Długo oczekiwana trzecia część bestsellerowego cyklu Sarah J. Maas
Feyra powraca do Dworu Wiosny, zdeterminowana by zdobyć informacje o działaniach Tamlina oraz potężnego, złowrogiego króla Hybernii, który grozi, że rozgromi cały Prythian. Jednak by to osiągnąć, musi najpierw rozegrać śmiercionośną, przewrotną grę… Jeden poślizg może zniszczyć nie tylko Feyrę, ale też cały jej świat.
W obliczu wojny, która ogarnia wszystkich, Feyra znów musi decydować, komu może ufać i szukać sojuszników w najmniej oczekiwanych miejscach. Niebawem dwie armie zetrą się w krwawej, nierównej walce o władzę.
[Uroboros, 2017]
[Opis i okładka: http://www.empik.com/dwor-cierni-i-roz-tom-3-dwor-skrzydel-i-zguby-maas-sarah-j,p1162077769,ksiazka-p]
Książka udostępniona dzięki uprzejmości Wydawnictwu Uroboros.
PATI:
Przyznam uczciwie, że na finalny tom historii Rhysa i Feyry czekałam z niecierpliwością, ciesząc
się bardzo z tego, że Pani Maas uznała, iż tylko trzy tomy
wystarczą, dzięki czemu nie będzie to opera mydlana, jak „Szklany tron”.
Czekałam z jeszcze jednego powodu – sposób w jaki autorka
poprowadzi fabułę, powie też dużo o tym, czego będzie
można się spodziewać po zakończeniu „Tronu”. Na pewno uważny
czytelnik zauważy sporo zbieżności między tymi dwoma pozycjami -
ot chociażby to, że pierwszy wybór partnera, nie jest wyborem
ostatecznym naszych bohaterek, a ten drugi zawsze okazuje się lepszy, niż ten deflorujący :) Takich podobieństw uważny czytelnik
znajdzie na pewno kilka, no tak, ale to ma być recenzja „Dworu Skrzydeł i
Zguby”, a nie praca porównawcza. Naprawdę ze sporą nadzieją w sercu porzuciłam wszystkie inne
rozgrzebane mniej lub bardziej lektury, na rzecz „Dworu Skrzydeł i
Zguby”, i chciałam zatopić się w historii... Chciałam, ale mi
nie wychodziło. I właśnie nie mam absolutnie pojęcia dlaczego?!
To nie to, że mnie nie wciągnęło, ale jednak czytało mi się ten tom
zdecydowanie wolniej niż pozostałe. Podejrzewam, że chciałam odwlec nieuniknione, to że będę musiała się w końcu
pożegnać z Rhysem. Z pewnością obawiałam się także zakończenia, że będzie słodko lipne, jeśli mam być
szczera. Jakie jest zakończenie tego Wam nie mogę zdradzić, a bardzo żałuję.
Natomiast odnoszę wrażenie, że autorka puszcza do nas oczko i
pewnie w niedługim czasie uraczy nas jakimiś opowiadankami, może
sub seriami z bohaterami, do których już tak się przyzwyczailiśmy
i żal ich trochę zostawić tak na pastwę losu. W końcu przynoszą Pani Maas niemałe pieniądze.
Czego można spodziewać się po
trzecim tomie Dworu? Na pewno sporo scen batalistycznych – działań
wojennych i działań „łóżkowych”. Na pewno rozmachu, ale nie
spodziewajcie się opisów, jak z Wiedźmina, bo strategia stosowana
przez naszych bohaterów, to stań tu i walcz, a ty idź tam i zrób
co musisz. Serce jakoś nie drżało z obawy o ich losy, a
bohaterskie rany goiły się w dni dwa z okładem. Jest krew, bywają
flaki, bywa okrutnie, ale w granicach rozsądku. Cieszę się, że
Feyra wyrobiła się i wyrosła na dumną (czasami aż za) i
zdecydowaną kobietę. Natomiast nadal zdarza jej się nie myśleć
dalekowzrocznie i często podejmuje nieprzemyślane decyzje pod
wpływem chwili i emocji. Ale to chyba też taki urok tej postaci -
moim zdaniem na pewno o wiele sympatyczniejszej i mniej denerwującej
niż (nie)sławna Celaena
z Tronu, której uczciwie przyznaję nie trawię.
Historia rozpoczyna się dokładnie w
miejscu gdzie skończył się tom 2 – Feyra na własne życzenie
zamieszkała ponownie w Dworze Wiosny razem z sprzymierzonym z Hybernią
Tamlinem i „leczy traumę po porwaniu”, co dokładnie można
opisać, jako szpiegowanie na terenach wroga. Jak się później
okazuje, zupełnie niepotrzebnie, bo wszystkie informacje jakie
zdobyła były już reszcie znane, ale została pocieszona tym, że
je po prostu potwierdzała. Trochę to takie hm... naiwne? Ja na
miejscu Feyry trochę bym się przynajmniej wkurzyła, ale rozumiem –
hormony / Rhys / mroczny urok, dawno się nie widzieli, a jego
zapach... :D No tak – tego możemy się dokładnie spodziewać po
tym tomie, czego przedsmak mieliśmy w tomie drugim. Nasza parka gzi się jak
króliki, a autorka nie pozostawia nam miejsca na wyobraźnie i
podaje wszystko na przysłowiowej tacy. Ale ja jestem już za stara, by mnie to ruszało, choć myślę, że młodsze czytelniczki mogą
dostać chociaż wypieków.
Nadchodzi jednak czas wojny i Feyra
razem ze swoim Księciem oraz gronem przyjaciół muszą stawić
czoła Królowi Hybernii. I choć wiedzą, że jest to raczej
przegrana walka i szans za wielkich na wygraną nie mają, to za to
są świetni w wymyślaniu sposobów, jak by tu zginąć bohaterską
śmiercią. No właśnie, co mnie naprawdę uderzyło to to, że
każda z głównych postaci w tej książce, jest tak absolutnie
chętna by poświęcić swoje życie w najbardziej szalony, czy
bezsensowny sposób, by uratować resztę. Często nie konsultując
tego ze sobą wzajemnie, lezą gdzieś z jakimś głupim,
nieprzemyślanym pomysłem do zrealizowania i chcą jakże ochoczo
zginąć. Człowiek, by się trochę więcej spodziewał po istotach,
które żyją trochę dłużej na tym świecie, niż przeciętny
zjadacz chleba. No chyba, że życie im się już całkowicie
znudziło – w takim wypadku wszystko jest całkowicie jasne,
chociaż powiem, że mnie to całkiem ubawiło.
Główne pytanie brzmi: czy warto przeczytać?
Odpowiem - tak: Rhys, Rhysand, Mroczny Książę... I wszystko jasne.
Trzeba przyznać Pani Maas, że bardzo dobrze konstruuje męskich
bohaterów, którzy potrafią w sobie rozkochać, nie tylko główną
bohaterkę, ale i rzeszę fanek na całym świecie. Straumatyzowani
chłopcy, idealni, mroczni, altruistyczni i tak pięknie oraz
wiernie kochający... Tak. Faceci wychodzą jej naprawdę świetnie.
Mam nadzieję, że jednak to nie będzie
ostateczne i definitywne pożegnanie z Rhysem znaczy się z Dworem, i
że jeszcze kiedyś się spotkamy. Na pewno zamierzam jeszcze raz przeczytać lub przesłuchać całą trylogię, bo
przyznam się, że czasami czułam się równie głupio jak Nesta czy
Lucien, kiedy wszyscy patrzyli na siebie znacząco, a ja zachodziłam
w głowę o co biega. To jak bycie w towarzystwie, które się zna od
lat i śmieją się ze wspólnego żartu, czy półsłówkami
wspominają jakąś imprezę. Tak się kończy, kiedy tyle czasu mija
między wydawaniem kolejnych tomów, że człowiek zdąży zapomnieć, co tam dokładnie się zdarzyło, ale dzięki bogom za Internet.
Reasumując, jeśli nie czytaliście
poprzednich części, lepiej po nie najpierw sięgnijcie. Jeśli
przeczytaliście... to myślę, że i tak nie trzeba Was namawiać po
chwycenie za „Dwór Skrzydeł i Zguby”.
Ocena: 7/10
Motto: RHYSSSSSSS.