Twórca Koniasza podbija kosmos.
Wrażenie przebywania w świadomości maszyny, nigdy jeszcze nie było tak dojmujące.
Wszechświat od dawna już nie należy tylko do ludzi. Krzem kontra węgiel, krew kontra superciekłe płyny, ewolucja jest nieubłagana. Na szczęście dla homo sapiens maszyny walczą również przeciw sobie; sojusze szybko powstają i jeszcze szybciej znikają, a wciąż powstają byty stojące na pograniczu świata.
Tworzyliśmy niezłe zoo, w większości sami weterani niezliczonych bitew, hybrydy techniczne sklecone z części znalezionych w magazynie. Przedstawialiśmy dziwaczną mieszankę istot o różnych stopniach rozwoju i świadomości. Niektórzy byli po prostu głupi, inni okaleczeni a jeszcze inni nadzwyczaj sprytni, ale tak nietypowi i pokręceni, że musiałem się odwracać od ich odmienności. Sztuczne Inteligencje o zaszczepionym posłuszeństwie w ich hardcorowych mózgach. No i oczywiści byli pomiędzy nami łowcy tacy jak ja.
Gdy robot bojowy DB 24, którego główną umiejętnością jest agresywne prowadzenie walki i maksymalizacja siły ognia uzyska samoświadomość piekło może się okazać całkiem miłym miejscem.
[Fabryka Słów, 2016]
[Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3727692/wojna-absolutna]
AGA:
Miroslav Žamboch jest bardzo dobrze
znanym w Polsce czeskim pisarzem fantasy i science fiction, którego
cykle Koniasz, czy Wylęgarnia, zostały bardzo dobrze przyjęte.
Fabryka Słów jest polskim wydawcą książek Žambocha i w tym
roku zdecydowała się na publikację jego autorskiej kolekcji, w
nowych spójnych oprawach graficznych. W ramach serii ukażą się
powieści dobrze już znane, jak „Sierżant”, czy jednotomowe „Na
ostrzu noża”, ale również premierowe powieści jak „Posledni
bere vse” (przyp. tł. „Ostatni bierze wszystko”?), czy wydana
we wrześniu „Wojna absolutna”. I właśnie o tej ostatniej kilka
słów pozwolę sobie napisać.
Akcja powieści rozgrywa się w
dalekiej przyszłości, w której roboty stanowią dominującą rasę
na ziemi. Wojna trwa i jest absolutna, wszyscy walczą ze sobą, a
ludzie stanowią marginalny, żywy relikt przeszłości. Główny
bohater DB 24, jednorobotowy (por. jednoosobowy) oddział do zadań
specjalnych, uzyskuje samoświadomość i od tego momentu jego celem
nadrzędnym jest przeżyć. A nie jest to proste, gdy jest się
najemnikiem do zabijania. W tym celu stara się samodzielnie zawierać
nowe sojusze, nawiązuje przyjaźnie i przy każdej nadarzającej się
okazji robi demolkę w szeregach wroga.
Miroslav Žamboch sięgnął do dwóch
klasycznych motywów z filmów i książek science fiction, a
mianowicie wykreował świat, w którym roboty uzyskują
samoświadomość i dzięki rozwiniętej sztucznej inteligencji,
przejęły władzę nad światem. W odbiorze jest to trochę takie
skrzyżowanie Terminatora z Transformersami. Oba motywy mocno
oklepane, ale nadal aktualne, dlatego, co jakiś czas przewijają się
w literaturze fantastycznej. Gdy rozpoczęłam lekturę, zauroczył
mnie pomysł na świat Žambocha, w którym wydawało się, że nie
ma ludzi, a narracja prowadzona jest pierwszoosobowo z punktu
widzenia DB 24. Ciekawiło mnie jak roboty poradziły sobie, i jak
ich świat wygląda. Niestety ten całkiem świeży pomysł postapo
bez ludzi, upadł bardzo szybko, ponieważ okazało się, że w
świecie, gdzie roboty walczą i panują, istnieją też ludzie, w
szczątkowych ilościach i raczej jako gatunek zagrożony
wyginięciem, ale jednak są.
Niestety jeżeli powyższy akapit
zachęcił was do czytania, to ten z pewnością was od tego
odwiedzie. Książka ma jedną, ale zasadniczą i gargantuicznych
rozmiarów wadę – jest napisana w sposób okropny, straszny,
beznadziejny, fatalny i karygodny. Przyznam, że bardzo mnie dziwi
postawa czeskiego wydawcy, który pozwolił coś takiego wypuścić
na rynek. Powieść nie jest napisana w sposób trudny, natomiast
Žamboch celem uwiarygodnienia narracji DB 24, zastosował
gargantuiczną ilość żargonu technicznego, który zamiast pomóc
wgryźć się w wykreowany świat, zabija go, bo czytelnik w ogóle
nie rozumie, co czyta. Tak naprawdę jest to żargon, który nie
uwiarygadnia świata przedstawionego, tylko jest używany sam dla
siebie, od tak, sztuka dla sztuki. „Generatory inercyjne”,
„silniki reaktywne”, „molekularne spoiwa”, „technologie
samoczynnych napraw hardware”, prawdopodobnie nie przeszkadzałyby
w czytaniu, gdyby nie ich nadmierne stosowanie, gdy czytelnik gubi
fabułę w meandrach żargonu technicznego, to powieść na tym
traci. Przyznam się, że cała akcja książki to jakby marginalne
epizody w labiryncie niezrozumiałej treści, a poszczególne
wydarzenia czytelnik łowi, jak ryby w słabo zarybionym stawie.
„Wojna absolutna” to była wydaje
mi się powieść z potencjałem, ale tak bywa z większością
pomysłów, dopóki autor nie zabierze się do ich realizacji. Pisarz
ma prawo mieć zwyżki i spadki formy, ale redaktor jest od tego, aby
mu o tym powiedzieć. A w przypadku „Wojny absolutnej” widać, że
wszyscy podeszli do niej w beztroski sposób, by nie rzec, że
podeszli do tematu w stylu - „Czytelnik wszystko łyknie”.
Jestem zniesmaczona, zdegustowana i zmuszona jestem do nadania
książce statusu - „Gniot roku 2016”. Przynajmniej okładka jest
lepsza, niż w czeskim wydaniu. Straszne.
Ocena: -1/10
Przesłanie: "Brak mi słów".