sobota, 12 kwietnia 2014

Shriek: Posłowie - Jeff VanderMeer


Shriek: Posłowie jest tragikomiczną historią rodzinną rozgrywającą się w stworzonym przez Jeffa VanderMeera legendarnym fikcyjnym mieście Ambergris.



To opowiedziana z ekstrawagancką pasją przez niegdysiejszą bywalczynię salonów, Janice Shriek, pełna barwnych i fascynujących postaci oraz tajemniczych zdarzeń historia przygód brata Janice, Duncana, historyka opętanego przez skazany na niepowodzenie romans i mroczny sekret, który może go zabić lub przemienić.

To także opowieść o wojnie pomiędzy konkurencyjnymi wydawnictwami, która na zawsze zmieni Ambergris, oraz o rywalizacji z zepchniętą na margines rasą znaną jako "szare kapelusze", która, uzbrojona w zaawansowaną grzybową technologię, czeka pod ziemią na szansę odzyskania miasta, które kiedyś do niej należało.

"W tej opowieści o zmiennych ludzkich losach i związkach wyczuwa się delikatne wpływy Borgesa i Nabokova, a także H.P. Lovecrafta... oraz awangardową, surrealistyczną wrażliwość".

[MAG, 2010]
[Opis i okładka z: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/51231/shriek-poslowie ]

AGA:
Rozpoczynając tragiczną i krótką przygodę z twórczością Jeffa VanderMeera oraz kontynuując dobrą i długą znajomość z Ucztą Wyobraźni, miałam nadzieję na lekturę czegoś wyjątkowego, że Shriek: Posłowie, przez większość recenzentów określanym mianem bardziej zjadliwego utworu niż Miasto szaleńców i świętych, olśni mnie, zaskoczy i wpisze się w kanon moich lubionych książek. Cóż, ludzką rzeczą jest błądzić, a Jeffa VanderMeera trwać w błędzie.


Na temat Shrieka: Posłowia w recenzjach i abstraktach przeczytać można, że jest to powieść z gatunku New Weird, napisana przez przedstawiciela tegoż nurtu literackiego Jeffa VanderMeera, który swoją opowieść smęci, przepraszam snuje, w świecie zakotwiczonym w mieście Ambergris, które zresztą jak na razie jest jego czołowym produktem. Można też odnaleźć krótkie informacje o treści, że jest to niebanalna historia książki w książce, a mianowicie, że powieść stanowi posłowie do książki Duncana Shrieka pt. Hoegbottoński przewodnik po wczesnej historii miasta Ambergris. Oczywiście wszędzie określany jest ten utwór jako nadzwyczajny, a przynajmniej taki, z którym należy się zapoznać.

A tak naprawdę....
Historia opowiada o rodzeństwie Shrieków, Janice, podstarzałej domorosłej artystce, szefowej galerii, która miała swoje pięć minut w czasach Nowej Sztuki, a któryż to sukces przekuła w jedną wielką orgię picia, ćpania i spółkowania z kim popadnie, dzięki czemu przespała moment, w którym jej artyści przestali być modni, a ona sama pozostawszy z niczym, podjęła się najpierw drobnych prac dziennikarskich, a następnie spisania biografii swojej rodziny, która miała być z założenia Posłowiem do dzieła jej młodszego brata. Duncan natomiast, to ponoć wspaniały historyk, który podjął się trudnej pracy badawczej, mającej na celu ukazanie prawdy o Szarych Kapeluszach (jedyni autochtoni Ambergris) oraz związanym z nimi niebezpieczeństwie. Oboje w starciu ze światem, który woli żyć radośnie, ale w ułudzie, niż w strachu, ale z prawdą na ustach, ponoszą osobiste i zawodowe klęski, będąc niezrozumianymi, w sumie odstręczającymi odludkami. Cała powieść to jedno wielkie skamlanie Janice Shriek o strasznie nudnym, gnuśnym i wyobcowanym życiu jej oraz całej rodziny, w której ojciec zmarł w szczycie swojej kariery, matka, artystka żyjąca na własne życzenie w odosobnieniu i zapomnieniu, Duncan, który zakochał się w młodziutkiej studentce, która w odpowiedniej chwili uciekła od wariata, i Janice, najsmutniejsza i najbardziej depresyjna postać ze wszystkich. Oczywiście w tle jest jeszcze jeden aktor, samo Ambergris, które zainfekowane grzybami, żyje swoim gnuśnym i zatęchłym życiem wzdłuż rzeki Moth, w którym panoszą się Szare Kapelusze, domy wydawnicze prowadzą wojny mniej lub bardziej oficjalne, gdzie wojska kalifa stanowią najmniejsze zagrożenie dla żyjących w Ambergris wszelakiego rodzaju i maści artystów.

Po przeczytaniu różnych recenzji Shrieka można by wywnioskować, że jest to nietypowa powieść z pogranicza fantastyki i steampunku, która swoją dziwacznością urzeknie każdego. Wszystkie wystawione powieści opinie jednak nie wspominają nic na temat języka i stylu pisarskiego VanderMeera, a jest on delikatnie mówiąc tak flegmatyczny, że stereotypowo założyłam, że autor musi być Brytyjczykiem, a nie Amerykaninem. Posłowie to tak naprawdę chaotycznie spisane wspomnienia, wynurzenia i żale rozgoryczonej Janice, które prędzej można by nazwać majakami pijaka o życiu młodszego brata, niż rzetelnie spisaną biografią, a o posłowiu nawet nie wspominając. Język użyty przez VandeMeera jest co prawda bogaty, dojrzały i poprawny, ale styl niemożliwie długich zdań pełnych nieustających komentarzy, dygresji i retrospekcji jest nie do zniesienia. Jeff VanderMeer pomimo tego, że stworzył świat wymagający uwagi, wychodzący poza ramy wszelkich gatunków literackich, zaprzepaścił potencjał miasta Ambergris używając nudnego słowotoku, zamiast żywego języka.

„Przede mną kolejna martwa biała strona, którą trzeba wypełnić martwą czarną czcionką, więc to zrobię. Dlaczego nie? Nie mam nic lepszego do roboty, przynajmniej na razie.”

Nic dodać, nic ująć. Wielki elaborat o nudnym i depresyjnym oraz aspołecznym życiu rodziny Shrieków jest cudownym lekiem na bezsenność. Nigdy w życiu nie czytałam książki, która usypiałaby mnie każdorazowo przed ukończeniem piątej strony. Przeczytanie trzystu osiemdziesięciu trzech stron zabrało mi ponad miesiąc czasu, Vandermeerowi napisanie tych niekończących się żali zabrało siedem lat!!!!

Mam wrażenie, że Shriek: Posłowie to psikus, a zarazem kpina VanderMeera z prostego czytelnika - przynajmniej mam taką nadzieję, wolałabym tej powieści nie traktować na poważnie. Literatura fantastyczna stała się na tyle popularna, że ciężko znaleźć coś naprawdę wyjątkowego i oryginalnego. Niejako New Wierd i koncepcja Uczty Wyobraźni ma postawione za cel bunt przeciw utartym szlakom oraz proponowanie czytelnikowi alternatywnej lektury. Jak sam Vandermeer napisał: „ Przeciętny czytelnik lubi, gdy pozwala mu się wrócić do domu po długiej podróży, a nie porzuca go na pustkowiu w obliczu nadciągającego zmierzchu, podczas gdy zadrukowane strony stanowią pustynię, która nie daje pocieszenia.” i dlatego autor zrobił wszystko, aby jego powieść nie była„literaturą pocieszającą”, tylko dołującą i nudną, jakby to miało czynić ją wspaniałą tylko dlatego, że nie wpisuje się w ogólne tendencje literackie.

Parafrazując słowa Sirina (wydawcy rodzeństwa Shrieków): czuję się przytłoczona, poirytowana, zmęczona, zaintrygowana (w najmniejszym stopniu) i skonsternowana. Pierwszy raz po odłożeniu przeczytanej książki bałam się, że odniosłam trwały uszczerbek na zdrowiu i pasji czytelniczej.

Ocena: 1/10 (głównie za język)
Przesłanie książki: „Proponuję przeprowadzić badania nad insomnią w aspekcie lektury Shriek: Posłowie.”

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PATI:

Ziewu ziew... tak zacznę tą recenzję i tak ją skończę. Nudniejszej książki od czasu lektur w szkole nie czytałam. „Shriek. Posłowie” działa lepiej niż środek nasenny i chociaż mniej szkodzi na żołądek i jeszcze dwukrotnie silniej działa na umysł. Byłam przerażona w trakcie czytania jak można wydać ciężko zarobione pieniądze na taką książkę i potem nie pluć sobie w twarz z tego powodu, bo chyba nawet paczka fajek byłaby już lepszą perspektywą.

Utopiony w opisach i zbyt długich chaotycznych zdaniach, zupełnie bez ładu i składu, niechronologiczny pamiętnik podstarzałej panny, która chce się wyspowiadać przed „odejściem”. Posłowie do książki jej brata – Duncana, które on następnie czyta i dodaje swoje przypisy okazuje się totalnie bezsensowne, bo wszystko to co jej się wydawało - jest nieprawdą lub źle zinterpretowaną rzeczywistością, która ukazuje nam jak mało Janice znała swojego brata. Czytanie tego to gehenna.
Żeby napisać, że książka mi się nie podobała to za mało - ta książka zabiła we mnie radość czytania. Uciążliwe, nudne, powolne, irytujące, miejscami idiotyczne... to... to... grzybobranie. Jestem tak zmęczona psychicznie, że nawet nie potrafię ocenić, czy sam pomysł był dobry i tylko wykonanie takie słabe. Najgorsze, że to już druga pozycja z uczty wyobraźni, która trafiła mi w ręce i która okazała się prawie identycznie męcząca. Po ponad miesiącu czytania, dzień skończenia „Shriek. Posłowie” chciałam oznaczyć w kalendarzu jako dzień święta narodowego – koniecznie wolny od pracy i najlepiej z jakimś festiwalem czy pochodem.

Całość akcji książki jesteśmy wstanie streścić w jednym – góra dwóch zdaniach. Jeden jedynie moment – nadejście szarych kapeluszy (grzybkowych ludków) w noc festiwalu można uznać za ciekawy, poza nim to mdła i cienka papka naszpikowana górnolotnymi frazesami. Wyobraźcie sobie książkę gdzie narratorka pisze: „i wtedy mój brat uśmiechnął się do mnie smutno”, po czym następuje komentarz tegoż brata „(nie smutno, ale boleśnie)”. I właśnie tak wygląda to „dzieło”. Janice jedno, Duncan drugie, a ja facepalm.

Tak naprawdę szkoda czasu na czytanie tej książki i chyba jeszcze bardziej na pisanie / czytanie tej recenzji... - można na przykład przekopać grządki w ogródku, albo pączki na gałęziach policzyć, czy pójść z psem na długi spacer.

Skoro autor nie uszanował naszego czasu, ja przynajmniej uszanuję Wasz i skończę tą recenzję – ziewu ziew, chrapu chrap.

Ocena: 1/10 (nieporozumienie)
Przesłanie książki: "Nuda"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz