W pewnym starym, niesamowitym domu na uboczu, za wysokim ogrodzeniem, mieszka chłopiec imieniem Bożek, zwany też Niebożątkiem, który nigdy nie jest sam. Bo oprócz starej skrzyni ze skarbami i najfajniejszej mamy pod słońcem ma też najprawdziwszego anioła stróża... a pod jego łóżkiem mieszka potwór, który ciągle podkrada mu kapcie.
Nadchodzi jednak dzień, kiedy Bożek musi wreszcie opuścić swój niezwykły dom i poznać lepiej świat po drugiej stronie ogrodzenia — świat bez szumu anielskich skrzydeł i uścisku potwornych macek. Tylko czy jest na to gotowy? I czy sam świat również jest gotowy na Bożka oraz wielką tajemnicę, jaką skrywa chłopiec?
"Małe Licho i tajemnica Niebożątka" to trochę zabawna, a trochę straszna historia o tym, że bycie innym wcale nie jest takie złe, jak może się z początku wydawać, lecz najważniejsze jest zawsze bycie sobą. Dla wszystkich fanek i fanów Marty Kisiel i dla tych, którzy jeszcze jej nie znają.
[Wydawnictwo Wilga, 2018]
[Opis i okładka: https://www.gwfoksal.pl/male-licho-i-tajemnica-niebozatka.html]
AGA:
Recenzja zamieszczona również w portalu Secretum.pl
Nie wiem,
jaką uczennica była Marta Kisiel w szkole, ale zapewne, każda polonistka
chciałaby się teraz przyznać do tego cudu mniemanego polskiej literatury fantastycznej.
Jeżeli jeszcze istnieją tacy polscy czytelnicy, którzy nie mieli z twórczością
pani Kisiel do czynienia, to a fe i bardzo brzydko i powinni, jeśli im odwagi i
zdolności lingwistycznych starczy, natychmiast, te zaległości nadrobić w
edukacji, by w swoim życiu wypełnić lukę inteligentnego humoru. Jest bowiem
Ałtorka przykładem na to, że literaturę można tak pięknie wykorzystać i
przerobić (w końcu mogę użyć tego słowa, a nie tylko omawianie i omawianie),
aby nie tylko zjadliwa i smakowita była, ale jeszcze zabawna i pocieszna, a to
przy tych naszych i obcych również, patetycznych tonach i bufonadach, bywa
naprawdę wyczynem porównywalnym ze wspinaczką na Mount Everest w szpilkach i małej
czarnej.
A o czym
jest „Małe Licho i tajemnica Niebożątka”? Wbrew mam wrażenie nieadekwatnemu
tytułowi, gdzie na pierwszy plan wysuwa się Licho a nie Bożydar Antoni
Jakiełłek, opowieść jest o inteligentnym, dobrym, choć dziwnym chłopcu, który
żyje sobie w starym domu na skraju miasta z mamą i pachnącym trocinami
wujaszkiem Turu oraz nieuleczalnie sarkastycznym wujkiem Konradem. Poza tą trójką
dorosłych w domu jest jeszcze paru domowników; dbający o odpowiednią dietę
wieomackowy Krakersik, jego mniejsza wersja Gucio, dwa pełnoprawne Anioły i
inni drobni lokatorzy niemieckie duchy na strychu, zielony utopiec w sadzawce,
dżin w butelce, żar-ptak, podziomek i kotka o całkiem na tym tle zwyczajnym
imieniu Zmora. I wszystko byłoby pięknie i cudownie, tym bardziej, że w tym
domu zawsze jest bezpiecznie, i zawsze pachnie ciastem, i zawsze można coś
spsocić, gdyby nie to, że nadchodzą zmiany. A jakie zmiany mogą być najgorszą
nomen omen zmorą dla dziecka – SZKOŁA. Zły wujek Konrad, przy wsparciu wujaszka
Turu, któremu się coś na pewno pomyliło, stwierdzili, że pora wypchnąć biedne
Niebożątkow w przepastny świat ławek szkolnych, kolegów co to spidermeny, fify,
szturmtrupy i minionki znają, a nie hołdują dzierganym bamboszkom i balladom
niemieckim. Oj trudna przeprawa wszystkich czeka w tym społecznym dorastaniu. A
Licho? Gdzie miejsce dla aniołka stróża w tej szkolnej tułaczce?
„Małe Licho i tajemnica Niebożątka”, to
wspaniale napisana opowieść o zwyczajnych problemach, z jakimi stykają się
wszystkie rodziny w momencie, gdy trzeba „wypuścić” dzieci w świat, i gdy
dzieci muszą zetknąć się z tym światem. Cała siła jest w trzech amuletach, co
to Kondziu dostał w podróż do zaświatów „Miłość-Niezłomność-Przyjaźń”, które na
początek wystarczą, by nie utonąć. Wsparcie, cierpliwość, miłość, bezpieczeństwo,
poszanowanie innych i zrozumienie samego siebie, można by wymieniać bez końca
mądrości, które powinny towarzyszyć nie tylko naszym dzieciom, ale również nam
samym, a które serwuje nam Ałtorka przy wsparciu domowników domu na końcu ulicy.
Jeśli
chcecie sięgnąć po „Małe Licho i tajemnicę Niebożątka” wraz ze swoimi
pociechami z nadzieją, że odnajdziecie w środku urzekająco ciepłą, ociekającą
kojącą domową atmosferą opowieść z domieszką macek, widmowych glutów i
właściwych odpowiedzi, to jest to strzał w dziesiątkę. Jeśli jesteście dorosłym
czytelnikiem pragnącym po prostu przeczytać tę książkę, bo wcześniej słyszeliście
o Marcie Kiesiel, albo czytaliście „Nomen Omen”, „Toń”, a akurat „Dożywocie”
was ominęło, to bez strachu w oczach, a z radością w łapkach, należy przygarnąć
do poduszki tę książeczkę. Cała reszta, czyli ci, co już mają za sobą wszystkie
dzieła Marty Kisiel… po co ja się w ogóle dla was produkuję.
Na koniec
dodam, że takie epickie fragmenty, jak opowieści o kostiumach karnawałowych z
trupami w tle, dzieciach porównanych do kleszczy, syropie na sarkazm,
mackowatej kąpieli Gucia i psuciu dziecka przez Kondzia, zostaną ze mną na
długo. Liczę na kontynuację, chciałabym bowiem zobaczyć tragizmy
czwartoklasisty i dojrzewanie romantyczne Bożydara w stylu niemieckiej ballady,
tym bardziej, jakby zrządzeniem Niebios trafiła by mu się typowo przyziemna i
praktyczna pannica, co to do komunikacji emocjonalnej używa LOLe, emoji i
hashtagi.
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz