świata podana jest w sposób, jak to określiła moja córka – wykładu. Wszystko podane jest od razu w całości. Niestety odniosłam wrażenie, że autor nie miał po prostu wcześniej przygotowanej koncepcji i wymyślił coś naprędce.

Na zakończenie wspomnę, że powieść „Za niebieskimi drzwiami” w 2011 roku zdobyła w konkursie Donga, organizowanym przez Polską Sekcję IBBY (Międzynarodowa Izba ds. Książek dla Młodych), Dużego Donga, czyli I Nagrodę Jury Profesjonalnego oraz Wyróżnienie Jury Dziecięcego, a także w tym samym roku uzyskała II Nagrodę w III Konkursie Literatury Dziecięcej im. Haliny Skrobiszewskiej i wpisanie jej na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. Ważne jest również, że od sprzedaży książek i biletów na film, odprowadzana jest część funduszy na fundację Akogo Ewy Błaszczyk, która w ekranizacji powieści zagrała ciotkę Agatę.

Serdecznie z córką polecamy tę książkę, nie tylko dlatego, że opowiada o nas samych, gdy czujemy się bezsilni, a także nie dlatego, że porusza delikatny temat śpiączki i wszystkich związanych z tym konsekwencjami, nie tylko medycznymi, ale również społecznymi, ale dlatego, że czyta się ją z przyjemnością, że wciąga swoją intrygującą fabułą, a czasami może nawet lekko przeraża.

Ocena: 9/10
Przekaz: "Nie należy poddawać się bezsilności."

piątek, 25 listopada 2016

"Graf Zero" - William Gibson

Turner, niezależny cyberwiedźmin, specjalizuje się w podkradaniu ludzi wielkim korporacjom. Odtworzony na nowo po wybuchu, rusza w ślad za wynalazcą nowego typu biochipów, ale firma nie zamierza go oddać konkurencji żywego. Bobby, pod pseudonimem Graf Zero, chce zostać hakerem, "kowbojem cyberprzestrzeni". Jego pierwszym zadaniem ma być włamanie do słabo strzeżonej bazy danych z filmami porno. Jednak w czasie włamania prawie ginie, a posiadanym przez niego programem zaczynają się interesować potężni ludzie...


[Książnica, 2009]
[Okładka: http://encyklopediafantastyki.pl/index.php/Graf_Zero]
[Opis: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/47585/graf-zero]




AGA:

Po przeczytaniu „Neuromancera” stwierdziłam, że pójdę za ciosem i przeczytam całą Trylogię Ciągu. Muszę przyznać, że zbiorcze wydanie MAGa bardzo to ułatwiło i zmotywowało. Drugi tom cyklu wydany został oryginalnie dwa lata po „Neuromacerze” w 1986 roku pt. „Count Zero”. W Polsce dopiero 5 lat po pierwszym wydaniu „Neuromacera” i rok po wznowieniu przez Zysk i S-kę, czyli w 1997 roku, nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. „Graf Zero”, co ciekawe oryginalnie pojawił się jako powieść w odcinkach w Isaac Asimov's Science Fiction Magazine; pierwszy odcinek wydano w styczniu 1986 r., następny w lutym, który pokrył się z pierwszym książkowym wydaniem u Gollancza, a trzeci w marcu, który pokrył się z wydaniem Arbor House. Była to pierwsza powieść wydana w odcinkach przez Isaac Asimov's Science Fiction Magazine, a trudu tego podjął się sam Gardner Dozois, który właśnie w styczniu 1986 roku przejął redakcję tego magazynu po Shwana McCarthy. A o czym opowiada „Graf Zero”?

Siedem lat po wydarzeniach w „Neuromancerze” w Matrixie dzieją się różne dziwne rzeczy, cyberprzestrzeń opanowują bogowie voodoo. W rzeczywistym świecie wielkie korporacje, Maas Biolabs i Hosaka, toczą wojnę o nowe zdobycze technologiczne. Na tych dwóch poziomach rozgrywają się trzy wątki fabularne. Pierwszy to historia Turnera, najemnika, wolnego strzelca, który zostaje wynajęty do wyciągnięcia z Maas Biolabs, naukowca Christophera Mitchella. Drugi wątek to opowieść o Bobbym Newmarku, nazywającym się Grafem Zero, który jako hacker-amator testuje nowy soft-oprogramowanie i pakuj się w wielkie kłopoty. Trzeci wątek przedstawia historię zniesławionej właścicielki galerii sztuki w Paryżu Marly Krushkovej, której zostaje postawione zadanie przez multimilionera Josefa Vireka, które polegać ma na odszukaniu autora artystycznych pudełek w stylu Josepha Cornella. Wszystkie te trzy wątki, a także wydarzenie z „Neuromancera”, przeplatają się i przenikają, aby na końcu połączyć w jedną, zrozumiałą całość.

Tom drugi trylogii jest według mnie najlepiej napisany i może nie jest najbardziej innowacyjny w porównaniu z „Neuromancerem”, ale zdecydowanie jest najprzyjemniejszy w lekturze. Gdybym miała polecić jedną z części Trylogii Ciągu do indywidualnego czytania, to właśnie byłby nią „Graf Zero”. Powieść napisana jest dynamicznie, mając w sobie bardzo dużo z powieści sensacyjnej - dotyczy to głównie wątku Turnera i Angie. Historia najemnika, który znalazł się podczas wykonywanego zadania w trudnej sytuacji, gdy musi dobrze ocenić, kto tak naprawdę czyha na jego życie, w dużym stopniu przypomina sensacyjną powieść szpiegowską. Oczywiście nie byłby to Gibson, gdyby nie bohater cyberprzestrzeni, czyli Bobby Newmark, który mając za duże mniemanie o sobie, nie spostrzega, że tak naprawdę zostaje wykorzystany do przetestowania „trefnego” softu. Dzięki jednak dość dotkliwym doświadczeniom, odkrywa w Matrycy o wiele więcej, niż spodziewał się znaleźć. I na koniec wątek Marly, która reprezentuje styl detektywistyczny. Ma ona odszukać twórcę zagadkowych pudełek, którego największym osiągnięciem wcale nie są artystyczne, quasi cornellowskie dziełka, a coś znacznie, znacznie poważniejszego. Najpiękniejsze u Gibsona jest to, że tworzy on trzy historie, które łączą się na końcu ze sobą. Czytelnik stopniowo próbuje odgadnąć po pierwsze do czego dąży cała fabuła, a po drugie krok po kroku odkrywa delikatne powiązania pomiędzy pozornie niezależnymi bohaterami, a nawet odnajduje elementy z „Neuromancera”, które są rozsiane po całej powieści. Te wszystkie fragmenty z pozoru ze sobą nie powiązane, są jak elementy pudełek, które szuka Marly; osobno nie są w stanie stworzyć niczego ciekawego, spójnego, ale ich suma połączona w całość, finalnie poskładana w jedność, daje ten jeden właściwy obraz na całą powieść, a czytelnik nagle oświecony wzdycha – Acha!

„Graf Zero” jest według mnie najlepszą powieścią z Ciągu ze względu na tempo akcji, właściwe i odpowiednio stopniowane „odkrywanie kart” przez autora, a także ciekawe, zakręcone wątki. Powieść można czytać niezależnie od pozostałych, ale najpełniejszy obraz można uzyskać jedynie czytając całą Trylogię.

Ocena: 8,5/10
Przesłanie: "Po nitce do kłębka".



środa, 16 listopada 2016

"Neuromancer" - William Gibson


Case, jeden z najlepszych „kowbojów cyberprzestrzeni” poruszających się w wirtualnym wszechświecie, popełnił błąd, za który został srogo ukarany. Za nielojalność wobec zleceniodawców płaci uszkodzeniem systemu nerwowego, co uniemożliwia mu dalszą pracę i skazuje na uwięzienie we własnym ciele. W poszukiwaniu lekarstwa wyrusza do Japońskiej Chiby, gdzie zdobywa fundusze, by w nielegalnych klinikach odzyskać zdolność podłączania swego umysłu do komputera.

[Książnica, 2009]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/47586/neuromancer]





AGA:

„Neuromancer” Williama Gibsona, to jak „Diuna” Franka Herberta – książka z młodości, po którą obawiałam się sięgnąć, obawiając się, że jej nie zrozumiem. W przypadku „Diuny” moje obawy były niepotrzebne, okazało się, że ekranizacja Davida Lyncha, okazała się ambitniejsza od książki, a po powieść Herberta, trzeba było sięgnąć szybciej, jej zbyt późna lektura, mocno mnie rozczarowała. „Neuromancer”, to całkiem inna bajka. Bardzo dobrze, że nie sięgnęłam po nią w 1992, kiedy to ukazało się pierwsze polskie wydanie, nakładem Wydawnictwa Alkazar, mając 11 lat i nie znając w ogóle Internetu, mogłabym polec. Jednak jest to również lektura przeczytana zbyt późno. Dlaczego? O tym będzie więcej później.

„Neuromancer”, to już klasyka literatury science fiction. Jest to książka debiutancka (!) Williama Gibsona, wydana w 1984 roku przez Ace Books z okładką autorstwa Jamesa
Pierwsze wydanie z 1984.
Ace Books, okładka James Warhol
Warhola (bratanka słynnego Andy'ego), nawiązującą w moim mniemaniu do filmu „Tron” Stevena Lisbergera z 1982 roku. Powieść ta przyniosła Williamowi Gibsonowi, jako pierwszemu pisarzowi, potrójną koronę science fiction, czyli Nagrodę im. Phillipa K. Dicka w 1984 i w 1985 Nagrodę Hugo i Nebulę. „Neuromancer” stał się Biblią cyberpunku, który wpłyną na wielu pisarzy i ewoluował, jak żywa istota np. do postcyberpunku u Neala Stephensona w „Zamieci”, czy do steampunku u samego Gibsona i Bruce'a Sterlinga w „Maszynie różnicowej”. A od czego to wszystko się zaczęło? Podwaliny pod „Neuromancera” dały dwa wcześniejsze opowiadania Gibsona, a mianowicie „Wypalić Chrom” ('Burnning Chrome' z 1982r., w Polsce ukazało się w „Fenix” 04 (12) z 1992 r.) i „Johnny Mnemonic” (1981 r., pol. wyd.w antologii pod tym samym tytułem z 1996 r. Zysk i S-ka). W „Wypalić Chrom” pojawia się Ciąg, jako miejsce akcji, a w Johnnym występuje postać Molly Millions, która wielokrotnie pojawia się w twórczości Gibsona. William Gibson w wywiadzie przeprowadzonym przez Larry'ego McCaffery'ego wyjaśnił, jak doszło do powstania tej powieści, która ukazała się dzięki Terry'emu Carrowi. Terry Carr, zdobywca pierwszej Nagrody Hugo dla niezależnego edytora, zaproponował Gibsonowi, by napisał powieść. Gibson zgodził się bez zastanowienia. Terry Carr szukał obiecujących debiutantów, by stworzyć nową serię - Ace Science Fiction Specials, celem serii miało być zwrócenie uwagi na nowych powieściopisarzy. Kolegami Gibsona, których książki ukazały się w tej serii byli m.in. Kim Stanley Robinson, Michael Swanwick i Howard Waldrop. Czemu wspominam całą tę historię? Dlatego, że podchodząc do „Neuromancera”, traktowałam Gibsona jako autora o ugruntowanej pozycji, jako wizjonera, który stworzył cyberpunk. Byłam przekonana o jego geniuszu, pisarza z nieprzeciętną wyobraźnią. Owszem „Neuromancer” na tamte czasy był wizjonerski, ale Gibson podchodząc do pisania powieści wcale nie miał tego świata poukładanego tak na 100%. Gdy zaproponowano mu napisanie powieści uważał, że jest to o pięć lat za wcześnie, był, jak sam mówił w wywiadzie „zwierzęco przerażony”. A jest to o tyle ważne, że miało to wpływ na „Neuromancera”.

Henry Dorsett Case to dwudziestoczteroletni były haker komputerowy, który popełnił, jeden, ale fatalny w skutkach błąd, a mianowicie próbował okraść swojego zleceniodawcę. W „nagrodę” pracodawca uszkodził mu system nerwowy wojenną, rosyjską mytotoksyną, co uniemożliwiło Case'owi poruszanie się w cyberprzestrzeni. Od tamtej pory uzależnił się od prochów, traktuje własne ciało jak skrzynkę/etui (nomen omen w ang. case) na umysł i zamieszkuje na ziemi niczyjej, czyli w Mieście Nocy z Ninsei. I pewnie popełniłby w końcu samobójstwo lub przedawkował narkotyki, gdyby na drodze nie stanęła mu Molly Millions ze swoim szefem Armitagem. Oferuje on Case'owi wyleczenie systemu nerwowego, w zamian za jego usługi „kowboja konsoli”. Oczywiście Case wyraża zgodę i od tego momentu wpada w dziwne i pogmatwane relacje związane z tajemniczym Armitagem, sztucznymi inteligencjami Wintermutem i Neuromancerem, z ludźmi od Turinga, a także z zaibatsu Tessier-Ashpool. A poczynania Case'a przejdą do legendy Ciągu.

Jak sam William Gibson powiedział w wywiadzie, pisząc „Neuromancera” był opanowany przez „Panikę. Ślepą zwierzęcą panikę. (…) Neuromancer jest wypełniony przez mój
Pierwsze polskie wydanie
Wydaw. Alkazar, 1992 r.
Okładka Andrzej Łaski
straszliwy lęk przed utraceniem uwagi czytelnika” („Panic. Blind animal panic. (…) Neuromancer is fueled by my terrible fear of losing the reader's attention”.). Czytając powieść musiałam się wyjątkowo skoncentrować na treści, ponieważ moment dekoncentracji i traciłam wątek. Dziwne było, że co przeczytałam fragment, za chwilę nie pamiętałam, co czytałam. Ewidentnie widać, że Gibson miał swoją wizję i wszystkie pomysły chciał „upakować” naraz, co więcej świetnie je on rozumiał, natomiast niekoniecznie tłumaczył je czytelnikowi. Wiele czasu zabrało mi na przykład zrozumienie czym jest Ciąg i gdyby nie drobne poszukiwania w Internecie, pewnie do głowy by mi nie przyszło, że nie tylko jest to byt w cyberprzestrzeni, ale przede wszystkim jest to megapolis, potoczna nazwa od skrótu BAMA, czyli Boston-Atlanta Metropolitan Axis. A świat Gibsona jest wielopłaszczyznowy i skomplikowany, ludzie nie tylko żyją w świecie realnym, ale również wirtualnym. Rzeczywistość opanowana jest przez narkotyki, inżynierię medyczną, kowbojów konsoli, marionetkowe prostytutki i ciche wony zaibatsu, czyli kartele rodzinne. Ten świat z jednej strony jest okrutny, bezlitosny i odhumanizowany, wręcz ztechnologizowany, z drugiej jednak strony każdy przedstawiony bohater ma swoje pragnienia, porażki i marzenia.

Na początku pisałam, że tę książkę również zbyt późno przeczytałam, tak jak „Diunę”, choć z całkiem innego powodu. Wizja Gibsona, jego cyberprzestrzeń, matryca, deki, konsole, wirtualna rzeczywistość, cyberpunk, to elementy fantastyki, które zostały już wyeksploatowane i przebrzmiały, choć czasem pojawiają się w literaturze i filmie. Przed przeczytaniem „Neuromancera” widziałam już „Blade Runnera. Łowce androidów (film Ridleya Scotta z 1982 r., czyli generalnie wcześniejszego niż Neuromancer), „Johnnego Mnemonica” ( film Roberta Longo z 1995 r. ze scenariuszem Gibsona), „Ghost in the Shell” (anime Mamoru Oshii z 1995 r.; film fabularny będzie miał premierę w 2017 r.), czy serię Matrix braci Wachowskich. Czytając „Neuromancera” nie musiałam zderzyć się z wizją Gibsona, tak jak czytelnicy z 1984 r., co ułatwiło mi odbiór, ale niestety odebrało też lekturze tego niesamowitego efektu „WOOOW”.

Polecam przeczytać wywiad z autorem przeprowadzony przez Larry'ego McCaffery  --> TUTAJ, z którego można dowiedzieć się, jak wielki wpływ miała na pisarza współczesna mu literatura, przede wszystkim twórczość Thomasa Pynchona, i muzyka. W wywiadzie autor zdradza skąd czerpał pomysły na niespotykane dotąd w literaturze słownictwo, jak wypłaszczenie, dermatrody, lód (od LODu) lalki („puppets” - choć lepsze byłoby tłumaczenie marionetki), czy nazewnictwo, jak Rycząca Pięść (ang. Screamming Fist). Dla bardziej zainteresowanych lub tych, którzy pogubili się w zagmatwanej fabule powieści, polecam analizę „Study Guide for William Gibson: Neuromancer (1984)” - -> TUTAJ

Czy polecam „Neuromancera”? Tak i nie. Jeśli ktoś ma ochotę po prostu na dobrą powieść w stylu cyberpunka, to polecałabym tom drugi Ciągu, a mianowicie „Grafa Zero”, w niewielkim stopniu nawiązuje do „Neuromancera”, można go swobodnie czytać, a fabuła jest bardziej poukładana i wciągająca. Jednak jeśli jest się wytrwałym czytelnikiem i chce się zapoznać z rozwojem cyberpunka, zobaczyć od czego te wszystkie matrixy się zaczęły, jak niesamowity był wszechświat Gibsona w roku '84, to koniecznie trzeba przejść przez tę powieść.

Ocena: 8/10
Przesłanie: „Ab ovo”.