[ Wydawnictwo MAG ]
[ Opis i okładka: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/194748/klamstwa-locke-a-lamory ]
AGA:
„Kłamstwa Locke'a Lamory” to jedna z niewielu książek, którą kupiłam pod wpływem pozytywnych recenzji i opinii znajomych, i pomimo mojej awersji do rozreklamowanych powieści, sięgnęłam po pierwszy tom cyklu „Niecnych Dżentelmenów”.
„Kłamstwa Locke'a Lamory” to jedna z niewielu książek, którą kupiłam pod wpływem pozytywnych recenzji i opinii znajomych, i pomimo mojej awersji do rozreklamowanych powieści, sięgnęłam po pierwszy tom cyklu „Niecnych Dżentelmenów”.
Oto mały Lamora, sierota, obdartus, kieszonkowiec o zdolnych paluszkach, urodzony kleptoman i niepohamowany złodziejaszek. Oto Camorra, państwo-miasto na wodzie, składające się z mniej więcej trzydziestu trzech dzielnic, rządzonych oficjalnie przez Księcia, nieoficjalnie przez capę Barsaviego, który zawarł Tajny Pakt z Pająkiem, szarą eminencją polityki cammorańskiej. Gdy Locke dorasta i wkracza na arenę Camorry, wszystko zaczyna trząść się w posadach.
Kim
są Niecni Dżentelmeni? Jak to się dzieje, że zwykły ulicznik
zostaje „księciem” złodziei? Locke po wielu perypetiach trafia
pod opiekuńcze skrzydła Łańcucha, Bezokiego Kapłana
mieszkającego w świątyni Peleranda, a wyznającego wiarę w
Bezimiennego Trzynastego, Patrona Złodziei, Występnego Wartownika,
Dobroczyńcy, Ojca Niezbędnych Pretekstów. Tam Locke w podziemiach
świątynnych otrzymuje od niego bezcenny dar, rodzinę składającą
się z niechcianych, ale zdolnych wyrzutków, takich jak bliźniacy
Sanza, Calo i Galdo, wiecznie nieobecna Sabetha, tłuścioszek o
stalowych mięśniach Jean, czy najmłodszy Pędrak. Otrzymuje także
wszechstronną edukację, tak by ze zwykłego ulicznika i
kieszonkowca, stać się inteligentnym, genialnym złodziejem, takim
Arsènem Lupin Camorry. Do
tego momentu wszystko wygląda idealnie, nawet zbyt idealnie, Locke i
Niecni Dżentelmeni są błyskotliwi, nieuchwytni i niewyobrażalnie
bogaci. Okradają najbogatszą arystokrację nie tyle dla pieniędzy,
co dla samej sztuki złodziejskiej, dlatego, że mają na tyle
tupetu, by to robić i nie dać się złapać. Na szczęście pisarz
uratował całą sytuację i jak to Pati określiła następuje
KABUM, które wywraca bohaterowi, a także czytelnikowi, świat do
góry nogami. Co się wydarzyło, to trzeba przeczytać.
O
czym są „Kłamstwa Locke'a Lamaory”? Jest to powieść o
złodziejach i ich przygodach, ale także o odnajdywaniu swojego
miejsca w niegościnnym świecie, o polityce, o osobistej zemście, o
półświatku, o gangach, o występkach i o wyzysku. Scott Lynch
ukazał miasto wyłącznie z perspektywy świata przestępczego,
wszyscy bohaterowie są z moralnego, etycznego, a także prawnego
punktu widzenia negatywni. Miasto jest jak mityczny Uroboros, samo
siebie pożera, by na nowo się odradzać. Biedni żerują na trochę
mniej biednych, ci okradają bogatszych, a bogaci wyzyskują
wszystkich. A zwykli ludzie, ci którym mniej lub bardziej
poszczęściło się w życiu, próbują za wszelką cenę odnaleźć
dla siebie niszę, gdzie mogliby żyć.
Czytając
„Kłamstwa Locka'e Lamory” nie można nie odnieść wrażenia, że
autor mocno zakotwiczył swój świat w kulturze włoskiej, a w
szczególności weneckiej. Miasto na wodzie kojarzy się
jednoznacznie z Wenecją, która swojego czasu tak jak Camorra, była
najznamienitszym portem kupieckim. Kolejne nawiązania do naszego
świata można odnaleźć w nazewnictwie; Camorra (mafia), capa
(capo, tytuł głowy rodziny mafijnej), don, doña
(zwrot grzecznościowy), Andegawenka (kraina francuska i ród
szlachecki). Jednak pomimo, można by rzec, odtwórczej kreacji
świata przedstawionego, dorzucił autor drobne smaczki, które
uważny czytelnik dostrzeże, drobne elementy, jak staroszkło (choć
można by tu szukać nie tyle analogii, co inspiracji szkłem
weneckim), pomarańcze o smaku brandy, szklane wieże, kule
alchemiczne, skaczące rekiny, diabły morskie i inne oryginalne
kreacje.
Scott
Lynch garściami czerpie z tradycji literackich i filmowych kreując
swój fantastyczny świat na wzór powieści mafijnych, czy płaszcza
i szpady, „Kłamstwa Locka Lamory” są dla mnie skrzyżowaniem
filmów kostiumowych z lat sześćdziesiątych, gdzie wszyscy byli
nieustraszonymi bohaterami, którym wszystko się udawało, z filmami
o mafii walczącej o wpływy, gdzie w ramach wendetty trup słał się
gęsto.
Podsumowując,
„Kłamstwa Locke'a Lamory” nie jest powieścią oryginalną w stu
procentach, w wielu aspektach jest odtwórcza i naśladowcza, jednak
jest również dobrze napisana i pomimo może powolnego początku, w
dalszej części akcja nabiera tempa na tyle, aby czytelnik do końca
książki nie nudził się. Po prostu przyzwoita powieść, lepsza od
większości, choć mało oryginalna.
Ocena:
6/10
Przesłanie:
„Wendetta w kolejnej odsłonie”.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PATI:
PATI:
„Kłamstwa Locke'a
Lamory” to pierwsza część cyklu o „Niecnych Dżentelmenach”
autorstwa Scott'a Lynch'a i okazała się książką całkiem
przyzwoitą. Nie zdziwiło mnie to za bardzo, bo staram się do
nowych autorów podchodzić z tak zwaną czystą kartą - nie
czytając nawet innych recenzji, co mnie zdziwiło natomiast to to,
że wcześniej się za to nie zabrałam. I choć mniej więcej do
połowy książki było średnio, to już potem to tylko palce lizać
i mniam. Innymi słowy nie ocenia się książki po okładce, a tym
bardziej po tytule, który swoją drogą jest słaby.
Chciałabym teraz
przestrzec wszystkich młodych czytelników, bo w dalszej części
tekstu pojawi się zaraz mnogość niecenzuralnych epitetów.
Na początku książki
niezmiernie denerwował mnie dysonans między przepięknie poetyckimi
opisami wręcz żywcem wyjętymi z „Uczty Wyobraźni”, a
kutasochujami i kurwymaciami, które pojawiały się w ilości „dużo”
na każdej kolejnej kartce książki. Rytm czytania całkowicie mi
się zaburzał między rozmową bohaterów na początku na
niebotycznie wysokim poziomie: „azaliż wżdy cny rycerzu”, by po
chwili opaść do poziomu „kuźwy, chuje i dzikie węże”. Na
początku nie zdajemy sobie tak do końca sprawy dlaczego to tak
jest, a w paru sytuacjach po dziś dzień nie rozumiem celowości
tych zabiegów autora. Później dialogi już tak nie wariują,
początkowa maniera przestaje być dominująca i jedynie pozostają
nam te nieszczęsne opisy - choć już w ilości śladowej. Pokuszę
się nawet o stwierdzenie, że między innymi właśnie dlatego ta
druga połowa książki jest duuuużooo lepsza.
Drugi mój zarzut do tej
pozycji - to ciągłe przeskakiwanie po linii czasu i zaburzanie
przez to całkowicie chronologii. Teraźniejszość jest ciągle
przerywana wspomnieniami i doświadczeniami z dzieciństwa
poszczególnych bohaterów. To jeszcze by było pół biedy, ale
niestety te wspomnienia mają zazwyczaj postać kolejnych cofnięć
się w czasie - na zasadzie opowiadam komuś o czymś dawno temu, jak
to tam coś zrobiłem i wtedy cofam się w czasie po raz kolejny do
swego dzieciństwa - no masakra. Widzę w tym pewien sens, ale kiedy
akcja rozgrywa się w szybkim tempie i przerywana jest historią
nauki szermierki - to to, za przeproszeniem, drażni jak cholera.
Jakoś nie bardzo mnie interesuje u kogo i gdzie bohaterowie się
uczyli i jak odkryli, która broń jest dla nich najfajniejsza. Poza
tym odnosiłam cały czas wrażenie, że te „wcześniejsze
historie” były wręcz dopisane po czasie, żeby wyjaśnić skąd
bohaterowie posiadają pewne umiejętności, całkowicie nie
potrzebnie szatkując przez to akcje całkiem fajnej powieści.
Brak wyjaśnienia związku
z Sabethą to chyba mój największy zarzut. Ja wiem, że to pewnie
zostawił Pan Lynch na dalsze książki, bo przecież musi być jakiś
powód żeby po mnie sięgnąć. I powiem szczerze, że cel osiągnął
– zamierzam czytać dalej. Może nie jeszcze teraz bo mam inne
pozycje w kolejce, ale w niedalekiej przyszłości jak najbardziej z
chęcią dowiem się co tam dalej nam Lynch zaserwuje. Mam tylko
nadzieję, że tym razem znowu nie będę się musiała przekopywać
przez pół książki.
Ale jak pisałam
wcześniej książka jest dobra... Dlaczego? Bo ucieszyło mnie nawet
bardzo, że genialnemu złodziejowi wszystko się w pewnym momencie
wymyka się z rąk. Sam zaczyna być pionkiem w cudzych planach, i
nie musimy się już tylko zachwycać jego geniuszem, ale i możemy
się z niego wreszcie ponabijać. Nie wiem jak Wy, ale ja jakoś
emanuję wrodzoną wrogością do osób zbyt idealnych i nadzwyczaj
mądrych. A jak już się „wali”, to że zacytuję książkę:
„to się jebie nie tylko na maksa, ale z wielkim pierdut i
fajerwerkami”. Trupów cały wór, Lamora zaszczuty i ranny ukrywa
się w lepiance i chociaż wiemy, że jakoś sobie pewnie poradzi to
pewności co do tego nie mamy. Autor okazał się dość bezwzględny
jeżeli chodzi o wybijanie bohaterów i choć może daleko mu do
Martina to i zaskoczyć pozytywnie potrafi. Szkoda tylko, że żeby
docenić ten bezwzględny kunszt, trzeba przebrnąć przez pół dość
średniej jakościowo powieści. Potem już jest z górki :)
Książkę generalnie
polecam choć tylko tym wytrwałym, którym nie straszne jest
początkowe wymęczenie się. Wartka akcja, dużo „deadów”,
sporo genialnych pomysłów i zaskakujących rozwiązań. Po prostu
kawał nieźle napisanej powieści fantasy o złodziejskiej szajce i
ich tytułowym liderze - Locky'm Lamorze – człowieku z nizin
społecznych igrającym ze śmietanką towarzyską.
Ocena: 5 / 10 (Średnia)
Przesłanie książki:
„Byle do połowy”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz