Wyobraź sobie siebie za trzydzieści lat. A teraz dodaj jeszcze dziesięć. Dużo, prawda?
Czy boisz się starości? Czy boisz się chorób, zależności od innych, braku pieniędzy, Alzheimera, Parkinsona, samotności i bezradności wobec powolnego rozpadu własnego ciała?
„Jesień życia” – jak ją zwykle elegancko określamy – niejedno ma imię. Ta książka porusza jej najintymniejsze aspekty. Odwiedzając wraz z autorką brytyjskich seniorów, możemy stanąć oko w oko z własnymi, na co dzień skrywanymi lękami. Bo kto by w ogóle myślał o tym, co będzie za czterdzieści lat…?
Czasami warto. Na przykład po to, by przekonać się, że starość to nie tylko smutek. To także godność, doświadczenie, ironia i poczucie humoru.
Jagoda Grudzień – urodziła się w 1988 roku. Studiowała literaturoznawstwo i teatrologię w Polsce i w Norwegii. Zawodowo pisze (audiodeskrypcje, scenariusze audiowycieczek, teksty publicystyczne), czyta (książki i czasopisma przed ich wydrukowaniem) i nagrywa (audiodeskrypcje do filmów), działając przede wszystkim na polu dostępności kultury. Uczy języka polskiego jako obcego, gra także w teatrach amatorskich. Jej powieść „Erasmopeja” (2014) zwyciężyła w konkursie Forum Akademickiego „Studenckie czasy”. Mieszka w Krakowie.
Recenzja dla DużeKa
AGA:
Życie nie ma do zaoferowania szczególnie dużo, jeśli nie jesteś młody i zdrowy.
Berry, czyli nasza polska Jagoda, codziennie pomaga zniedołężniałym fizycznie lub umysłowo, pacjentom w ich wegetacji. Każdego dnia loguje się na chwilkę do ich życia pozbawionego przyszłości. Karmi i pielęgnuje te wadliwe powłoki cielesne, jakie im zostały, zastępując często w tych nierzadko obrzydliwych i śmierdzących obowiązkach najbliższych ofiar, którym nikt nie płaci, by brali naoczny udział w rozpadzie ich krewnych. Gdy egzystencja pacjentów ogranicza się do najprostszych czynności i myśli, Berry próbuje oswoić swoją przyszłość, która czeka większość z nas, składającą się z czynności fizjologicznych, degradacji cielesnej i umysłowej, pełnej pieluch, sączących się ran i zapachu uryny. Towarzyszy ofiarom w ich oczekiwaniu na spokojne odejście, licząc, że nie trafi się jej dzień, w którym odnajdzie w domu zamiast klienta, wesołego trupka. Jako jedna z wielu zuniformizowanych na granatowo jednostek, jakimi są opiekunki, w bezdusznym świecie obowiązków wyznaczonych przez grafik, odkrywa, że starość to głównie godzenie się ze wszystkimi i na wszystko; na samotność, bezradność, zatwardzenia, słabość, niepamięć, na bycie zapomnianym i niechcianym.
W książce Tkliwość nie ma nic z czułości, serdeczności i delikatności. Gdy ciało odmawia posłuszeństwa, umysł stacza się w niepamięć, a tylko fotografie przypominają o tym, że kiedyś było się funkcjonalną jednostką społeczeństwa, posiadającą marzenia, wolę i siły do ich spełniania. Staje się dla rodziny niewygodną zapowiedzią ich losu, a dla opieki społecznej, bezosobowym punktem w grafiku.
Książka Jagody Grudzień jest mniej opowieścią, a bardziej dziennikiem na pograniczu z raportem. Czyta się ją jak historię spisaną ku pamięci, na bieżąco, trochę refleksyjną, ale nie pogłębioną emocjonalnie. Pisaną w niedoczasie. Tytuł Tkliwość brzmi jak sarkazm, również w kontekście stylu pisania autorki. Berry nazywa podopiecznych ofiarami lub nadaje im eufemistyczne przydomki, jak: na-na-na, amatorka puzzli, pampuszkowa agentka, czy wyzwoliciel aliantów, które to pozwalają identyfikować bohaterów. To pogłębia ich uprzedmiotowienie, tym bardziej że względem przedmiotów martwych używa zdrobnień, jak guziczki, korytarzyk, kubeczek, tableteczki itp., a klienci są tak naprawdę punktami w grafiku, pomiędzy którymi Berry śmiga, by zapewnić sobie funciaki. Ten pośpiech, brak imion, sporadyczne refleksje dotyczące postaw rodzin i opieki socjalnej, tworzy obraz smutny i emocjonalnie chłodny, jednostronny i trochę zbyt płytko zobrazowany, ale jednocześnie odkrywający okrucieństwo dnia codziennego ludzi starszych i niedołężnych.
Tkliwość zdecydowanie jest ciekawą, choć mam wrażenie nie do końca konstrukcyjnie przemyślaną książką. Nie jest to opowieść z gatunku okruchy życia, nie jest to też dziennik opiekunki socjalnej, nie jest to też suchy i bezosobowy raport społeczny. Może jest to forma swoistej autoterapii, by nie zwariować w świecie bezduszności. Największą dla mnie zaletą tej pozycji są błyskotliwe i trafne spostrzeżenia, które zawierają w sobie kwintesencję prawdy o życiu. I tak umieranie określa jako znikanie w tak zwanym międzyczasie, fizyczną bliskość, jako układanie cielesnych puzzli, a demencję jako zjazd po zjeżdżalni dziur w mózgu. Te i wiele innych trafnych językowych konstrukcji zostanie ze mną tak długo, aż nie ulegnę peselozie.
Od udaru mózgu, nietrzymania moczu i demencji zachowaj mnie, Panie.
Ocena: 6/10