sobota, 28 czerwca 2014

"Imię wiatru" - Patrick Rothfuss

Pierwszy tom Kronik Królobójcy.

Kvothe to człowiek legenda. Wielki mag, geniusz muzyki, bohater i złoczyńca - namówiony przez Kronikarza - wspomina swe barwne życie. Od dzieciństwa spędzonego w trupie wędrownych aktorów poprzez lata chłopięce spędzone w półświatku mrocznego miasta po szaloną, ale udaną próbę wstąpienia na Uniwersytet. Powoduje nim pragnienie władania magią i zemsty na demonach, które zabiły jego rodziców i cały jego świat obróciły w perzynę.
Niezwykle żywo i naturalnie snuta opowieść na homerycką skalę. Intrygująca i poruszająca odyseja Kvothe'a doskonale harmonizuje z nienachalnym klimatem fantasy. Ten debiut literacki zdobył kilka prestiżowych nagród, m.in. Quill Award oraz Onion AV Club. Prawa do wydania sprzedano już do ponad 20 krajów.

"To niezwykle rzadka przyjemność trafić na autora piszącego z precyzją niezbędną do tworzenia nie tylko fantasy, w którego słowach brzmi prawdziwa muzyka" - Ursula K. Le Guin


[ Wydawnictwo REBIS ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/7024/imie-wiatru ]

AGA:
"Książka ma wszystko, co lubią czytelnicy fantasy: magię, tajemnice, starożytne zło. Ale jest także zabawna i przerażająca, a na dodatek przekonująca. Wzorem najlepszych książek gatunku to nie elementy fantasy czynią ją niezwykłą, ale to, co autor ma do powiedzenia o codziennych sprawach, zwykłym życiu, ambicjach i upadkach, sztuce, miłości i stracie" - Tad WilliamsPatrick Rothfuss to pisarz znany na razie wyłącznie z monumentalnego – należy czytać obszernego, nie wiekopomnego – dzieła, a mianowicie z cyklu „Kronik Królobójcy”. Na polskim rynku nakładem wydawnictwa Rebis ukazały się dotychczas dwa z trzech tomów, gdzie drugi tom został podzielony na dwa woluminy, zapewne z dbałości o zdrowie czytelników, którzy w innym wypadku zmuszeni byliby trzymać w ręce kilogram ciężkiej literatury. Jak sam pisarz powiedział w wywiadzie ( http://imiewiatru.pl/wywiad.html): „Początkowo sądziłem, że powstanie tylko jedna książka, lecz po jakimś czasie zaczęła się robić coraz dłuższa i dłuższa... W końcu zdałem sobie sprawę, że jest bardzo, bardzo długa i że muszą powstać kolejne tomy.” Samo to stwierdzenie powinno dać potencjalnemu czytelnikowi do myślenia, gdy planuje sięgnąć po tę pozycję.

„Kroniki Królobójcy” to cykl biograficzny, historia jednego bohatera, dodam, że dość nudnego. Oto Kvothe, chłopiec z Edama Ruh, narodu nomadycznego parającego się zabawianiem ludzi, który otrzymuje wszechstronne wykształcenie z zakresu muzyki, teatru, literatury, hipologii, etc. od swoich rodziców, uzupełnione widzą alchemiczną przygodnie spotkanego hermetyka nadzwyczajnego Abenthy'ego. Po śmierci swoich rodziców, Kvothe wyrusza w podróż, która zawiedzie go do miasta, a potem do Akademii. Autor przedstawia losy Kvothe'a jego ustami, opowiada bowiem on swoje życie Kronikarzowi, wiele lat po wydarzeniach zawartych w powieści. 

O czym jest tak naprawdę „Imię wiatru”? To powieść w konwencji „od zera do bohatera”, przynajmniej wielu recenzentów właśnie tak ją określa. Nie zgodziłabym się jednak z taką opinią. Kvothe dostał solidne podstawowe wykształcenie, więc szedł z dużym bagażem wiedzy w świat. „Imię wiatru” jest dla mnie raczej tasiemcowatą powieścią biograficzną, opierającą się na popularnych motywach i konwencjach. Kvothe to złoty chłopiec, genialny i bystry, któremu szczęści się w życiu, a to napatoczy się hermetyk, który go podszkoli, a to bogaty szlachcic wciśnie mu srebrną monetę w łapkę, a to najlepszy mag zwróci na niego uwagę, a to że czasem się potyka i gubi, to w sumie jedynie zasługa jego głupoty. Pierwszy tom to tak naprawdę opowieść o uczeniu się, o zdobywaniu wiedzy, ale nie mądrości, autor poświęcieł wiele, wiele, wiele, wiele.... stron, aby z pietyzmem opisać proces edukacji. Z tego też tytułu nie polecam tej lektury studentom i uczniom. Pierwszy tom liczący sobie osiemset siedemdziesiąt sześć stron zdołał pomieścić zaledwie wycinek życia Kvothe'a, który według autora „jest magiem, złodziejem, muzykiem, zabójcą, człowiekiem budzącym podziw, ale jednocześnie postacią niebezpieczną.” Pisarz zdecydowanie starał się swojego bohatera wykreować na niezwykle legendarną, genialną, tajemniczą i niebezpieczną postać, co niestety zrobił, delikatnie mówiąc, dość nieudolnie. Dobrego pisarza poznać można po tym, że nie podaje na tacy stwierdzeń, takich, które zmuszają czytelnika do uwierzenia autorowi na słowo, dobry pisarz potrafi wszystko przemycić w słowach, w świecie otaczającym, implicite, a nie explicite. Niestety postać głównego bohatera zaserwowana na pisarskiej paterze z podpisem „to jest bohater, wielbcie go”, została wykreowana niekonsekwentnie, ewoluuje wstecz bym rzekła, a mianowicie od bystrego ucznia hermetyka, przez tchórzliwego i niepewnego ulicznika, po naiwnego uczniaka. Wydawałoby się, że Kvothe o rozlicznych umiejętnościach szybko znajdzie sobie miejsce w miejskim świecie, co więcej powinien on po doświadczeniach nabytych w najgorszych dzielnicach miasta, stracić niewinność i naiwność dziecka, a trafiając do Akademii, staje się znów niedorozwiniętym społecznie dzieckiem, jakby przestały działać jego zwoje mózgowe. Autor stwierdził w wywiadzie, że mógł się lepiej przygotować do pracy i że postać Kvothe'a ewoluowała w czasie pisania powieści, niestety widać to ewidentnie podczas czytania książki. Bohater jest raz genialny, raz tępy, raz zdolny, raz nieporadny, ta niekonsekwencja pisarska stworzyła bohatera drewnianego i pospolitego.

Cała historia jest rozwlekła, nadęta, pisana nierównym rytmem i wykazująca pełne cechy pisarstwa chałupniczego, którego celem jest zaspokojenia indywidualnych ekstatycznych potrzeb grafomańskich pisarza, co więcej przebrnięcie przez prolog wymaga od czytelnika samozaparcia godnego eremity, bowiem autor sięgnął w nim na wyżyny językowej patetyczności i górnolotności, myląc ją wyraźniej z kwiecistością i poetycznością. Powieść sama w sobie, jak na debiut, nie jest źle napisana, oczywiście poza prologiem, który chętnie bym spaliła, ale niestety treścią i pomysłem nie reprezentuje niczego oryginalnego. Kolejna powieść o chłopcu, który ma zostać bohaterem, z tą różnicą, że napisana z gargantuiczną przesadą.

Jeżeli miałabym komuś polecić „Imię wiatru”, to byłaby to dobra lektura dla nieoczytanego, wytrwałego czytelnika. Jest cień szansy, że taki czytelnik nie dostrzeże powielania konwencji i motywów, nie będzie mu też prosta jak cep konstrukcja fabuły przeszkadzać, a drewniany bohater nie spowoduje, że zacznie dopingować pierwszej lepszej szui, która ma w sobie choć odrobinę życia. Autor ponoć pisał tę książkę siedem lat, z mojego punktu widzenia, miał on na tyle dużo czasu, by jednak napisać coś bardziej spójnego i oryginalnego.

Moja ocena: 4/10
Przesłanie: „Biografia legendarnego maga, który nie zrobił nic.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz