Salomea Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie. Gdy okazuje się, że jej stancja przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, prowadzona jest przez trzy siostry w dość podeszłym wieku i papugę, a w telefonie słychać głosy, Salka zaczyna zastanawiać się, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się młodszego brata jedynie komplikuje i tak niełatwą już sytuację – zwłaszcza, gdy pewnego dnia próbuje utopić siostrę w Odrze.
[ Uroboros, 2014 ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/203740/nomen-omen ]
PATI:
Nomen Omen Marty Kisiel
to przezabawna historia kryminalno – paranormalna z
nieprzesłodzonym wątkiem romantycznym. To po prostu idealna lektura
na wieczór, którą przeczytałam w jakieś 3h. I to w
sumie mój jedyny zarzut – zdecydowanie zbyt dobrze i szybko
się ją czyta. Skończyło się i pozostał jakiś niedosyt choć
wszystkie wątki ładnie zostały wyjaśnione i zakończone to
chciałoby się dalej. Nie wiem za bardzo co, ale chcę więcej i
dłużej – niech trwa i trwa.
O samej Marcie Kisiel
usłyszałam pierwszy raz kiedy wychodziło "Dożywocie" – pierwsza
książka. Przeczytałam opis i uznałam, że może być fajne i
takie w moim stylu. Od czasu do czasu spotykałam się gdzieś z tym
tytułem i zawsze powtarzałam sobie, że muszę to przeczytać. Może
i lepiej się stało, że to "Nomen Omen" przeczytałam pierwsze. Jest
rewelacyjne i bardzo odświeżające po tych ciężkich tytułach,
którymi ostatnio się katuję.
Głównym atutem
jest niewątpliwie styl pisarski Pani Kisiel. Książka jest lekka,
łatwa i czy pisałam już, że przezabawna? Nie jest to humor
pokroju Pratchetta, czy Pilipiuka tylko taki Kisielowy – kobiecy,
dosadny, miejscami przezłośliwy i przez to bardzo ujmujący i
chwytliwy. W trakcie czytania parskałam, prychałam, śmiałam się
w głos, raz się zakrztusiłam, a raz oplułam herbatą (próbowałam
się odkrztusić cały czas śledząc tekst). Zdecydowanie odradzam
picie i jedzenie w trakcie i nawet rzucie gumy może być groźne.
Jeśli chodzi o samą
historię to można by się czepiać, że płytka, że słaba, że
taka sobie, ale to nic: bo Pani Jadzia lat 85 rżnąca w WoWa
wymiata; bo tekst: „Człowiek człowiekowi Panią w dziekanacie”
rozłożył mnie na łopatki, a dialogi między wspomnianą wcześniej
Jadzią i niejakim Niedasiem absolutnie powalają, że tak brzydko napiszę. I
taka właśnie jest tak książka – powalająca z motywem fontanny
herbaty z nosa. Zwłaszcza jeśli czytelnik jest graczem w mmo i nie
obce mu są rajdy czy killowanie mobków na spocie – znaczy
książkowych „gadów”.
Po przeczytaniu "Nomen Omen", a następnie idąc za ciosem "Dożywocia"
chodzę i deklamuję Mickiewiczowskie ballady i romanse doprowadzając
ludzi do szału. Nawet podróż samochodem wywołuje u mnie
wspomnienia: "gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała..."
chociaż jadę tylko przez pola kwitnącego rzepaku. A przynajmniej
wydaje mi się że to rzepak był, bo ja dziewczyna z miasta jestem.
Pani Marto wprowadziła Pani w życie moje, a co za tym idzie mojego
otoczenia znów romantyzm, z którym niektórzy nie
mieli do czynienia od czasów liceum. Dzisiaj mojego Szefa
uraczyłam „Świtezianką”, fragmentem początkowym, raptem
zwrotek 10, bo reszta się nie chciała przypomnieć. Patrzył na mnie dziwnie.
Ale wracając
do książki.
Główna
bohaterka "Nomen Omen" - Salomea Przygoda to
dziewczyna wyjątkowa w swojej przeciętności... Jedyne co ją
wyróżnia może poza wzrostem od innych śmiertelników
to zapewne niesamowity pech – na prostej drodze orła wywinie i
jeszcze szkód innych narobi. W przypływie totalnej rozpaczy
wyprowadza się ze swojego rodzinnego miasta z dala od indywiduów,
które każą się nazywać jej mamą i tatą, a rujnują jej
życie nieustannie i emigruje do Wrocławia by pracować na
tamtejszym uniwersytecie. Nie przemyślane chyba do końca to tak
było, skoro we Wrocławiu studiuje jej młodszy brat – zmora
zjadająca pomarańcze – Niedaś – przypadek beznadziejny –
student typowy ze wszystkimi studenckimi wadami. Salka wynajmuje
tanio pokój od Sióstr Bolesnych i czego można było
się spodziewać po niedługim czasie na głowie ląduje jej geniusz
Niedaś wyrzucony z akademika za nieprzystojne obnażanie się na
korytarzu – czyt. zapomnienie ręcznika. Niedaś, ten kleszcz jeden
wprowadza się na Lipową i życie Salki znowu zamienia się w
koszmar i to wyjątkowo dosłownie. Tutaj następują paranormalne wypadki i
wpadki, a Niedaś trafia nawet do więzienia – niestety za
niewinność, ale jednak. Salka poznaje odpowiedniego jajogłowego,
który dzięki bogu potrafi dobrze pływać... I tak historia
gna naprzód z upiornym przodkiem w tle i z wojenna i powojenną
historią Wrocławia obok. Historia jak historia, ale za to jak
opisana!
Poleciłam ją większości
moich znajomych rozsiewając to zło i wszyscy jak jeden mąż –
lub żona – załapali Nomenowego bakcyla, a Pani Marcie przybyło
kilka więcej dusz lajkersowych na fejsbuku – KLIK
(Z resztą polecam fanpage – codziennie poprawia mi humor.) Wszyscy
też chwycili za wspomniane wcześniej „Dożywocie”, mogę więc
z czystym sercem polecać dalej.
Ocena: 8/10 (bardzo dobra)
Przesłanie: „Słodka Chwila – niestety chwila to kluczowe słowo”
Przesłanie: „Słodka Chwila – niestety chwila to kluczowe słowo”
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
AGA:
W 2012 roku napisałam
kilka słów o „Dożywociu” na Lubimy Czytać:
„Nuuuda... nic się
nie dzieje. Jednak książkę polecam ze względu na cudowną ilość
inteligentnego
humoru,
specjalizującego się w prześmiewaniu i wyolbrzymianiu Romantyzmu
oraz na grze słów i języka - jest to ten typ lektury, który
przyprawia o białą gorączkę obcokrajowców i o bezsenne
noce tłumaczy. Pani Marta posiada niezwykły talent językowy,
potrafi skonstruować inteligentny humor i wykreować atmosferę,
brak jednak tego kopniaka, jest puenta, ale jakaś taka mdła. Brak
głównego zrębu powieści, który udźwignąłby całą
konstrukcję i pociągnął akcje, ale poza tym rewelacyjny talent
prozatorski.”
Dlaczego wszyscy
porównują Dożywocie z Nomen Omen i dlaczego ja
rozpoczynam recenzję od opinii poprzedniej książki autorki?
Pewnie dlatego, że Marta Kisiel jest po prostu pisarką
charakterystyczną. Co według mnie łączy i różni te dwie
powieści? Z pewnością łączy je nieustające zamiłowanie do
Romantyzmu, inteligentny humor, przebogaty język, który
jeszcze bardziej doprowadza do szału obcokrajowców i
przyprawia o palpitację serca tłumaczy, a niezaprzeczalnie dzieli
je wartka akcja, skoncentrowana fabuła i jasno zarysowany cel. A
zatem... czytać, czytać, czytać.
Oto Salka, czyli Salomea
Klementyna Przygoda, która jako córka erotycznie
rozbuchanej matki Kaliny i ojca Pawła, ma na nieszczęście być
również starszą siostrą niejakiego Niedasia, czyli Adama
Joachima, który korzystając beztrosko z życia, utrudnia i
uwłacza swoim jestestwem egzystencję nieszczęsnej, bujnej w
kształtach Saleczce. Czemu to takie ważne? Dlatego, że to właśnie
osoba nadgorliwej seksualnie matki oraz złośliwego, okrutnego brata
wypycha Salomeę do Wrocławia, gdzie planuje zacząć oddychać
pełną piersią z dala od rodziny. Marzenie całkowicie normalne dla
młodej pannicy, tylko nie wszystko przebiega w sposób
zaplanowany, a mianowicie główna bohaterka dzięki pomocy
swojej koleżanki trafia na trochę dziwną stancję zamieszkiwaną...
psst, nie można za dużo zdradzić, odkryję tylko rąbek tajemnicy,
Salka trafia pod strzechy domu, który omijają wszyscy
mieszkańcy Wrocławia, gdzie początek XX wieku zadomowił się na
dobre, i gdzie nie działają sprawnie media, opanowane przez
szepczące głosy. Oczywiście to tylko początek, bo ku zgrozie
Salomei, jej młodszy brat zwala się jej na głowę i zaczynają się
gigantyczne kłopoty, odkrywane są rodzinne tajemnice, zastraszane
są złotowłose dziewoje, a nić się przędzie i przędzie. A
wszystko to okraszone soczystym, polskim na wskroś humorem.
Powieść miłośniczki
kłulików zdecydowanie przypadnie do gustu osobom doceniającym
żywy humor czerpiący garściami z polskiej kultury i literatury.
Kiedyś czytałam artykuł dotyczący trudności przekładu książek
w aspekcie tłumaczenia Kubusia Puchatka w wykonaniu Ireny
Tuwim. Debata dotyczyła wierności przekładu względem
oryginału w opozycji do przekładu dostosowanego do odbiorcy. Sądzę,
że książki pani Kisiel-Małeckiej należą właśnie do tych
najtrudniejszych, gdzie stwierdzenie typu „ku pokrzepieniu serc”
ewokuje konkretne skojarzenia wyłącznie u czytelników z
jednego kręgu kulturowego. Nomen Omen jest interesującą pozycją,
ponieważ pozwala czytelnikowi odkryć prawdziwe bogactwo języka
polskiego, o czym bardzo często niestety zapominamy, a nie wszyscy
pisarze chcą i potrafią je odpowiednio zaprezentować. Kwiecistość
wyzbyta jakiegokolwiek patosu, nie powinna jednak przerażać,
ponieważ, jeśli czytelnik nie chce wysilać szarych komórek
i pragnie wyłącznie przyjemnej lektury nie zawiedzie się. Nomen
Omen to po prostu dobrze napisana powieść z elementami grozy,
fantastyki i humoru, gdzie wartka akcja i sprawnie skonstruowana
fabuła pozwala „łyknąć” lekturkę w jeden wieczór.
Nie byłabym sobą, a
blog Zgryźliwym piórem nie byłby zgryźliwy, gdyby nie łyżka
dziegciu w beczce miodu, a mianowicie mam nadzieję, że w
przyszłości autorka jednak odejdzie od tego nieustającego
uwielbienia dla Romantyzmu, bo ileż można w końcu.
Ocena: 7/10
Przesłanie: „Kisiel
pełen hermetycznego humoru. A i przestroga dla wszystkich - jak
dziadka chować, to raz, a porządnie i pod grubą marmurową płytą.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz