poniedziałek, 25 czerwca 2018

"Tajemnica godziny trzynastej" - Anna Kańtoch


Nina budzi się zziębnięta wśród rozsypanych na posadzce odłamków szkła. Nie wie, gdzie właściwie się znajduje, ani nie pamięta, kim jest. Rozglądając się wokół, zauważa, że odzyskała przytomność w pałacyku, który stoi przy rynku niewielkiego miasteczka. Tydzień wcześniej Nina, Jacek, Tamara oraz Hubert zostali zabrani przez komunistów na ferie zimowe. Mieli je spędzić w urokliwym miasteczku w Bieszczadach, jednocześnie przygotowując się do swoich przyszłych zadań jako elitarna grupa Czerwonych Kapturków, czyli nastolatków zwalczających skutki anielskiej magii. A teraz przerażona, pozostawiona sama sobie Nina, ubrana jedynie w staroświecką suknię z koronkami, odkrywa, że miasteczko jest wymarłe. Nie napotyka żadnych śladów życia, zupełnie jakby wszyscy mieszkańcy nagle zniknęli. Pozostało jedynie zimno i śnieg. Jak się tu znalazła i co się stało z mieszkańcami opuszczonego miasteczka.

[Uroboros, 2018]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4819701/tajemnica-godziny-trzynastej]

Dziękujemy za udostępnienie  książki do recenzji Wydawnictwu Uroboros.


PATI:


Jeszcze nie zdążyłam się nacieszyć dwoma poprzednimi Tajemnicami, a tu już do moich rąk trafiła ich Trzecia część, choć zarazem Trzynasta. A, że ostatni będą pierwszymi, więc od razu na wstępie zaznaczam, że “Tajemnica godziny trzynastej” aktualnie wychodzi na prowadzenie wśród dwóch swoich poprzedniczek. I to chyba zaskakujące najbardziej dla mnie, że każdy kolejny tom cyklu Tajemnic, wydaje mi się jeszcze lepszy i ciekawszy od pozostałych.

“Czerwone Kapturki” znowu spotykają się na akcji, gdy porucznik Lis wysyła dzieciaki na “ferie szkoleniowe” do “najmniej magicznego miasteczka w Polsce” i wychodzi na to, że komuniści nie mogli się już bardziej mylić. Nina, aktualnie Marczak, budzi się przemarznięta na podłodze sali balowej, ubrana w suknie z innej epoki, wśród odłamków rozbitego szkła. Nie tylko nie wie, gdzie się znajduje, ale co gorsza nie wie też kim jest. Wokół wszystko pokrył śnieg, nigdzie żadnych śladów, ni żywej duszy… I już wiemy, że Nina wpadła w kolejne tarapaty. Tak zaczyna się kolejna wielka przygoda dziewczyny, która coś nie ma szczęścia do wakacji, a magia podąża za nią jak upierdliwy stalker - wielbiciel. A miało być tak pięknie - z resztą jak zwykle.

W momencie kiedy Nina, stara się poradzić sobie  w opuszczonym mieście, my rozdział po rozdziale, poznajemy szczegóły ferii, jakie dziewczyna spędzała wcześniej z przyjaciółmi w urokliwym miasteczku “Wilcze Doły” w Karkonoszach. Ja naprawdę uwielbiam te wielowymiarowe, pomieszane chronologicznie zabiegi literackie Anny Kańtoch i jej sposób prowadzenia narracji przeplatające się w czasach i miejscach. Ta niezwykle utalentowana autorka potrafi nawet z książki dla młodzieży stworzyć również ciekawą historię dla dorosłego czytelnika, a do tego jest ona zawsze tak świetnie napisana, że jest to ewenement wśród innych tego typu pozycji. Chylę czoła przed warsztatem, pomysłowością, a chyba najbardziej przed samą realizacją. Pisarka sięga po rozwiązania, które naprawdę rzadko spotyka się w literaturze fantastycznej, a tym bardziej jeszcze tej skierowanej do młodszego czytelnika.

Faktem jest, że tak bardzo zżyłam się z dzieciakami dzięki dwóm poprzednim książkom, że naprawdę trudno mi było ich zostawiać zakopanych pod śniegiem i iść spać. I ze zdziwieniem odkryłam, że naprawdę lubię tę całą ich czwórkę, choć najmniej z nich wszystkich tego nieszczęsnego Jacka. Widać też jak sama Nina rozwija się i powolutku dorośleje, a przebijają się u niej cechy, których brak niejednemu dorosłemu. Potrafi być uczciwa  i krytyczna względem siebie, dostrzega swoje wady, a nie tylko zalety. Nie jest już tak płaczliwie wkurzająca, jak miało to miejsce w Totenwaldzie, więc naprawdę trudno jej nie lubić, a z książki na książkę coraz bardziej przypomnina mi Pratchettowską Tiffany Obolałą. Z resztą nie czarujmy się, sama sytuacja Niny jest naprawdę nie do pozazdroszczenia - z dala od rodziny, której być może już nigdy nie zobaczy, do tego zdeklarowana ateistka często mylona z komunistką, jest zmuszona mieszkać i pobierać nauki w szkole katolickiej. Co gorsza jest zobligowana współpracować z rzeczonymi komunistami i wbrew sobie widzi, że część z nich może nie jest jednak wcale taka do końca zła, a na pewno w pewien sposób docenia i nawet trochę podziwia metody Lisa. Na pewno warto będzie kiedyś usiąść i przeczytać tę całą serię na raz, tak od początku do końca i przyjrzeć się bliżej i dokładniej przemianom jakie zachodzą u Niny.

Pierwsze dwa tomy udało mi się przeczytać praktycznie jeden po drugim, a i teraz zbyt wiele wody w Warcie nie upłynęło między kolejnym. Tak czy siak, mam naprawdę nadzieję, że ta cała historia traktowana jako całość do czegoś dąży. Do chociaż jakiegoś minimalnego “Happy Endu” dla Niny. I mam wrażenie, że kiedy/jeśli Anioły odejdą i Nina utraci swój przenikliwy dar otrzymany w schedzie po Wybrańcu, to naprawdę trudno jej będzie znowu zostać normalną i niczym nie wyróżniającą się dziewczyną. To wszystko co już przeżyła i to, co jej szykuje jeszcze autorka już ją tak zmieniło, że przeciętna to ona już raczej nie będzie.

Mam więc naprawdę nadzieję, że autorka będzie dalej kontynuować tę serię, bo przynajmniej we mnie ma wielką fankę, która z niecierpliwością czeka na następne tomy przygód Niny i reszty Kapturków. No może poza tym nieszczęsnym Jackiem…

Ocena: 8/10

sobota, 2 czerwca 2018

"Krwawe święto" - Paul Finch

Kiedy w Noc Guya Fawkesa zamiast kukły spalono żywcem mężczyznę, wydaje się, że
doszło do nieszczęśliwego wypadku. Ale po odnalezieniu w walentynki dwojga młodych
ludzi z przestrzelonymi sercami trudno uwierzyć, że zakochanych trafiła strzała
Amora… Wygląda na to, że Kalendarzowy Zabójca rozpoczął swe łowy.
Detektyw Mark „Heck” Heckenburg jest na jego tropie. Ofiar stale przybywa, a ciążąca na Hecku presja ze strony opinii publicznej spędza mu sen z powiek. Musi odnaleźć zabójcę, zanim ten uderzy po raz kolejny.

[Wydawnictwo Albatros, 2018]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4608540/krwawe-swieto]

Książka zrecenzowana dla Secretum.pl



PATI:

“Seryjny morderca z kalendarzem” przeczytałam na okładce. Hm... ale, że jakiś gratis? Czy może następna część będzie o seryjnym mordercy z mydłem, czy innym ekspresem do kawy? - pomyślałam niewesoło i w lekkim przerażeniu. Zwłaszcza, że “Krwawe Święto” to drugi tom serii o detektywie, sierżancie Marku Heckenbergu, zwanym po prostu “Heck”, więc aż się zaczęłam bać, jaki przedmiot został użyty wcześniej. Przełknęłam nerwowo ślinę i zaczęłam czytać... no i mnie porwało z siłą wodospadu Niagara.

Jeszcze nie ucichły echa po zabójstwach Maniaka z M1, a na Anglię padł ponownie blady strach przed kolejnym seryjnym mordercą - osobiście nie spodziewałam się, że na Wyspach ich aż tylu grasuje. Tym razem zabójstwa wydają się być dokonywane na tle religijno-świątecznym i kiedy dwójka policjantów odnajduje zamurowane ciało mężczyzny w ubranku Św. Mikołaja, nikt nie spodziewają się, że to nie był jednorazowy przypadek, a morderca dopiero się rozkręca. A teraz wszyscy razem pomyślmy o tych wszystkich świętach, o których nikt nie pamięta jak i o zbliżającej się Wielkanocy... Jednostka do spraw Seryjnych Przestępstw nie ma praktycznie żadnych śladów. Ciał przybywa. Na szczęście możemy odetchnąć z ulgą, bo jest wśród nich dzielny i utalentowany detektyw Heck, na którego zawsze można liczyć. Na tle Heck’a reszta ekipy wypada dość blado i jedynie nadinspektor Gemma Piper, wydaje się mieć trochę oleju w głowie, pomimo pochodnej syndromu Muldera i Scully. Heck jest ewidentnie kreowany na bohatera przeskromnego, przeinteligentnego, a w kojarzeniu faktów mało kto może mu dorównać. Nie wiem jednak czym spowodowana jest jego ewidentna niechęć w posiadaniu przy sobie broni palnej, w sumie jakiejkolwiek, ale prawda jest taka, że Heck jej nie potrzebuje i woli porządnie dać po pysku kryminaliście, niż używać jakże przereklamowanego gnata. Po prostu Heck to 100% twardziel, ale o dobrym sercu. Chociaż, tak naprawdę, odniosłam wrażenie, że nasz super glina ma więcej szczęścia niż rozumu, a zamiast Heck powinni go wołać per Człowiek Demolka. Z zacięciem wytrawnego oprawcy, wykańcza kolejne samochody, a o przypadkowo rannych partnerach i postronnych już lepiej nawet nie wspominać, bo to idzie w dziesiątki, a nawet już setki. Trochę przesadzone, zwłaszcza, że jak potknie się na ulicy o but to na pewno znajdzie mordercę siostry wujecznego dziadka właściciela fabryki sprzedającej gumę na podeszwę. Ale wiecie co? Ja to kupuję - uwielbiam go!

Naprawdę lubię czytać książki, gdzie autor zna się na rzeczy i wie o czym pisze. Dzięki temu książka jest o wiele ciekawsza - bo realistyczniejsza, co w przypadku thrillera, czy kryminału działa tylko na plus. Paul Finch zanim zajął się pisaniem był policjantem w brytyjskiej formacji Greater Manchester Police i jego wiedza o prawdziwym działaniu organów ściganiu jest na pewno kompleksowa. Zwłaszcza, że w naszym świecie zdarzają się takie zbrodnie, że aż włos się jeży i strach się bać. Paul Finch przeprowadza nas przez śledztwo Hecka z odpowiednią nieobrzydliwą dawką makabry i choć trup ściele się gęsto, a do tego i bardzo twórczo, to można ze spokojem wcinać w trakcie czytania obiadek czy ciasteczka. Poza tym Finch miał naprawdę ciekawy pomysł na fabułę, a wykonania może mu pozazdrościć niejeden, a nawet i kilku pisarzy kryminałów.

Od jakiegoś czasu lubię fantastykę zdradzić z kryminałem. Ale musi to być kryminał dobry, czyli taki, gdzie w trakcie czytania mam ochotę zerknąć na koniec książki na wyjaśnienie zagadki. Bardzo dobry kryminał, to taki, gdzie nie jestem wstanie się powstrzymać i czytam to zakończenie. Przyznaję, że "Krwawe Święto" Paula Fincha delikatnie przekartkowałam od tyłu. Już czytając opis TEN z tyłu książki pomyślałam "ooo to może być interesujące". I było! Polecam, bo to pierwszorzędny kryminał oparty na solidnych podstawach i z dużą ilością wartkiej akcji, pościgów i niewielką szczyptą strzelanin, który wciągnął mnie jak mało który.

Ocena: 7/10

piątek, 1 czerwca 2018

"Dziewczynka, która wypiła księżyc" - Kelly Barnhill

Bestseller „New York Timesa”, nagrodzony prestiżowym Medalem Johna Nebery’ego za wybitny wkład w amerykańską literaturę dziecięcą.

Od wieków mieszkańcy Protektoratu wierzą, że pobliski las zamieszkuje okrutna wiedźma, której gniew obłaskawić może tylko najmłodszy mieszkaniec osady złożony w ofierze złej czarownicy. Co roku pozostawiają więc w lesie niemowlę, licząc na to, że danina z niewinnego życia powstrzyma wiedźmę przed terroryzowaniem ich miasta.

Ale Xan jest dobra. Dom w leśnym zaciszu dzieli z mądrym potworem Glerkiem i maleńkim smokiem Fyrianem o wielobarwnych skrzydłach. Ratuje ona porzucone dzieci i oddaje w opiekę rodzinom po drugiej stronie lasu, karmiąc niemowlęta blaskiem gwiazd. Jednemu z nich przypadkowo daje jednak do wypicia blask księżyca, napełniając je magią o niewyobrażalnej mocy. Xan postanawia sama wychować tę niezwykłą dziewczynkę. Kiedy zbliżają się trzynaste urodziny Luny, jej moc przybiera na sile...

Mnożące się dokoła złowrogie znaki wzmagają strach mieszkańców Protektoratu. Jeden z nich postanawia zabić wiedźmę, by uwolnić swój lud od trwającego od lat terroru. Do czego doprowadzić może wiara w zabobony? Jak niebezpieczna jest moc, którą posiadła Luna i jak potoczą się losy Xan, Glerka oraz Fyriana, którzy stali się rodziną dziewczynki?

[Wydawnictwo Literackie, 2018]
[Opis i okładka: http://secretum.pl/ksiazki/item/2910-dziewczynka-ktora-wypila-ksiezyc]

Książka zrecenzowana dla Secretum.pl

AGA:

Tak.
W tym lesie mieszka wiedźma. Mieszka od zawsze.

Opowieść o Lunie jest klasyczną baśnią.

Kłamię,żeby chronić! Co innego mogę powiedzieć? Nie wyjaśnię im prawdy w sposób, który potrafiliby zrozumieć.

Jest las, jest czarownica, są biedne pożerane dzieci, odważny bohater, gadające zwierzątka, smok, a nawet kruk. Wszystko się zgadza. W Protektoracie od pięciuset lat, czyli dla mieszkańców lasu od zawsze, w Dniu Ofiary składane jest w ofierze najmłodsze dziecko na przebłaganie okrutnej Wiedźmy, zamieszkującej las i mającej władzę nad wiecznie wzburzonym wulkanem. Nad corocznym rytuałem czuwa Rada Starszych i pomocne zawsze Siostry Gwiazdy, z siostrą Ignatią na czele. Królestwo Cattail obarczone tak wielką tragedią tak wielu rodzin, częściej ze względu na ból i rozpacz swoich mieszkańców nazywane jest Miastem Smutku. Bowiem: Poświęcić jedno lub poświęcić wszystkich. Tak działa ten świat. Nie zmienimy tego, choćbyśmy próbowali.

Kim jest Luna? Dzieckiem odebranym matce. Wnuczką dla strudzonej Wiedźmy. Towarzyszką zabaw tyci smoka Fyriana. Nadzieją dla tych, którzy ją stracili, żyjąc w cieniu Wieży Sióstr Gwiazdy. Jest też dziewczynką, która dorastając będzie musiała odnajdując swoje prawdziwe oblicze, stawić czoła Pożeraczce Smutku, która jest równie silna, jak rozpacz ludzka.

Spójrz na lasy! Jakie zdradliwe! Trujący dym, leje, wrzące gejzery i straszliwe niebezpieczeństwa, gdziekolwiek spojrzeć.

Jest też Wiedźma, co to straszliwy los zgotowała mieszkańcom Miasta Smutku.

Klasyczna baśń o czarownicy, lesie, pożeranych dzieciach.

Ale...

Wiedziała, że opowieść może przedstawiać prawdę, ale może też kłamać. Opowieść można naginać, wykręcać i zaciemniać. Kontrolowanie opowieści daje władzę. A komu taka władza przyniosłaby największe korzyści?

Zdecydowanie autorowi. Rozpoczynając lekturę nie spodziewałam się prawdę powiedziawszy tego, co zastałam. Owszem niektóre elementy świata przedstawionego odbiegały od klasycznej wizji baśni i bajek, jednak sam szkielet fabuły mocno osadzony został na kanonie literatury dla dzieci. Zła wiedźma, porywa dzieci, dzielny bohater – w tej roli, podobnie jak zdarza się to w ruskich bajkach, niepozorny człek z gminu o dobrym, szczerym sercu, tutaj w tej roli cieśla Antain – pragnie oswobodzić uciśniony naród spod tyranii. Tyranii, no właśnie, ale czyjej? Jednak, jak zacytowałam wyżej, szata baśniowości zaciemnia trochę opowieść, która z czasem wykręca się i prze w innym kierunku, niż się pierwotnie wydawało.

„Dziewczynka, która wypiła księżyc” to opowieść wielopłaszczyznowa i uważny czytelnik, a im bardziej doświadczony, tym więcej tych płaszczyzn odkryje. Kelly Barnhill w swojej powieści opowiada przede wszystkim o życiu, ale pomimo że dotyka trudnych tematów dojrzewania, śmierci, utraty najbliższych, czy tyranii, to trzyma się dwóch podstawowych zasad: Smutek jest niebezpieczny, a Serce może udźwignąć wszystko. Czytając książkę pani Barnhill od samego początku towarzyszyło mi poczucie, jakbym czytała książkę ze świata stworzonego pod scenariusz animacji Studia Ghibli. Takie tytuły jak „Spirited Away”, „Mój sąsiad Totoro”, czy „Ponyo”, bardzo przypominają właśnie „Dziewczynkę, która wypiła księżyc”. Świat tradycyjnej baśni, przenika się z elementami fantasy. Potwór z Moczarów, Glerk, mikroskopijny smok Fyrian, wnuczka czarownicy, umagiczniona blaskiem księżyca i wiedźma o imieniu Xan. Niby wszystko znane, ale tu odwracają się role, bohaterowie nie są tacy, jak w klasycznej baśni powinni być.

„Dziewczynka, która wypiła księżyc” jest przede wszystkim, ciepłą, pełną nadziei, optymistyczną powieścią fantasy. Kelly Barnhill napisała książkę, która pomimo, że traktuje o rzeczach okrutnych, poważnych, uczy, że serce jest najsilniejsze i przetrwa wszystko, by dać nadzieję nawet tym, którzy zapomnieli, jak dobrze żyć jest w jej blasku. Osobiście jestem zachwycona książką, ponieważ jest to po prostu mądra  powieść, która na szczęście nie wpada w parenetyczny ton, i która pozwoli czerpać przyjemność z towarzyszenia Lunie w jej przeobrażeniu się z dziecka w dojrzałą dziewczynkę. Jest to też przejmująca opowieść o dzieciństwie, macierzyństwie i starości. Po prostu o życiu.

Ocena: 8/10